Na początek trochę szczerości, nie do końca wygodnej – gdy w 25. minucie wczorajszego meczu pomiędzy Lechem a Cracovią Maciej Makuszewski padł w polu karnym Pasów, uśmiechnęliśmy się pod nosem. Akcja jakby żywcem wyjęta z kompilacji “Piłkarskie jaja”, które oglądaliśmy kiedyś na VHS, obrazek idealny do programu “Watts” czy innego “Złap Sportu”. Można było zażartować, że piłkarz Lecha tak zapędził się w wymuszaniu karnych, że już nawet nie potrzebuje nogi przeciwnika, by spróbować. No bo zobaczcie sami – najbliższy przeciwnik oddalony jest o ładnych kilka metrów. Aż można by podłożyć muzyczkę z “Archiwum X”.
Słabo to wyglada #LPOCRA#Makuszewskipic.twitter.com/zr2hbp2xma
— Pan_Józek (@Pan_Jozek1) 10 December 2017
Refleksja przyszła jednak błyskawicznie. Wystarczyło popatrzeć na twarz piłkarza, by wiedzieć, że ten upadek to nie powód do śmiechu. Że po pierwszych scenach pomyliliśmy komedię z dramatem. Potwierdzeniem były łzy, które pojawiły się na twarzy piłkarza, gdy opuszczał boisko.
Podejrzewamy, że nie chodziło po prostu o ból. Bardziej o to, co może oznaczać w dłuższej perspektywie. Jak informuje dziennikarz Przeglądu Sportowego Piotr Wołosik badanie rezonansem magnetycznym potwierdziło zerwanie więzadła krzyżowego i pobocznego. To z kolei oznacza wiele miesięcy przerwy, żmudną rehabilitację i ciężką walkę o powrót do dzisiejszej formy. Wszystko przez chwilę nieuwagi, błahostkę…
Nie ma oczywiście dobrego momentu na odniesienie kontuzji, szczególnie gdy mówimy o pochłaniającym tak wiele czasu urazie, ale trzeba przyznać, że ten jest szczególnie zły. Wszystko układało się przecież pięknie – Makuszewski spokojnie był w trójce najlepszych skrzydłowych ligi, co nie umknęło uwadze Adama Nawałki. I – co istotniejsze – zawodnik Lecha pokazał, że można na nim polegać. Z takich ludzi selekcjoner ot tak sobie nie rezygnuje.
“Maki” trzymał więc już rękę na jednym z 23 biletów do Rosji, jednak w czasie tego feralnego upadku wypuścił go z rąk. Czy jeszcze podniesie? Oficjalna strona klubowa Lecha podaje, że jego przerwa potrwa od sześciu do dziewięciu miesięcy. Odpalamy kalendarz i widzimy, że będzie bardzo ciężko.
Fot. 400mm.pl