To chyba największa niespodzianka naszych rankingów, w których podsumowujemy rok w wykonaniu polskich piłkarzy. Grzegorz Krychowiak był naszym najlepszym defensywnym pomocnikiem w 2013, 2014, 2015 oraz w 2016 roku, czyli od momentu powstania rankingu i wydawało się, że spokojnie jest w stanie wygrać również jakieś sześć kolejnych edycji. Tymczasem w końcówce grudnia 2017 nijak nie możemy powiedzieć, że za nim taki rok, że nikt z rywali nie miał lepszego. Dobre, (ba!) świetny miał klub (PSG) lub świetną ligę (Premier League), wielu przenigdy tego nie doświadczy, ale to największe z pozytywów.
Jego historia jest wam zapewne dobrze znana, ale gwoli ścisłości kilka słów przypomnienia. Bajka skończyła się w zasadzie w momencie podania sumy transferowej, bo już jesień 2016 po transferze do PSG była słabsza. Owszem, Krycha wystąpił w pięciu meczach fazy grupowej Champions League, a w lidze potrafił zagrać nawet sześć razy z rzędu (trzy w pierwszym składzie), ale i tak po przeprowadzce do Paryża obiecywać można było sobie znacznie więcej. Jednak wiosna, którą tu uwzględniamy, w porównaniu z tym to jego porażka – tylko trzy występy, w tym jeden epizod, gdy w doliczonym czasie gry wszedł na boisko w pamiętnym meczu na Camp Nou. Sytuację ratują więc występy w kadrze, choć i z niej “Krycha” wypadł na mecze z Danią (oj, było widać jego brak) i Kazachstanem. No i jesień w Premier League, która zaczęła się dla niego całkiem nieźle. Jeszcze we wrześniu i na początku października można było usłyszeć pochwały pod jego adresem, później już – wyłączając mecz z Liverpoolem – raczej ich nie zbierał lub po prostu nie grał. Angielskie media zaczęły pisać nawet o skróceniu wypożyczenia, co byłoby kolejnym policzkiem.
No dobra, zbieramy to do kupy i co to daje? Naszym zdaniem drugie miejsce, ale głównie dlatego, że konkurencja nie jest mocna. Tu dość istotna kwestia techniczna – nie dokonujemy podziału na defensywnych, środkowych i ofensywnych pomocników, zostajemy przy dwóch kategoriach: defensywni i ofensywni. Tak więc naszą nową jedynką zostaje Karol Linetty, który śmiało poczyna sobie w Serie A. Debiutancki sezon we Włoszech miał udany, szybko otrzaskał się z tą ligą. Później wydawało się, że drugi sezon może być dla niego trudniejszy, ale potrafił choćby strzelić trzy gole w lidze w ciągu dwóch tygodni, więc można uznać, że całkiem brawurowo wziął ten delikatny zakręt. Szkoda, że końcówkę roku stracił przez kontuzję. Owszem, wciąż brakuje kropki nad “i” w kadrze, choć warto zauważyć, że jako jeden z dwóch polskich zawodników – obok Dawida Kownackiego – nie odstawał od europejskiego poziomu w mistrzostwach Europy. Co ciekawe, były piłkarz Lecha zadebiutował w tym rankingu w 2014 roku i zajął 4. miejsce. Rok później wskoczył na podium, w poprzednim zestawieniu był drugi, a dziś wygrywa. Klasyczne step by step!
Na podium załapał się jeszcze Jacek Góralski, za którym udana wiosna w ekstraklasie i transfer. Niby tylko do Bułgarii, ale umówmy się – wiedząc, jak i kiedy z pucharami pożegnały się polskie kluby, nie ma co deprecjonować “Górala”, który grał w Lidze Europy i pogra w niej na wiosnę. To też dobry przykład dla innych – znając swoje ograniczenia, czasami nie warto pchać się od razu do Francji, Niemiec czy Włoch. W narodowych barwach Góralskiego widzieliśmy tylko raz i za to minus, że nie dał rady lepiej wykorzystać problemów Krychowiaka, ale wydaje się, że ciągle może się kadrze przydać. Tak samo jak Krzysztof Mączyński, który biorąc pod uwagę postawę w klubie, reprezentacji Nawałki wciąż daje zaskakująco dużo. Okej, wiosna w Wiśle była dobra. Może i ciężko mówić o dramacie jesienią w barwach Legii, to określenie zarezerwowalibyśmy dla innych piłkarzy, którzy kiedyś mogliby kandydować do tego zestawienia (Jodłowiec, Kopczyński), ale to była gra poniżej oczekiwań. Można nawet powiedzieć, że o Mączyńskim z Legii najwięcej mówiło się w momencie transferu. Później było przeciętnie/solidnie, więc za bardzo nie było o czym.
Warto podkreślić dość duże przetasowanie na niższych pozycjach w porównaniu z rokiem poprzednim. Z rankingu wypadli: Damian Dąbrowski (pół roku kompletnie z głowy przez kontuzję), Tomasz Jodłowiec (w poprzednich latach często gościł na podium, ale jego problemy są znane), Ariel Borysiuk (przepadł na pół roku w Anglii), Jarosław Kubicki (nie postawił następnego kroku do przodu), Mateusz Matras (odstrzelony jesienią w Lechii). Również dlatego warto jeszcze raz docenić Janusza Gola, który trzyma poziom w rosyjskiej ekstraklasie.
No a cała reszta – co nawet nas cieszy – to świeżacy, ewentualnie powroty na listę. Szczególnie ekscytujący wydaje się wystrzał formy Szymona Żurkowskiego. To bez dwóch zdań odkrycie roku – jeszcze w marcu dostawał bęcki od siepaczy w III lidze w rezerwach Górnika. A później stał się ważnym piłkarzem ekipy, która dzięki świetnemu finiszowi wywalczyła awans do ekstraklasy, bodaj najlepszym graczem środka pola poziom wyżej i – obok Dawida Kownackiego – liderem kadry młodzieżowej. Błyskawicznie zainteresował swoją osobą zachodnie kluby i Adama Nawałkę. Mamy nadzieję, że za rok powalczy już o podium. Liczymy również na to, że Radosław Murawski będzie miał wtedy za sobą pół roku na boiskach Serie A, bo jest na najlepszej drodze, a Jakub Żubrowski umocni swoją pozycję na tyle, że będzie realnym kandydatem do tego, by dostać szansę w kadrze. Dalej Łukasz Trałka, za którym dwie nadspodziewanie dobre i równe rundy w barwach Lecha Poznań i Mateusz Możdżeń, o którym trzeba powiedzieć to samo, choć oczywiście w innym klubie. No i progres był chyba jeszcze bardziej niespodziewany. Tu mieliśmy sporą zagwozdkę, bo wybieraliśmy z grona 6-7 solidnych ligowców. Pomocnik Korony wygrał tę rywalizację głównie ze względu na regularność, której niektórym rywalom zabrakło.