Stanisław Terlecki szedł przez życie szalonym dryblingiem. Na boisku, gdy mijał po kilka razy tego samego obrońcę. Na bankietach, gdzie odnajdywał się równie dobrze, jak na murawie. W zimnych wnętrzach gabinetów peerelowskich oficjeli, gdzie ciągano go po aferze na Okęciu. W całej karierze, gdzie podejmował wybory skrajnie nieoczywiste. Gdy piłkarze żyli amerykańskim snem w komunistycznej Polsce, on poszedł na studia historyczne. Gdy mógł wieść amerykański sen w USA, wrócił do Łodzi, na Piotrkowską, do swojego ŁKS-u. Jeden z tych zawodników, którzy źle trafili. Na zbyt brutalnego obrońcę. Na zbyt rygorystyczny system polityczny. Na zbyt wiele odkorkowanych butelek.
Dzisiaj zakończył ten rajd. Legenda Łódzkiego KS-u, ale i jeden z najbardziej niespełnionych reprezentantów Polski, stawiany w jednym rzędzie z najlepszymi piłkarzami w historii rodzimej piłki, zmarł w wieku 62 lat.
Jaki był? Chyba najpełniej oddaje jego postać anegdota z amerykańskiego Sports Illustrated. Artykuł był nazwany “Stan Free Spirit”, co też doskonale charakteryzuje Terleckiego.
Jedno z przesłuchań w siedzibie piłkarskiej centrali, licznych w życiu Stanisława Terleckiego, głęboki PRL.
– O której godzinie wyszedłeś z hotelu?
– O ósmej.
– Na pewno? To nie była 8:02?
– Możliwe, że była nawet 8:03, nie wiem dokładnie, bo mam jeden z tych waszych ruskich zegarków.
Fragment „Stan The Fran, Free Spirit”, Sports Illustrated 1982.
Nigdy się nikomu nie kłaniał. Gdy po aferze na Okęciu zawodnicy zamieszani w skandal przeprosili działaczy, on strajkował wraz z innymi studentami historii na Uniwersytecie Łódzkim. Gdy zaproszono go do komentowania mundialu jako kontuzjowaną gwiazdę reprezentacji, wypalił że piłkarze ZSRR nie czują radości z gry, bo “jak ktoś się wychowywał w kołchozie, to trudno żeby czuł jakąkolwiek radość z wykonywanej pracy”. Jego transfer wytargowały zaś… łódzkie włókniarki, które podczas wizyty sekretarza generalnego Edwarda Gierka przekonywały, że mężowie będą bardzo niezadowoleni, jeśli Terlecki nie trafi do ŁKS-u.
Chcemy pamiętać właśnie takiego Stanisława Terleckiego. Zawsze kroczącego swoją własną drogą, zawsze wiernego przede wszystkim sobie i swoim zasadom. Krnąbrnego i upartego, ale też honorowego i dumnego.
Ale nie da się uciec też od ciemniejszej strony. Od leków popijanych piwem. Od nędzy, od kłótni z synem na łamach Super Expressu, od lat biedy pod Warszawą, od ostatnich lat życia, gdy egzystował właściwie jedynie dzięki pomocy fanatyków ŁKS-u, pamiętających go z gry w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Zarabiał kosmiczne pieniądze – dosłownie, bo m.in. w barwach Cosmosu Nowy Jork. Tak, los dużo mu zabierał – mistrzostwa świata za sprawą kontuzji, kolejny mundial za sprawą afery na Okęciu. Ale też dużo dawał – iskrę na murawie, którą widział każdy kibic z tamtych czasów, możliwość życia w tym lepszym świecie, w USA, pracując za wyśnione w ówczesnej Polsce dolary. Terlecki, mimo że był niespełnionym piłkarzem, jako człowiek miał wszystko. I wszystko systematycznie tracił, kończąc jako schorowany, opuszczony i zapomniany gwiazdor, który nie poradził sobie ze swoim talentem i sławą.
Nie mamy jednak wątpliwości, że z czasem zostaną tylko te ciepłe wspomnienia. Dwa gole ze Szwajcarią.
Doskonała gra w USA, na hali…
…i na trawie.
Stanisław Terlecki -gwiazda galaktycznego Cosmos NY
Tu jego piękna bramka w meczu z Udinese pic.twitter.com/bifDes6ojV— Jan bez ziemi (@Wojtaszek_71) December 28, 2017
Wreszcie bezkompromisowe zachowanie w poprzednim systemie, bezkompromisowe komentarze, bezkompromisowe decyzje.
*
W USA w San Jose zastąpił pan zaś George’a Besta. Zawodnika, który podobnie grał…
Był moim idolem. To ja próbowałem grać tak jak on. Pamiętam, że czytałem w Polsce jego wypowiedzi z czasów Manchesteru United, gdy mówił, że nie interesuje go już, ile goli strzeli, ale ilu rywali ogra. Liczył sobie, ilu, przepraszam za wyrażenie, frajerów nawinął. Ja próbowałem to realizować u nas. Raz mi się to świetnie udało, wkręciłem ośmiu piłkarzy Stali Mielec. Rwetes na stadionie był niesamowity, wszyscy skandowali moje nazwisko, tyle że… efektu z tego za dużego nie było. To zresztą często mi się zarzucało. Ale moje rozumienie futbolu opierało się na tym, że gram dla ludzi. Że to oni mają tutaj być zadowoleni, mają wyjść ze stadionu ze świadomością, że dobrze zainwestowali swoje pieniądze.
Nawiązałem do Besta, bo nie tylko podobnie grał, nie tylko podobnie wyglądał, ale chyba i podobnie żył.
(śmiech) Jedyne w czym Besta udało mi się pokonać, to że on dożył 56 roku życia, ja zaś za moment będę kończył 62 lata.
NASZ WYWIAD ZE STANISŁAWEM TERLECKIM TUTAJ
*
Kibice ŁKS-u żegnają go dziś takimi słowami:
Wychowały się na nim całe pokolenia ełkaesiaków. Najstarsi – widzieli go już jako doskonałego młodego piłkarza, który przebojem wdarł się do uznanego zespołu z najwyższej krajowej ligi oraz diabelnie silnej reprezentacji Polski. Ci nieco młodsi identyfikowali się z nim, jako błyskotliwym i inteligentnym, ale przede wszystkim widowiskowym piłkarzem – pamiętali jego udział w studenckich strajkach, aferę na Okęciu czy po prostu wielkie mecze w barwach ŁKS-u i reprezentacji Polski. Najmłodsi, którzy nie dostąpili zaszczytu oglądania pana Stasia na murawie, żyli legendami o nim, o jego lewej nodze, o jego dryblingu, o czasach, gdy ŁKS właśnie za sprawą ludzi jak Terlecki był naprawdę wielki.
I chyba najlepiej, by tak pozostało. Łódzka legenda. Bardziej Best niż Boniek, bardziej Garrincha niż Pele.
O tym, kim był dla Łodzi, niech świadczy fakt, że syn jednego z nas nazywa się Staszek.