400 milionów dolarów dają saudyjscy właściciele New York Cosmos na budowę supernowoczesnego stadionu. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że ma grać na nim zespół z drugiej klasy rozgrywkowej amerykańskiej ligi, a na trybunach zasiądzie maksymalnie 25 tysięcy kibiców.
Obecnie chlubą Nowego Jorku są Red Bulls, spadkobiercy bogatej historii słynnego New York/New Jersey MetroStars, klubu, w którym swoje wielkie kariery zaczynała cała śmietanka amerykańskiej piłki (Lalas, Mathis, Bradley, Reina, Pope, Altidore). Słynnych piłkarzy przyciągały nie tylko wielkie pieniądze, ale również miasto i atmosfera związana z budowaniem czegoś nowego, czym był soccer w tym jednym z największych miast na świecie.
W 2010 roku wraz z początkiem płynięcia rzeki pieniędzy Red Bulla przyszły jeszcze bardziej ambitne cele. Nowa nazwa, nowy trener, armia znanych w piłkarskim świecie zawodników. Pojawił się również nowy stadion, wizytówka piłkarskiej części Nowego Jorku, Red Bull Arena. Obiekt mogący pomieścić 25 tysięcy fanów soccera zlokalizowano w Harrison, w New Jersey. Wart 200 milionów dolarów stadion powstawał jednak w ogromnych bólach. Mimo porozumienia zawartego w 2005 roku między właścicielami klubu (wówczas jeszcze MetroStars), władzami MLS i lokalnymi przedstawicielami, stadion otwarto dopiero w 2010 roku, po prawie 4 latach od rozpoczęcia budowy. Konstrukcyjnie do złudzenia przypomina obiekt znajdujący się w austriackim Klagenfurcie.
W Major League Soccer nie ma spadków i awansów. Według zasad “przyjmowania” klubów do ligi każdy z nich musi na to zasłużyć i niejako wykupić sobie możliwość rywalizowania w profesjonalnej lidze z najlepszymi. Oprócz standardowych opłat konieczne jest w tej chwili posiadanie typowo piłkarskiego stadionu o określonej pojemności (25-30 tysięcy miejsc). Za czasów “nowej ery” (czyli po powstaniu MLS w 1996) pierwszym obiektem piłkarskim w Stanach Zjednoczonych był otwarty w 1999 roku Crew Stadium, należący do Columbus Crew. Pięć lat wcześniej, w trakcie północnoamerykańskiego mundialu grano na ogromnych futbolowych kolosach, w tym na Rose Bowl w Pasadenie (92 tysiące miejsc) i Pontiac Silverdome (80 tysięcy). W momencie rozwoju ligi wymogiem wobec klubów stało się posiadanie własnego obiektu, co miało wpłynąć na obniżenie kosztów związanych z wynajmowaniem trzykrotnie zbyt dużych stadionów futbolowych, a przy okazji na wzrost popularności soccera wśród przeciętnego Amerykanina.
Zanim w Nowym Jorku powstał piękny Red Bull Arena, poprzednicy Henry’ego i spółki rozgrywali mecze na Mark’s Stadium, w czasach narodzin soccera w USA (lata 30. XX wieku; obecnie w miejscu ówczesnego 15-tysięcznika znajduje się bujna łąka), a w latach 90. MetroStars święcili triumfy występując na Giants Stadium, należący do gigantów futbolu amerykańskiego, New York Giants. Wówczas jednak koncern Red Bull, jak i sama liga MLS, wymogły zbudowanie nowego obiektu. To jednak nie wystarczyło.
Nie od dziś wiadomo, że Nowy Jork i Los Angeles są faworyzowane przez władze MLS nie tylko w wyścigu po tzw. Designated Players, gwiazdy na ogromnych kontraktach, mających przede wszystkim ogromny potencjał marketingowy. David Beckham, obecnie piłkarz PSG, ma za sobą 5-letnią przygodę w Los Angeles Galaxy. Tam też trafił w grudniu najbardziej rozpoznawalny bramkarz MLS, Carlo Cudicini. Twarzą Red Bulls jest Thierry Henry, któremu partnerują Tim Cahill i Juninho Pernambucano. Franka Lamparda łączono tylko z Galaxy, podobnie Brazylijczyka Kakę. To kluby, które ciągną popularność całej ligi, a komisarz Dan Garber skrzętnie to wykorzystuje.
Nieprzypadkowo Nowy Jork jest również najbardziej atrakcyjnym miejscem do budowy nowych aren typowo piłkarskich. Latem zeszłego roku na stadionie Citi Field położonym we Flushing-Meadows Corona Park rozegrano towarzyski, nieco pokazowy, mecz Grecja – Ekwador. Bilety rozeszły się jak ciepłe bułki, stadion wypełnił się do ostatniego miejsca.
Zainteresowanie przerosło oczekiwania, bo Citi Field jest stadionem… bejsbolowym i jak widać na powyższym zdjęciu wygląd ma nieco egzotyczny jak na rozgrywanie meczu piłkarskiego. Niemniej jednak YouTube przez kilka następnych miesięcy zalewały amatorskie filmy nagrywane z trybun, a zorganizowanie meczu soccera w takim miejscu odnotowano jako sukces.
Wzrost zainteresowania piłką nożną w Stanach sprowokował Major League Soccer do szukania nowych rozwiązań. Mecz Grecja – Ekwador w tym pomógł, bo wywołał dyskusję na temat inwestowania w to miasto jako przyszłą stolicę amerykańskiego soccera. Nowy Jork był idealny, z prawie 20-milionową populacją i potencjałem marketingowym. We wrześniu 2012 rzucono plan stadionu piłkarskiego wartego 300 milionów dolarów (dla przypomnienia: Red Bull Arena kosztował 200 milionów, największe stadiony futbolowe buduje się kosztem ok. 80-100 milionów). Stadion ma być zlokalizowany we wspomnianym wcześniej Flushing-Meadows Corona Park, ogromnym centrum rekreacyjnym, ma pomieścić tylko 25 tysięcy kibiców. Główna płyta ma być otoczona dziewięcioma boiskami o najwyższym standardzie. Kilkaset metrów od obiektu znajdować się będzie znany kort tenisowy i bejsbolowy kolos, Citi Field. Wszystko ma stworzyć sportowe centrum na miarę wielkiego miasta.
Zatwierdzono plany, budżet i lokalizację. Pozostał jednak mały, drobny szczegół, o który zatroszczyć się musi Dan Garber, komisarz MLS. Jaki klub ma grać na nowym stadionie? Tę kwestię zepchnięto na trochę dalszy plan, co uwidacznia megalomanię władz amerykańskiego soccera. Budowę drużyny traktuje się jako sprawę drugoplanową. Pewne jest, że musi to być drużyna na miarę MLS, najwyższej klasy rozgrywkowej w Stanach. Garbera jako szefa ligi nie interesują pozostałe szczeble, NASL i USL Pro. Liczy się ranga i prestiż, reszta, czyli sport, przyjdzie z czasem. Obserwując jednak problemy New York Red Bulls z przyciągnięciem kibiców na stadion można podziwiać Garbera i współpracowników za tak śmiały pomysł. Władze innego nowojorskiego klubu zabrali się do tego od innej strony.
Ciekawie zrobiło się bowiem w grudniu 2012 roku. Saudyjscy właściciele New York Cosmos, reaktywowanego tworu Erica Cantony, Pelego, Giorgio Chinagli i brytyjskich biznesmenów, ogłosili budowę stadionu. Cosmos od tego sezonu startują w rozgrywkach NASL, klasę niżej od MLS. Przygotowania kadrowe i organizacyjne trwają już od kilku lat, brakowało jednak tej wisienki na torcie, którą mógł być stadion. I będzie – budżet wynosi, uwaga, 400 milionów dolarów. Ma pomieścić, uwaga, 25 tysięcy fanów. Licytacja trwa więc w najlepsze, a komentatorzy już się zastanawiają, czy w Nowym Jorku jest miejsce na trzy stadiony piłkarskie.
Odkryty obiekt ma stanąć w Belmont Park, na zgliszczach dawnego centrum sportowego w Elmont. To 14 kilometrów w linii prostej od planowanego stadionu w Corona Park, finansowanego przez MLS. Odległość jak na nowojorskie warunki żadna, stąd większe napięcie towarzyszy tej inwestycji. O’Brien, dyrektor Cosmos, broni pomysłu nawet mimo zlokalizowania stadionu poza siecią metra.
Celem New York Cosmos jest przypomnienie sobie chwil, kiedy na Downing Stadium i Giants Stadium w latach 70. zbierało się 80 tysięcy kibiców głodnych wielkiego soccera. Pele, Chinaglia i Beckenbauer przyciągali tłumy, generowali olbrzymie zyski. Teraz Cosmos mają chęć powtórzyć tamten sukces. Jest to cel nie tylko sportowy, ale przede wszystkim biznesowy.
Stadiony to jednak nie wszystko. Red Bulls do dzisiaj walczą o zapełnienie 25 tysięcy miejsc, pomimo tego, że na boisku biega Thierry Henry, Tim Cahill, a jeszcze niedawno Rafa Marquez. Co chce uzyskać Dan Garber poprzez budowę stadionu bez klubu i czy O’Brien ma pomysł na zorganizowanie wielkiej piłki w rozpoczynającym swoją przygodę w NASL New York Cosmos? Może to być świadoma próba zwrócenia uwagi na soccer w centrum miasta, które od dziesięcioleci żyje futbolem amerykańskim i bejsbolem. Nie chodzi o zyski z biletów, a o kolejne centrum rozrywki dla nowojorczyków, zachwyconych rozwojem Cosmos i szerzącą się modą na piłkę nożną. To z drugiej strony może przyciągnąć inwestorów, ale również wzbogacić szkółki juniorskie, na czym zyskać mogą akademie.
Jeżeli wszystkie te inwestycje wypalą i trzy stadiony staną obok siebie, a na każdej arenie będzie grał klub, z pewnością przyczyni się to do wzrostu konkurencyjności i atrakcyjności czysto piłkarskiej. Nowy Jork może przetrzeć szlaki innym metropoliom, np. Los Angeles, gdzie cały czas prym wiedzie jedna marka – Galaxy, i nie zanosi się na to, by mogło to ulec zmianie.
Kto wie, może niedługo będziemy świadkami pierwszych meczów derbowych w MLS, rozgrywanych na typowo piłkarskich stadionach?
TOBIASZ PINCZEWSKI
pinczevski.wordpress.com

