Mimo mijających lat, w piłce upływających szybciej niż w większości dziedzin życia, kilka rzeczy pozostaje w tym sporcie niezmiennych. Na przykład – łatwość nadawania piłkarzom kompletnie oderwanych od rzeczywistości ksywek. Dziś obchodzimy ósmą rocznicę jednej z tych, które na stałe zapisały się w naszej pamięci i do której wciąż zdarza nam się wracać. Osiem lat temu Jacek Kiełb został „Ronaldo spod Siedlec”.
Tym mianem ochrzcił go w swoim tekście Dariusz Łuszczyna z „Przeglądu Sportowego”, a my w odpowiedzi zaproponowaliśmy kilka kolejnych tytułów dziennikowi:
Małecki: Rooney z Suwałk.
Król: Ramos z Rydułtów.
Grzelak: Torres z Płocka.
Pawełek: Casillas z Lubomii.
Jop: Pepe z Ostrowca.
Nowacki: Fabregas z Brzegu.
Janoszka: Puskas z Bytomia.
Pawelec: Koeman z Lublina.
Zganiacz: Xavi z Wodzisławia.
Goliński: Zidane z Poznania.
Trytko: Jancker z Opola.
No i oczywiście…
Franciszek Smuda: Aragones z Lubomii.
Gdybyście jednak chcieli w związku z Kiełbem poczytać coś bardziej wartościowego, niż porównanie piłkarza Korony Kielce do pięciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki, polecamy wywiad Mateusza Rokuszewskiego (TUTAJ – KLIK!). Poniżej fragment:
Zgodzisz się, że jesteś najbardziej podwórkowym piłkarzem w lidze?
No dobra, taka łatka też może być. Jeszcze o niej nie słyszałem, ale możecie mi ją przypiąć.
No nie gadaj, że nie słyszałeś. Często się pojawia w twoim kontekście.
Większości rzeczy nauczyłem się na podwórku. W Pogoni Siedlce szkolenie nie było najgorsze, miałem dobrych trenerów, ale zostało mi sporo nawyków. Tata zawsze kazał mi kiwać. Oglądaliśmy razem bardzo dużo meczów. Później ojciec ustawiał mi patyki czy pustaki na podwórku, bo pachołki nie były tak dostępne. No i pach-pach, slalom, inwencja własna i na końcu uderzenie. Zawsze to robiłem po treningach. Jak wkujesz to od małego, to później jest łatwej.
Twój największy błąd w karierze?
Nie wiem.
Zmierzam do tego, że zawsze byłeś młody, perspektywiczny, a tu niepostrzeżenie za chwilę 30-tka.
To chyba to, że nie prowadziłem się odpowiednio. Dieta, spanie. To była największa bolączka.
Dzisiaj możesz powiedzieć, że jesteś profesjonalistą?
Eee, proszę cię! Absolutnie! Przecież ja wstałem dwie godziny temu [rozmawialiśmy o 13 – MR]! A tak serio – w Lechu miałem problem z takimi drobnymi rzeczami. Na trening chodziłem bez śniadania. Nie dbałem o zdrowie. Nie brałem suplementów, witamin. Żałuję, że wtedy nie trafiłem na ludzi, z którymi mam styczność teraz. To jest bardzo ważne.