Reklama

Kartka z kalendarza. Dwa pucharowe zwycięstwa jednego dnia!

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2017, 11:10 • 4 min czytania 1 komentarz

Nieczęsto się zdarza, by dwa polskie kluby jeszcze w listopadzie występowały w europejskich pucharach. Rzadsze jest zjawisko odnoszenia przez nich zwycięstw na tym etapie gry w Europie. Ale kompletnie niewyobrażalną dziś sytuacją wydaje się to, co zdarzyło się 26 listopada 1969 roku. Jednego dnia grali piłkarze Legii Warszawa w Pucharze Europy oraz Górnika Zabrze w Pucharze Zdobywców Pucharów. Mistrz Polski ograł AS Saint-Etienne, zdobywca pucharu wygrał 3:1 na stadionie Glasgow Rangers.

Kartka z kalendarza. Dwa pucharowe zwycięstwa jednego dnia!

Nie ma wątpliwości, że sukcesy polskiej reprezentacji w latach siedemdziesiątych wynikały w prostej linii z siły klubów na początku tamtej pięknej dla naszego futbolu dekady i końcu poprzedniej. A zaczęło się właśnie od tej świetnej kampanii w sezonie 1969/70, gdy dwa polskie kluby solidarnie ograły zespoły z silniejszych lig i w najbardziej prestiżowych rozgrywkach kontynentu dotarły do końcowych faz. Trudno oceniać po latach, co było większym sukcesem – Legia dotarła do półfinału ówczesnego odpowiednika Ligi Mistrzów, Górnik Zabrze do samego finału, po słynnym losowaniu na koniec trójmeczu z Romą. Legia jednak pokonała “zaledwie” rumuński Arad, francuskie Saint-Etienne i turecki Galatasaray, podczas gdy zabrzanie przeszli Glasgow Rangers (ich derbowy rywal w tym sezonie grał w finale Pucharu Europy, trzy lata wcześniej zaś zdobył to trofeum) i AS Romę właśnie.

Poprzestańmy na tym, że wyczyny obu klubów zasługują na złote litery w każdej kronice rodzimego futbolu. A jak właściwie do tego doszło?

Zacznijmy od zabrzan. Bardzo mocno wyglądała w ich wykonaniu już pierwsza runda – po remisie 2:2 w Grecji z Olympiakosem Pireus, w rewanżu po prostu rozjechał rywala – 5:0 i zero dyskusji, kto zasłużył na awans. W kolejnej rundzie początek był równie dobry – 3:1 na Stadionie Śląskim i świetna zaliczka przed rewanżem na Ibrox. I tu właśnie wjeżdża ten piękny 26 listopada 1969 roku. Pomimo złego początku i gola dla Szkotów autorstwa Jima Baxtera, Górnik nie pozostawił złudzeń utytułowanemu rywalowi z wówczas jeszcze dość silnej ligi szkockiej. Po godzinie gry, gdy Rangersi zaczęli dość mocno się spieszyć, poszukując drugiego gola – Alfred Olek uciszył Ibrox, a wtórowali mu Włodzimierz Lubański i Hubert Skowronek. W niecałe 20 minut z pozostawiającego nadzieję dla Szkotów 1:0, zrobiło się 1:3. Górnik wygrał dwumecz 6:2 i awansował do ćwierćfinału.

Dalsze losy? Z Lewskim po dwóch wyrównanych bataliach udało się awansować dzięki dwóm golom zdobytym na wyjeździe. 2:3 w Bułgarii, 2:1 u siebie, choć po prawdzie wynik mógł i pewnie powinien być nieco wyższy. W półfinale Górnik napisał jedną z najpiękniejszych historii polskiego futbolu, walcząc z Romą przez 330 minut gry. Trzy pełne mecze, dwie dogrywki, w końcu losowanie, które okazało się szczęśliwe dla Polaków. Sposób na zabrzan znaleźli dopiero w końcówce kwietnia 1970 roku Anglicy z Manchesteru City. W finałowym meczu rozgrywanym w Wiedniu Citizens wygrali 2:1 i skończyli pełną chwalebnym momentów kampanię Górnika na europejskim froncie.

Reklama

Podobnie sprawy miały się z Legią. W pierwszej rundzie emocjonujący mecz na wyjeździe wygrany 2:1 oraz popis umiejętności na własnym terenie – pewne 8:0 przeciw mistrzowi Rumunii. W kolejnej fazie bardzo dobry wynik u siebie – zwycięstwo 2:1 nad faworyzowanym Saint-Etienne. No i rewanż, też na wyjeździe, też 26 listopada. Sam mecz mógł się w ogóle nie odbyć, a Legia mogła otrzymać walkower na swoją korzyść. Przez strajk robotników, została kompletnie zawieszona komunikacja miejsca, a prąd wysiadł w wielu miejscach w Saint Etienne, między innymi na stadionie. Ku uciesze działaczy tamtejszego klubu pracownicy elektrowni zrobili wyjątek i dzięki temu ostatecznie spotkanie odbyło się w żółtawym świetle stadionowych latarni. Całe szczęście, że w końcu spotkanie się odbyło. Kazimierz Deyna mógł przynajmniej rozegrać swój koncert.

To był dzień legendy Legii Warszawa. Deyna zdobył bramkę, dzięki której CWKS wyjechał z wynikiem 1-0. Pomimo wcześniejszych huraganowych natarć Saint-Etienne i wielu okazji dla ekipy w zielonych koszulkach, Polacy nie dali sobie w kaszę dmuchać. Na sześć minut przed końcem za sprawą wspomnianego Deyny objęli prowadzenie i zamknęli emocje, uciszając przy tym całą Francję. Gadocha minął kilku rywali na skrzydle, odegrał do Żmijewskiego, który lobem wypuścił pana Kazimierza. Ten wcelował idealnie i spowodował, że cały stadion pochłonął marazm i stypa. Po tym spotkaniu Deyna przez francuskie gazety został słusznie okrzyknięty generałem.

Co dalej? 3:1 w dwumeczu z Galatasaray i upragniony półfinał Pucharu Europy. Tam niestety silniejszy okazał się późniejszy triumfator, Feyenoord Rotterdam. Legia zremisowała u siebie bezbramkowo, na wyjeździe przegrała 0:2. W finale na San Siro Holendrzy pokonali 2:1 Celtic Glasgow.

Z tego fantastycznego sezonu w pamięci utkwiło wszystkim Polakom mnóstwo pięknych momentów – właściwie każdy kolejny mecz naszych eksportowych drużyn to odrębna, cudowna historia. Podwójna wyjazdowa wiktoria 26 listopada 1969 roku to na pewno jedna z nich.

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...