Jeśli mieszkacie w Gliwicach i zobaczycie Dariusza Dudka unoszącego się nad ziemią, jakby na delikatnym haju – nie zdziwcie się. Brat Jerzego wrócił właśnie ze stażu w Realu Madryt, gdzie albo jakiś Marokańczyk wcisnął mu wadliwy towar, albo spotkanie z Mourinho wywołało w nim stan odurzenia i motyle w brzuchu. Gdyby jeszcze chodziło o Irinę Shayk lub Sarę Carbonero, bylibyśmy to w stanie zrozumieć, ale nie – pan Darek zamienił parę słów z asystentami Mourinho, a sam Portugalczyk – hmm – spuścił go na drzewo, co jednak wystarczyło, by asystent Marcina Brosza odleciał w swoich marzeniach.
– Porozmawialiśmy minutę, może dwie, ale było to dla mnie jak wieczność – opowiada DD w rozmowie ze „Sportem” (śląskim, nie katalońskim), a my chcielibyśmy zobaczyć tę rozmowę. Bo skoro „The Special One” poświęcił na spotkanie z bratem swojego byłego piłkarza „minutę, może dwie”, to raczej nie zagłębiali się w meandry taktyczne – prędzej pstryknęli sobie zdjęcie, wymienili (na siłę) uprzejmości, a Dudek prawie zemdlał z wrażenia.
Mówiąc już zupełnie serio – skoro Piast opłaca takie staże, albo nawet sami trenerzy wykładają swoją kasę, to może warto byłoby skoczyć gdzieś, gdzie trener NIE zleje z góry na dół swoich gości, poświęci im te czterdzieści minut (choć o zdradzaniu tajemnic warsztatu nie może być mowy) i przede wszystkim potraktuje ich w miarę poważnie. A nie, że nawet nie wie, że ktoś przyjechał z Polski, stanie przy nim 120 sekund jak przy jakiejś psychofance, po czym zwinie się i tyle go widzieli.
Tak właśnie wygląda większość tych sławetnych staży. Nie wszystkie, ale większość. Stanie chłop za ogrodzeniem, gdzie – za przeproszeniem – chuja widać, zamieni DOSŁOWNIE dwa zdania z trenerem, a potem wraca jeden i z drugim i opowiada o przenoszeniu standardów. Śmiech na sali. Szanujmy się, tak?