Eugenowi Polanskiemu można by zarzucić wiele, ale jak już mielibyśmy go za coś pochwalić, to za ambicję. Reprezentant PZPN świadomie odszedł do Hoffenheim, klubu słabszego, który może mieć poważne problemy z utrzymaniem, ale chłopak przynajmniej wie, że będzie tam potrzebny i pierwszy skład, przynajmniej na początku, ma zagwarantowany. Chce grać regularnie, nie ważne gdzie, byleby grać. Jednak Hoffenheim to klub dość specyficzny, który znalazł się właśnie na bardzo ostrym zakręcie. I za chwilę może wypaść zupełnie wypaść z trasy…
Polanski w ostatnim wywiadzie dla „Super Expressu” opowiadał o większych perspektywach Hoffenheim, wyższym poziomie finansowym i organizacyjnym. Z tymi finansami to pewnie prawda, bo klub sponsorowany jest przez Dietmara Hoppa, jednego z najbogatszych Niemców, niegdyś na listach Forbesa wśród najbogatszych ludzi świata, ale organizacja? Tutaj moglibyśmy dyskutować.
Marco Kurz to już czwarty trener zespołu – po Holgerze Stanislawskim, Markusie Babbelu i Franku Kramerze – w ciągu dwunastu miesięcy. Dyrektorów sportowych w ciągu ostatnich czterech lat było aż czterech, a to przecież nie jest pozycja podlegająca ciągłej rotacji. A wiadomo, że ile osób, to tyle opinii. – Tak częste roszady nie sprzyjają rozwojowi klubu. Co chwila trzeba zmagać się z nowymi ludźmi, nowymi pracownikami i ich pomysłami. Jeszcze niedawno klub miał się oprzeć na młodych talentach, zawodnikach ze swojej szkółki. Pół roku temu tę koncepcję jednak odrzucił i zaczął ściągać piłkarzy z dużym doświadczeniem – pisze Oliver Kahn, felietonista „Bilda”. Jako przykłady podaje Tima Wiese, Matthieu Delpierre, Erena Derdiyoka, a my od siebie dorzucamy Polanskiego, o którym w klubie powiedzieli, że „potrzebny był piłkarz z takim obyciem i doświadczeniem”.
Kahn przede wszystkim pisze o kryzysie tożsamości w Hoffenheim. Ł»e nie ma żadnej więzi pomiędzy kibicami a klubem czy piłkarzami. Ł»e właśnie w tak trudnym położeniu kluczowa powinna być identyfikacja fanów z zawodnikami, ale przecież o tym nie może być mowy. Ł»e brakuje tam harmonii i spójności. Trudno odmówić Kahnowi racji, skoro od minionego lata Hoffenheim przeprowadziło… blisko 40 ruchów transferowych. Kogoś wypożyczyli, kogoś sprzedali, kogoś kupili, ale żeby wyszło tego aż tyle?!
– Niewiele pozostało z materiału, który miałem do dyspozycji jeszcze dwa lata temu. To przykre – zauważa Ralf Rangnick, były trener Hoffenheim. Od awansu do Bundesligi, lata 2008, klub na transfery wydał około 80 milionów euro. Czy z inwestycjami trafiono, dziś można odpowiedzieć: NIE. Plany były wielkie, miały być europejskie puchary, również w tym sezonie.
Sytuacja Hoffenheim już po rundzie jesiennej była wyjątkowo nędzna, a – po remisie z Gladbach i porażce z Eintrachtem – jest jeszcze gorsza. Przedostatnie miejsce w tabeli, najgorsza defensywa w lidze (43 stracone gole), dziewięć meczów bez zwycięstwa, ale przede wszystkim osiem punktów straty do bezpiecznego miejsca. Dużo, to na pewno, ale czy za dużo, by jednak się utrzymać?