Na co dzień narzekamy na zbyt pochopne zwalnianie trenerów, co zresztą jest w pełni uzasadnione, spoglądając jak szybko kręci się karuzela w Ekstraklasie. W Lechii poszli w drugą stronę – od teraz w klubie będzie już trzech utalentowanych szkoleniowców. Piotr Nowak, przesunięty na odcinek dyrektorski, Adam Owen, przesunięty na front z funkcji trenera przygotowania motorycznego oraz Lee McCulloch – asystent trenera z doświadczeniem także jako pierwszy trener w lidze szkockiej.
Ta ostatnia postać jest z klubem od dziś. McCulloch rozpoczął już pracę na tureckim zgrupowaniu klubu, oficjalnie zaprezentowała jego sylwetkę także oficjalna strona Lechii Gdańsk. Całość jest o tyle warta uwagi, że ekstraklasowe kluby dość rzadko przeprowadzają tak medialne transfery na pozycję zazwyczaj traktowaną z pewnym przymrużeniem oka. Asystenci trenera dość często podróżują za swoimi patronami po całej Polsce, bądź są stałym elementem klubowego krajobrazu i współpracują z kolejnymi pierwszymi trenerami. Tutaj mamy innego rodzaju sytuację – klub przed rundą sprowadza człowieka w sumie dość nowego w zawodzie, w dodatku takiego, który w układzie trener-asystent jeszcze z Adamem Owenem się nie zetknął.
Obaj panowie znają się wprawdzie z Glasgow Rangers, wówczas jednak Owen był trenerem przygotowania motorycznego, z kolei McCulloch doświadczonym graczem coraz mocniej stawiającym na swoją edukację trenerską. Później zresztą McCulloch, już w barwach Kilmarnock, łączył obie funkcje – jako asystent Gary’ego Locke’a pojawił się jeszcze na murawie w jednym meczu, akcentując, że wciąż się rusza. A ruszał się, przez jakieś 15 lat gry w piłkę, naprawdę żwawo. Właściwie patrząc na jego CV oraz wiek (zaledwie 39 lat!), zastanawiamy się, czy Lechia nie powinna rozważyć go w kontekście gry w środku pola. Siedem lat w Wigan Athletic, w barwach tego klubu trzy awanse, z czwartego poziomu rozgrywkowego, aż do elity w Premier League. Co ważniejsze – McCulloch przez całą tę drogę był kluczowym elementem zespołu. Nawet po awansie do jednej z najlepszych lig świata, zagrał prawie 60 ligowych spotkań w dwa sezony, dwukrotnie przyczyniając się do utrzymania Wigan na najwyższym szczeblu.
Pracował w Wigan z legendą tego klubu, Paulem Jewellem, ale bezsprzecznie lepsze wzorce do naśladowania w fachu trenera uzyskał po transferze do Rangers. Od razu trafił pod skrzydła Waltera Smitha, niepodważalnego kozaka, który prowadził m.in. Everton, asystował Sir Alexowi Fergusonowi w Manchesterze United, a dla protestanckiej części Glasgow wygrał łącznie 10 tytułów mistrzowskich, 5 Pucharów Szkocji i doprowadził ich ukochany klub do finału Pucharu UEFA. Nie zawinął się nawet po karnej degradacji ze względów finansowych – wówczas w Rangersach spełniał się już na stanowiskach kierowniczych.
Co ciekawe – podobną lojalnością wykazał się McCulloch, który po niezłym sezonie w szkockiej Premier League (zagrał 26 meczów), mógł zapewne pokusić się o miękkie lądowanie przynajmniej w angielskiej Championship. On jednak pozostał w Rangersach, wystartował z nimi od samego dołu, jako lider drużyny i kapitan trzecioligowca. Nieomal powtórzył drogę, którą przebył na początku kariery z Wigan – awansował dwa razy, do trzeciego awansu zabrakło zwycięstwa w dwumeczu z Motherwell.
Dlaczego właściwie o tym wszystkim wspominamy? Ano dlatego, że McCulloch to naprawdę jest gość, jeśli chodzi o doświadczenie boiskowe. 18 występów w reprezentacji Szkocji, trzy mistrzostwa, dwa puchary, gra w finale Pucharu UEFA, status gwiazdy w Glasgow Rangers. Nie da się o nim powiedzieć, że koło poważnego piłkarza nawet nie stał, nie da się też zarzucić mu, że nie widział na oczy poważnej piłki. Całość zaskakuje tym mocniej, że jego kariera trenerska zaczęła się równie dobrze – bo tak trzeba określić błyskawiczny awans z asystenta trenera na pierwszego szkoleniowca. Tak, początkowo miała to być “tymczasowa” rola, ale McCulloch w Kilmarnock radził sobie na tyle dobrze, że łącznie jako szef pracował ponad pół roku. Aż do października 2017, to był trener ze szkockiej ekstraklasy.
I nagle trener ze szkockiej ekstraklasy trafia do Polski (!), do Gdańska, gdzie jest już dwóch pierwszych trenerów (!!), w charakterze asystenta Adama Owena (!!!). Sami nie do końca wiemy, o co w tym chodzi, tym bardziej że kilka tygodni temu decyzje Komisji ds. Licencji Klubowych potwierdziły, że zaległości w Lechii sięgają momentami nawet 4 miesięcy. Wątpliwości mamy cztery:
– jaki podział ról będzie w tercecie Nowak-Owen-McCulloch?
– ile zaległych pensji można było spłacić z pieniędzy wykorzystanych na jego sprowadzenie?
– ile odpraw i komu trzeba będzie zapłacić, gdy nadejdzie moment zwolnień?
– kto podpowiadział McCullochowi, że tytuł “Simp-Lee the Best” będzie odpowiedni dla jego autobiografii?
Poza tym jednak, ruch wygląda na zupełnie logiczny i słuszny. Gość z nazwiskiem i pewnym doświadczeniem, ale wciąż na początku kariery trenerskiej. Dla niego praca w Lechii to degradacja z roli pierwszego trenera w lidze szkockiej do asystenta w Polsce – czyli od tej strony to Lechia wygląda na wygranego transakcji. Trudno doszukać się też jakichś większych narzekań na styl pracy McCullocha – wręcz przeciwnie, wszyscy chwalą jego lojalność (udowodnioną po bankructwie Rangersów), determinację w rozwoju (właściwie również udowodnioną dwukrotnym przejściem od czwartej ligi na sam top) oraz profesjonalizm. David Weir, kolega klubowy, w przedmowie do autobiografii świeżo upieczonego lechisty pisze tak:
Zawsze wiedziałem, gdy Lee przyjeżdżał na trening. Musiał powiedzieć “dzień dobry” każdemu, od ochroniarza Steviego po dziewczyny na recepcji, zawsze donośnie i czysto. Zanim zobaczyłem jego twarz, zawsze najpierw słyszałem ze siedem “dzień dobry”. Głośny i towarzyski, czasem nawet z tego żartowaliśmy. (…) Był naturalnym, urodzonym liderem. Negocjował między innymi z organizacją piłkarzy wszystkie prawne aspekty utrzymania Glasgow Rangers przy życiu przy jednoczesnej degradacji do niższej ligi. To on dbał o to, by nikt nie był pokrzywdzony, by każdy zawodnik otrzymał fachową poradę prawną, a klub to przetrwał. To potwierdziło wszystko, co o nim wiedziałem z okresu wspólnej gry, gdy często pomagał też mnie, jako kapitanowi.
A skoro już jesteśmy przy tej autobiografii. To już słowa samego McCullocha.
Rozmawiałem z Donaldem Parkiem na temat tego, jak przełamać moją nieśmiałość. Zdradził mi, że już wcześniej rozmawiał na ten temat z innymi menedżerami i wszyscy zgodzili się, że mam doskonałe maniery, ale jestem trochę zbyt nieśmiały. Ale gdy wchodzę na boisko, zamieniam się w potwora. (…) Nie mam złudzeń, trenowanie, zarządzanie w sporcie to nie są łatwe rzeczy. (…) Określiłbym je nawet jako sztukę, nie mogą być traktowane z lekceważeniem. Dużą rolę odgrywa w tym motywowanie swoich podopiecznych. Co to w ogóle oznacza? Moim zdaniem ludzie mają jakiś zasób własnej motywacji oraz czynniki z zewnątrz, które ich motywują, jak awans czy podwyżka. Ale dla mnie “być zmotywowanym” oznacza przede wszystkim wierzyć w siebie, w to, że można być jeszcze lepszym, że można uczynić życie swoje i wszystkich wokół o wiele łatwiejszym. Przywództwo wynika z motywacji. A właściwie idzie z nim w parze.
Brzmi trochę jak z poradnika młodego trenera rozwoju? Trochę tak, dlatego lepiej skupić się na fragmentach, w których wspomina przeszłość na murawie.
Grałem z Leightonem Bainesem i Jimmym Bullardem w Wigan, z Krisem Boydem i Daviem Weirem w Rangersach. Grałem z Barrym Fergusonem, z Emilem Heskeyem. Ale największe wrażenie robił na mnie Cristiano Ronaldo, nie grałem z nim w jednej drużynie, ale mierzyłem się z nim kilka razy w barwach Wigan. Był nie do zatrzymania. Strzeliłem gola w Lyonie, gdy wygraliśmy 3:0 w Lidze Mistrzów. Pokonałem w barwach Szkocji Francję. Zremisowaliśmy 0:0 z Barceloną. Wreszcie trafiłem do siatki, wyrównując na Parkhead w meczu Rangers – Celtic. Nie było piękniejszego uczucia.
Aha, ważna kwestia to coś, na co zwracało uwagę Daily Record prezentując go jako nowego trenera Kilmarnock. – Zagrał przeszło 700 meczów w najwyższych ligach, prowadząc karierę, która mogła budzić zazdrość setek bardziej utalentowanych piłkarzy od niego. Bardziej utalentowanych, ale mniej zdeterminowanych – czytamy w artykule, który w całości jest laurką właśnie dla takiego podejścia. Po pierwsze praca, po drugie praca, po czternaste, może piętnaste: talent. W materiale brytyjskiego portalu wypowiada się również sam zainteresowany. – Nie miałem takich umiejętności jak połowa moich kolegów z kolejnych drużyn. Ale poświęcałem się jak nikt. To nie jest tak, że wpadniesz na dwie godziny do klubu i jest po wszystkim. Musisz o tym myśleć, gdy jesz. Gdy śpisz. Oddychać tym cały dzień, cały tydzień. Wszystko w futbolu opiera się na tym, jak dobrze jesteś przygotowany. A przygotowujesz się dłużej, niż tylko w trakcie treningu. To staram się przekazać swoim zawodnikom.
Dobra, wystarczy. To w końcu tylko asystent trenera, współpracownik Adama Owena, a my powitaliśmy go, jakby obejmował reprezentację. Wspomnimy jeszcze tylko o jednej fajnej wypowiedzi:
Jako trener nie możesz mówić, że “moją filozofią jest granie piłką od tyłu”. Musisz dobierać filozofię pod swoją grę, przecież nie będziesz grać piłką od tyłu, gdy twoi stoperzy nie czują się zbyt dobrze z piłką przy nodze.
No to panie Lee, w Lechii się nie czują dobrze z piłką przy nodze.