Ubodzy chłopcy z sąsiedztwa zamarzyli o Wembley…

redakcja

Autor:redakcja

23 stycznia 2013, 12:30 • 2 min czytania

Chłopak, który jeszcze trzy lata temu pracował w supermarkecie, wykładając towar za kilka funtów na godzinę, strzela gola decydującego o wyjeździe na Wembley. Zespół złożony niemal w komplecie z zawodników darmowych, pokonuje jedenastkę, na której zakup przeznaczono w sumie 45 milionów funtów.
Świat futbolu kocha takie historie. I takich bohaterów.

Ubodzy chłopcy z sąsiedztwa zamarzyli o Wembley…
Reklama

Dziesiąty zespół czwartej ligi ogrywa w półfinale Pucharu Ligi Angielskiej drużynę z najbardziej kasowej ligi świata. To trochę tak jakby Stal Sanok, trzecioligowiec, który utarł kiedyś nosa Legii, awansował do finału Pucharu Polski. Z tą różnicą, że Stal przegrała wówczas już w kolejnym meczu z Arką Gdynia, a angielski Bradford sunie jak francuskie TGV, pokonując szczebel po szczebelku – Wigan, Arsenal, wreszcie odprawiając wczoraj Aston Villę.

O niej nie ma sensu wiele pisać. Wiadomo, że w Premier League jest w tym sezonie w stanie przegrać z każdym. Ale zdawało się, że są tego pewne granice, a już na pewno, że jest nią półfinał pucharu i rywal z czwartej klasy rozgrywkowej. A jednak – niekoniecznie.

Reklama

Paul Lambert, na konferencji po wczorajszym meczu, wypowiedział się krótko. – Czuję się zakłopotany. Rozczarowany, zniszczony. To boli… Szkoleniowiec przeciwników był z kolei tak rozgrzany niespodziewanym sukcesem, że pierwsze pytanie, jakie mu zadano, brzmiało po prostu: Are you all right?

Jasne, że all right! Nawet lepiej.

Bradford dokonuje rzeczy historycznej. W drugiej połowie lutego zmierzy się w finale na Wembley z Chelsea albo Swansea. Na dziś – raczej Swansea, które w pierwszym meczu pokonało klub Abramowicza 2:0 i dziś przystąpi do rewanżu.

Choć jednocześnie pogromcom Aston Villi trzeba oddać jedno – może ma w składzie nieznanych nikomu chłopaków z sąsiedztwa (sąsiedztwa wielkiej piłki), którzy nigdy nie sądzili, że mogą wspiąć się tak wysoko, jednak sam klub ma swoje tradycje. Na Valley Parade, mocno podstarzałym już, ale mogącym pomieścić 25 tysięcy ludzi obiekcie, jest nawet specjalne pomieszczenie – tak zwany „Salon 1911”, upamiętniający ostatni pucharowy triumf w historii klubu. Bradford to duże miasto z piłkarskimi tradycjami, które jako to zwykle w sporcie bywa, przekreśliły pieniądze. A raczej ich brak – żeby być całkiem precyzyjnym.

Mark Lawn, próbujący od kilku lat wydźwignąć klub z kłopotów, ma nadzieję, że tegoroczny sukces przyciągnie nowych inwestorów, choć już teraz zarobione na Capital One Cup pieniądze zapewnią Brandford finansowe bezpieczeństwo na długie miesiące.

Lawn obiecał już swoim zawodnikom pierwszą nagrodę – w postaci wyjazdu do Las Vegas. Jak się bawić, to się bawić! Przynajmniej póki może być pewien, żadnego z tych chłopaków nie stać, by przepuszczać tam grube pliki banknotów.

Może dopiero po finale…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama