Dortmund nie jest najpiękniejszym miejscem na ziemi. Można śmiało zaryzykować teorię, że przez lata poza obecnym Signal Iduna Park w zasadzie nie było po co tam przyjeżdżać. W kwietniu na mapie miasta pojawił się jednak drugi obiekt z plakietką “must see” – muzeum niemieckiej piłki nożnej. Jest w nim absolutnie wszystko – od pamiętników Herbergera, przez golf Joachima Loewa, aż po autobus, którym reprezentacja jeździła na mundialu w Brazylii. Wybraliśmy się w tę pasjonującą podróż i specjalnie dla was porobiliśmy kilka fotek. To miejsce zdecydowanie ma Qualität.
***
Po wyjściu z dworca głównego spośród budynków bez duszy wyłaniają się dwa – żółty sklep z pamiątkami BVB oraz właśnie muzeum. Trudno o bardziej transparentny sygnał pt. “to jest nasza wizytówka” niż umiejscowienie nowego miejsca spotkań piłkarskich fanatyków i Helmutów tuż obok dworca. Mimo że muzeum to wciąż świeża sprawa, w środku tłumów nie ma. Jakiś facet w kurtce Schalke jak dziecko cieszy się odtwarzając bramki z mundialu 1974 czy 1990, młody chłopak wcale się nie nudzi, bo co chwilę można dość dotknąć czy nacisnąć, od czasu do czasu przewijają się nowe osoby. Jest ich naprawdę niewiele.
Zaczyna się wjazdem schodami, wokół których na wielkiej grafice wyrysowani są fani największych sportowych klubów. W tle puszczony jest gwar rozmów i okazjonalne przyśpiewki. Czujemy się trochę, jakbyśmy przechadzali się pod stadionem w dniu meczowym i z miejsca jesteśmy nastrojeni klimatem.
Zanim wjechaliśmy na górę, w szatni spotkały nas pierwsze eksponaty – buty Lukasa Podolskiego z setnego występu dla Niemiec, buty Bastiana Schweisteigera z Euro 2008 (stosunkowo zniszczone) oraz… klapki. Bastifantasti u Gino Lettieriego by nie pograł.
Przy szafkach są też pamiątki z finału w 2014 roku.
W środku znajdujemy absolutnie wszystko. Każde wydarzenie z dziejów niemieckiej piłki jest zaprezentowane przy użyciu przeróżnych eksponatów – od korków (kozaków?) piłkarskich, jakimi grano w czasach futbolowej prehistorii, aż po sweter Joachima Loewa, który poszedł na licytacji za bańkę euro i dziś jest najcenniejszą rzeczą przeznaczoną do oglądania.
Wspaniała makieta. Reprezentacja z mundialu w 1954 roku wracała pociągiem, na okolicznych stacjach zbierali się ludzie, by podziękować jej za mistrzostwa.
Skarpety z potrójnej froty i kozaki. A potem na bojo.
Mundial 1954 można było obejrzeć w prawdziwym stylu retro.
W muzeum poświęconym piłce łatwo popaść w przesadę z eksponatami, które można obejrzeć, ale niewiele można z nimi zrobić. W muzeum niemieckiej piłki wybrnęli z tego doskonale i zamieścili masę interaktywnych zabaw.
Pierwsza – dopasuj słowa do legendarnych cytatów Seppa Herbergera. Wyobrażacie sobie coś takiego ze złotymi myślami Wojciecha Łazarka?
Dokończ zdanie: ura bura ciocia … (Zosia? Renata? Agata?)
Druga to prawdziwy hit – każdy z nas może ocenić w slow motion, czy w 1966 roku piłka przekroczyła linię w meczu Niemców z Anglikami. Po ocenie wciska odpowiedni przycisk, dzięki czemu głosy są sumowane i być może gdzieś upubliczniane.
Kolejna zabawa – test wiedzy eksperckiej.
Doświadczenie z quizów na Weszło zrobiło swoje. Jestem ekspertem niemieckiej piłki, mogę stawiać się na równi z wielkimi postaciami jak byli piłkarze Schalke 04.
Nie wierzyli, że od siedzenia na piłce robi się jajo.
Podchodzimy do miejsca poświęconemu piłce w czasie wojny i odpalamy film ukazujący, jak futbol był wykorzystywany do celów propagandowych. Czeskie getto Theresienstadt. Władze zarządzają mieszkańcom odrobinę rozrywki: mecz. Ludzie wniebowzięci, że wreszcie jakieś urozmaicenie w codziennej niedoli tłumnie zbierają się wokół boiska, co przedstawiciele propagandy rejestrują z kilku kamer. Ujęcia wybierają wyborne, wręcz sielankowe – uśmiechy podczas rzutu monetą, beztroski doping kibiców, wrzawę, emocje, radość. Zwykły mecz, a jednak coś szczególnego – masz poczucie, że od miesięcy w getcie nie było tak podniosłego wydarzenia.
Film kończy krótka, zwięzła i mówiąca wszystko puenta lektora: następnie wszyscy zostali zawiezieni do Auschwitz. Wraz z reżyserem pięknego filmu, który doskonale to wszystko ponakręcał.
Cholernie mocne.
Jest też polski akcent – wpis z pamiątkowej księgi sporządzony podczas wizyty reprezentacji Niemiec w Auschwitz przy okazji Euro 2012. Ciekawe, czy mówiono im o Niemcach czy nazistach.
W kolejnym pokoju możemy prześledzić rok po roku najważniejsze wydarzenia w niemieckiej piłce. Skondensowana pigułka opatrzona rewelacyjnymi eksponatami jak notatki trenerów, którzy szkicowali ustawienia drużyn, artykuły o tym jak mistrzowie świata muszą pracować fizycznie, świadectwa piłkarzy, obrączki, pamiętniki. Serio – kopalnia.
Listy ludzi niemieckiej piłki do Teresy Enke po tragicznej śmierci Roberta.
Niestety meczu Kaiserslautern z roku 97/98 nie upamiętniono (skandal).
W kolejnym pomieszczeniu możemy zatopić się w piłce w NRD. Znów dostajemy masę historii z delatami – filmy, najważniejsze mecze, pamiątkowe eksponaty klubów, a także normy, jakie musieli spełnić piłkarze NRD (jak liczba żoglerek czy tempo slalomu między pachołkami).
Po wybraniu angielskiego/austriackiego/włoskiego/holenderskiego numeru kierunkowego dowiadywaliśmy się o historii starć z odwiecznymi rywalami.
Historia najnowsza – upamiętniona została nawet ośmiornica Paul.
List motywacyjny Juergena Klinsmanna do Pera Mertersackera przed półfinałem mundialu 2006. Uwaga: pachnie Mateuszem Grzesiakiem.
“Drogi Metze,
Bądź z siebie dumny!
Czujny i ostry!
Mecz u siebie!
ROZKOSZUJ SIĘ NIM!
Twój trener Juergen”
Szczegółowy plan reprezentacji Niemiec dzień po dniu na mundialu 2014. Po Brazylii (7:1) reprezentacja zapewniła sobie trzy dni bez treningów.
A potem podnosiła w górę to.
By przypomnieć sobie o wydarzeniach z Maracany przenosimy się do sali kinowej 3D, gdzie reprezentanci Niemiec – Mueller, Goetze, Hummels, Neuer i Kramer – jak żywi opowiadają nam o swoim mundialu. Kramer zdradza, że podczas finału grając z urazem głowy podszedł do sędziego z pytaniem “czy to naprawdę finał mistrzostw świata?”, a na koniec Mario Goetze odtworzył na sucho zwycięską bramkę z meczu z Argentyną.
Dalej przenosimy się do sali, w której możemy dowiedzieć się naprawdę dużo o piłce jako takiej. Mamy portrety najbardziej zasłużonych trenerów niemieckiego futbolu, są informacje o diecie czy przepisach. Dużym wyzwaniem jest wcielenie się w rolę arbitra: na specjalnej maszynie możemy sami obserwując niejednoznaczne sytuacje i mając tylko kilka sekund ocenić, czy sędzia powinien odgwizdać karnego czy nie. Nawet mimo obrazu telewizyjnego – przy takim tempie dobra decyzja to serio duża sztuka.
Nie potrafisz wytłumaczyć swojej kobiecie, czym jest spalony? W muzeum niemieckiej piłki powstała do tego specjalna maszyna.
Drużyny poszczególnych dziesięcioleci. Polaków w nich brak.
Rubryka gwiazdy piłki nożnej. Nie ma Roberta Lewandowskiego, jest… David Luiz (?!?!?!).
Możemy wejść do kabiny i poczuć się jak prawdziwy komentator. W szczelnie zamkniętym pomieszczeniu nakładamy słuchawki i wydzieramy się do mikrofonu.
Jeden z pamiętników. Tytuł strony: kto strzela najwięcej bramek? Dowiadujemy się nowych rzeczy o członkach naszej reakcji.
Osobna sala poświęcona jest niemieckim kibicom, ich historii, zwyczajom. Nic dziwnego zatem, że znalazły się tam…
Rewelacyjne kurtki – przyznacie, że to fantastyczne.
Wursty.
Wlepki rodem z trybuny ultras.
I wlepki rodem z trybuny ultras stadionu St. Pauli.
Na sam koniec oprowadzania otrzymujemy creme de la creme, eksponat, który pozwala się poczuć jak prawdziwy mistrz świata. Możemy wejść do autobusu – dokładnie tego, którym jeździła reprezentacja Niemiec. Dokładnie tego, w którym lało się piwsko po meczach eliminacyjnych. Dokładnie tego, w którym na przednich siedzeniach kulki w nosie kręcił Joachim Loew.
Dużo miejsca, fajny standard, ale też bez żadnych udziwnień – autobus jak autobus. Można się było spodziewać czegoś ekstra.
***
Muzeum robi naprawdę duże wrażenie a mnogość wszelkich tekstów do przeczytania/filmów do obejrzenia sprawia, że serio można siedzieć w nim cały dzień i ani przez moment się nie znudzić. Jeśli kiedyś będziecie w okolicy – jest to siedemnaście euro, które na pewno warto wydać.
I aż szkoda, że nasza piłka nie ma za sobą tylu sukcesów, bo jestem pewien, że potrafilibyśmy zrobić muzeum z równie dużą pompą. Ale może nie potrzeba trofeów, bo może da się zrobić muzeum inaczej? Bez tej wielkiej dumy, bez tego wszechobecnego cmokania się po pięknej historii? Może równie dobrze sprawdziłoby się coś barwnego, folklorowego, dokładnie takiego, jaka jest nasza piłka. Polski futbol dostarczył (i dostarcza) już tyle historii, że bez wątpienia dałoby się stworzyć z niego muzeum, z którego aż nie chciałoby się wychodzić.
I pewnie wszyscy byśmy sobie tego bardzo życzyli.
JAKUB BIAŁEK