Barcelona miewa momenty słabości. Nieczęste, a jednak – są takie mecze, w których można odebrać jej punkty. Dziś po raz pierwszy w sezonie ligowym ktoś jej odebrał te punkty w komplecie. Piłkarze Realu Sociedad mogą wracać do domu z poczuciem cholernie dobrze wykonanej roboty.
Raz – że wygrali, po prostu. Dwa – że odwrócili losy spotkania w sposób wzorcowy.
Nic nie zapowiadało Barcelonie problemów na Estadio Anoeta. Może ten remis sprzed półtora roku, kiedy Sociedad zdołał odrobić dwubramkową przewagę. Ale kto przejmowałby się historią, kiedy faworyt – tu i teraz – notuje serię dwunasty wygranych spotkań z rzędu. A co więcej, też to trzynaste zaczyna w swoim stylu, od prowadzenia 2:0 w 25. minucie.
Barca już w pierwszym kwadransie miała trzy świetne okazje. Jedną zmarnowaną przez Messiego, drugą już wykorzystaną (gol w 10. meczu z rzędu) i słupek Pedro. Później jeszcze kolejny słupek Argentyńczyka i szybkie drugie trafienie. Po świetnej akcji, typowej dla tego zespołu, kiedy rywal ósemką zawodników czujnie broni się tuż przed linią piłki, a jednak nie potrafi upilnować któregoś z rywali – tym razem Daniego Alvesa.
Sociedad wysyłał pojedyncze sygnały. Raz świetnie rozegrał rzut wolny, kilkakrotnie wyprowadzał ciekawe kontry, łapiąc kontakt bramkowy jeszcze przed przerwą. Przede wszystkim jednak, im dłużej w mecz, tym grał mniej bojaźliwie. Gospodarze jakby zupełnie nie przestraszyli się lania. Tego, że jest już 2:0 i za chwilę może być gorzej. Ewidentnie wyszli z założenia, że może być lepiej.
Czerwona kartka dla Pique – który nie dopuścił się wprawdzie ani jednego ostrego faulu, ale dwukrotnie dał sędziemu pretekst – pokrzyżowała plany Barcelonie, choć niesprawiedliwym byłoby stwierdzić, że to ona podcięła jej skrzydła. Problemy zaczęły się wcześniej – już od początku drugiej połowy gospodarze istnieli głównie w ofensywie, powoli przejmując kontrolę nad meczem.
To była – chyba nie sensu się sprzeczać – najgorsza druga połowa Barcy w tym sezonie.
Sociedad miał trochę szczęścia, choćby przy rykoszecie Mascherano, ale na punkty zasłużył. Wypracował je sobie jakością – wrzutka Carlosa Martineza przy trzecim golu była wzorcowa. Ale wydarł je też odwagą i pomysłowością, której w ostatnich czterdziestu pięciu minutach zabrakło ludziom Vilanovy. Bo tak właściwie, czy ktoś pamięta choć jedną naprawdę świetną okazję Barcy stworzoną po przerwie? Chyba takiej nie było.
I pierwszy raz w tym sezonie nie ma też punktów.
