Sobotnią prasówkę polecamy – jak za każdym razem w ostatnich dniach – rozpocząć od Przeglądu Sportowego i Super Expressu, które może nie przynoszą dziś przełomowych informacji, ale serwują najciekawszych rozmówców – jak Załuska, Baszczyński czy Kuszczak.
FAKT
Artur Marciniak z Cracovii ma polityczne ambicje.
Marciniak przełamuje panujący stereotyp piłkarza, jako człowieka, który nie ma własnych przekonań i nie robi nic, oprócz uganiania się za piłką. – Polityką interesuję się od dawna. Po zakończeniu gry w piłkę chciałbym pracować z ludźmi. W szkole zawsze byłem wybierany na przewodniczącego, ciągle gadam. Uważam też, że mam predyspozycje do kierowania zespołem ludzi – mówi Marciniak. Jak zapewnia – chociaż poglądy ma już wyrobione, nie zamyka się na zdanie innych. – Zawsze bliżej było mi do prawicy, ale PiS jest obecnie bardzo skrajną partią. Uważają, że kto nie jest z nimi jest absolutnie przeciwko nim. Dlatego dziś bliżej mi do centrum. Będąc pośrodku można wziąć co dobre z prawej strony, co dobre z lewej i stworzyć porządny program. Wiele spraw da się rozwiązać po prostu na chłopski rozum – przekonuje.
Warszawa ubiega się o Euro 2020.
Jeśli piłkarskie mistrzostwa Europy w 2020 roku trafią do Polski, to tylko Warszawa będzie spełniać warunki organizacyjne postawione przez UEFA. Europejska federacja ogłosiła w piątek, że 13 miast w 13 krajach zorganizuje turniej. Każdy kraj może wystawić dwie kandydatury, ale turniej będzie mogło zorganizować tylko jedno miasto z danego kraju. Dokładnie 28 marca europejska centrala poda szczegółowe wymagania dla organizatorów. Wiadomo, że ćwierćfinały zostaną rozegrane na obiektach na min. 60 tys. miejsc. Oba półfinały odbędą się na jednym stadionie, a finał na obiekcie mającym ponad 70 tysięcy miejsc. Każde państwo do września tego roku, może zgłosić dwa miasta kandydackie, a tylko jedno zostanie wybrane przez UEFA.
RZECZPOSPOLITA
Duży tekst pt. „Pech pierwszego meczu”. Przede wszystkim trochę historii.
Pod koniec stycznia ma zostać otwarty Stadion Narodowy, a później rozegrany mecz z Portugalią. Nie spodziewam się niczego dobrego. W ciągu ostatnich stu lat gospodarze niemal zawsze przegrywali premierowe spotkanie na nowych, warszawskich stadionach. Do 1903 r. w mieście nie słyszano wiele o piłce nożnej. Przynajmniej w gazetach, bo nieoficjalnie bawiono się nią na nieregulaminowych polach. Dopiero za wojny japońskiej zaczęto interesować się futbolem. Wszystko przemawia za tym, iż pierwszy oficjalny „match foot – balowy” rozegrała w 1909 r. reprezentacja miasta z galicyjskimi gośćmi – Wisłą Kraków. Oni nazywali tę grę „nożna”. (…) Po dwóch latach udało się jakoś zbudować Skrę przy Okopowej, na wylocie ulicy Gęsiej (dziś Anielewicza), w załamaniu murów Cmentarza Ł»ydowskiego. Otwarcie to była pompa – Komitet Olimpijski reprezentował sam jego prezes Kazimierz ks. Lubomirski. Jak doniosła „Polska Zbrojna”: „widzieliśmy (…) p. prezydenta miasta Jabłońskiego, który dokonał uroczystego przecięcia taśmy”. Potem było już jednak znacznie smutniej, bo zaproszony gość, czyli Widzew z Łodzi, który właśnie „zdobył mistrzostwo klasy »B« w swym okręgu i przechodzi do klasy »A« – rozniósł gospodarzy 8:0”.
GAZETA WYBORCZA
Tomasz Hajto zadowolony z testowanego Hiszpana.
– Wierzę, że Koreańczyk Kim i Hiszpan Dani pojadą już z nami do Turcji , będąc po głębszych rozmowach, czy mając już wstępne umowy. Są to na pewno zawodnicy o których będę zabiegał – mówi trener Jagiellonii Białystok Tomasz Hajto. Białostoczanie w piątek zakończyli pierwsze zgrupowanie w trakcie przygotowań do rundy wiosennej w ekstraklasie. Przez jedenaście dni trenowali na obozie w Mariampolu. – Jest bardzo mobilny, jak ja to mówię, bardzo dużo się porusza, fajnie utrzymuje się przy piłce, do tego umie dograć, umie strzelić, fajnie gra w defensywie, a ponadto jest dobrze poukładany taktycznie. Mimo tego, że nie ma za dobrych warunków fizycznych on dobrze gra w defensywie. Atuty jakie pokazał w sparingu sugerują nam wszystkim, że takiego piłkarza dokładnie szukaliśmy na bok pomocy.
ŁKS znów musi zbierać pieniądze, by wyjść z bieżących kłopotów.
Do czwartku szefowie ŁKS mają czas, aby zgromadzić 60 tys. zł. Po tym terminie szanse, że drużyna przystąpi do rundy rewanżowej w I lidze mogą zmaleć do zera. Niedawno napisaliśmy, że 31 stycznia Komisja Dyscyplinarna PZPN zajmie się wnioskami czterech byłych piłkarzy ŁKS, którzy domagają się ukarania klubu za długi. Chodzi o Roberta Sieranta, Cezarego Stefańczyka, Damiana Seweryna i Tomasza Nowaka, którzy domagają się ukarania klubu, a nawet zawieszenia jego licencji. Mikołaj Bednarz, przewodniczący Komisji Dyscyplinarnej, która w czwartek zajmie się sprawą, przyznaje, że klubowi z al. Unii może grozić wysoka kara pieniężna, zakaz transferów, zawieszenie licencji, przeniesieni do niższej ligi lub wykluczenie ze struktur PZPN.
I znów karuzela dotycząca odejścia Sebastiana Mili.
– Potwierdzam, że Mila chciał już teraz odejść ze Śląska, ale ostatecznie zostaje w klubie – przyznaje Włodzimierz Patalas, sekretarz miasta i członek rady nadzorczej Śląska. – W czwartek spotkałem się z zawodnikiem i długo rozmawialiśmy o jego planach sportowych i przyszłości w Śląsku. Doszliśmy do wstępnego porozumienia i Mila zrezygnował z planów natychmiastowego odejścia z naszego zespołu. W piątek dostałem informacje od przedstawicieli zarządu, że wszelkie kwestie dotyczącego Sebastiana Mili zostały definitywnie wyjaśnione. Piłkarz będzie grał do końca sezonu na takich samych warunkach jak dotychczas, a o możliwości przedłużenia jego kontraktu porozmawiamy pod koniec rozgrywek – zaznacza Patalas.
SPORT
Prezes Piasta: Większość zawodników ma status „nie na sprzedaż”
W Piaście Gliwice nikt wyprzedaży nie prognozuje. Zdaniem prezesa gliwickiego klubu, większość zawodników nie jest na sprzedaż, a gdyby ktoś jednak próbował – zatrzyma go cena. Jakiś czas temu mówiło się, że gdyby ktoś zaproponował za Tomasza Podgórskiego 500 tys. zł, Piast zgodziłby się go sprzedać. – 500 tysięcy? Nie ma takiej możliwości. Tomek jest wart tyle, że chyba nikt nam takich pieniędzy nie da. Czyli jest nie na sprzedaż. Podobnie jak pozostali zawodnicy – zaznacza Jarosław Kołodziejczyk.
SUPER EXPRESS
Tomasz Kuszczak przed dzisiejszym meczem z Arsenalem.
Arsenal jest pod wielką presją. Wszyscy czekają w tym klubie na sukces, którego brakuje od lat. Jednak z naszej strony nie będzie taryfy ulgowej, nie pękniemy. To dla nas sprawdzian i wyzwanie – zapowiada bramkarz Tomasz Kuszczak (31 l.), którego Brighton&Hove zmierzy się dziś z Arsenalem Londyn w 1/16 finału Pucharu Anglii. – Arsenal to najwyższa półka, oni są faworytem. Potrafią zagrać genialnie, jak ostatnio w lidze z West Hamem (5:1), ale również zdarzają się im wpadki. Puchar Anglii to dla nich jedyna szansa, aby w tym sezonie coś wygrać. Są więc pod podwójną presją. Ł»eby myśleć o triumfie w tych rozgrywkach, najpierw muszą nas pokonać, ale gwarantuję, że z naszej strony nie mogą liczyć na spacerek. Dla mnie to dobra okazja, aby porozmawiać z Wojtkiem Szczęsnym, bo dawno się z nim nie widziałem – mówi Kuszczak, którego występ stoi pod znakiem zapytania, bo w meczach pucharowych menedżer Gustavo Poyet daje szansę Duńczykowi Casperowi Ankergrenowi.
Ojciec Rafała Wolskiego o transferze do Florencji.
– Włosi byli najbardziej zdeterminowani – uważa Krzysztof Wolski, ojciec Rafała, dyrektor gimnazjum w Głowaczowie i założyciel klubu Jastrząb Głowaczów, w którym gwiazdor Legii uczył się grać w piłkę. – Działacze Fiorentiny każdą decyzją udowadniali, jak bardzo im zależy na tym, by Rafał trafił do ich zespołu. Uznali, że chcą mieć go u siebie nie za pół roku czy rok, lecz już teraz. To pokazuje, że wierzą w jego umiejętności i w to, że może wnieść coś pozytywnego do drużyny. – W tym momencie Fiorentina jest lepsza dla niego niż Borussia – twierdzi. – Włoski klub to także górna półka, jest wysoko w Serie A. A Dortmund? To mistrz Niemiec, który ma bardzo silny zespół. Na tę chwilę jest dla Rafała za mocny. Nie wystarczy potrenować w towarzystwie takich asów, jak Mario Goetze i liczyć na pomoc ze strony trójki Polaków. W Niemczech droga do grania byłaby o wiele dłuższa.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa z Łukaszem Załuską.
Nie ma pan dość ciągłego przesiadywania na ławce?
– To bardzo frustrujące. Zwłaszcza kiedy gramy w Lidze Mistrzów. Na trybunach 60 tysięcy ludzi, jest świetna atmosfera, a ja siedzę na ławce.
A nie było ofert?
– Było kilka zapytań ze strony klubów Championship, ale bez konkretów. Na ewentualne wypożyczenie nie zgodziłby się Celtic. Miałem dwa wyjścia: odejść i grać w słabszej lidze, albo zostać i walczyć o występy w wielkim klubie, w wielkich meczach. Podpisując nowy kontrakt wybrałem tę drugą opcję.
Boruc wrócił do kadry.
– Tam jest jego miejsce. Artur w dalszym ciągu jest najlepszym polskim bramkarzem.
Marcin Baszczyński o odejściu z Polonii Warszawa.
Do niedawna był problem z Baszczyńskim, który uciekł z placu boju, kiedy było trudno – tak mówił w sierpniu ubiegłego roku właściciel Polonii Warszawa Ireneusz Król. Wykrakał, bo zimą odszedł pan jako pierwszy, kiedy kłopoty finansowe zrobiły się poważne.
– Tamte słowa pana prezesa były naszym pierwszym zatargiem. To był początek szukania na mnie haków, żeby rozstać się ze mną jeszcze latem. Bo jaka była perspektywa przed Baszczyńskim? Starszy zawodnik, na którym już się nie zarobi, na dodatek z wysokim kontraktem. Na co on się może jeszcze przydać? Pewnie takie było myślenie prezesa. Szukano sposobu, żeby się mnie pozbyć, czytałem, że udaję kontuzję. Bzdury totalne, w ogóle do mnie niepasujące, wypowiedziane przez człowieka, który z kosmosu spadł do ekstraklasy. Mówił tak, nie znając realiów.
Pierwszy raz ktoś oskarżył mnie o oszustwo – komentował pan wówczas te zarzuty.
– Może prezes nie nazwał mnie oszustem, ale powiedział, że symulowałem kontuzję. Bardzo mnie to zabolało. Szczególnie, że powiedział to człowiek, który nie był wcześniej w piłce kimś zbyt znanym, a ja trochę osiągnąłem, choćby w reprezentacji. Niczego nie udawałem, cały okres po zakończeniu ligi spędziłem w gabinetach medycznych, przechodziłem rehabilitację. Na dodatek wszystko na swój koszt, klub nie zwrócił mi ani złotówki. Pierwsze wejście pana prezesa do naszego klubu było mocne i agresywne. Szybko zmienił jednak zdanie na mój temat. Dwa dni później podczas rozmowy w cztery oczy usłyszałem, że jestem bardzo potrzebny drużynie i nie ma do mnie żadnych zastrzeżeń.
Jego ulubieńcem na pewno pan nie został. Odkąd w Canal Plus powiedział pan we wrześniu o zaległościach finansowych Polonii wobec piłkarzy, był pan za każdym razem wymieniany przez prezesa jako przykład piłkarza pazernego na pieniądze.
– Ludzie, którzy nie boją się ujawnić prawdy, są niewygodni. Przecież ja nic złego wtedy nie powiedziałem. Drużyna dobrze grała, robiliśmy, co do nas należało. Kto miał powiedzieć, że tych pieniędzy nie ma? Teodorczyk? Wszołek? Jestem doświadczonym graczem, taka była moja rola. To nie były oszczerstwa, a zwrócenie uwagi na problem.