Hajto uratował posadę, Bełchatów na poziomie Pogoni Antoniego Ptaka

redakcja

Autor:redakcja

27 października 2012, 20:54 • 3 min czytania

Chyba nikt nie spodziewał się, że Lato odejdzie tak spektakularnie – że następnego dnia po wyborach z takim impetem wkroczy zima. Lato zniknął, niebo znienacka się zachmurzyło, temperatura spadła, sypnął śnieg, nawet drogowcy poczuli się zaskoczeni… Dwa sobotnie mecze ekstraklasy odbyły się w fatalnych warunkach, normalnie grało się tylko w Poznaniu. I właśnie ten mecz z Poznania był najciekawszy ze wszystkich: Tomasz Hajto walczył o utrzymanie posady i udało mu się to w stu procentach. Już wcześniej pisaliśmy, że działacze – o czym Hajto może wiedział, może nie – oczekiwali od niego czterech punktów w meczach z Wisłą i Lechem. Właśnie po cztery Jagiellonia sięgnęła.
Na Jagiellonię dzisiaj przyjemnie się patrzyło. Oczywiście, można powiedzieć, że mecz po prostu dla gości dobrze się ułożył, ale byłoby to trochę niesprawiedliwe. Lech zwyczajnie nie miał argumentów, by chociażby zremisować z „Jagą”. Zespół Hajty sprawiał lepsze wrażenie przez całe 90 minut, kreował grę, miał więcej rozmachu w ofensywie i więcej pewności w defensywie. Pewnie mało kto zwrócił uwagę, że Jagiellonia – mająca permanentne problemy z grą na wyjazdach – w tym sezonie nie przegrała ANI JEDNEGO spotkania wyjazdowego: zremisowała z Polonią (ok, dzięki Małkowi), z Pogonią, z Wisłą, no i wygrała z Lechem. Zaskakują metamorfoza, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę mizerną – dla odmiany – grę u siebie. „Jaga” stoi na głowie.

Hajto uratował posadę, Bełchatów na poziomie Pogoni Antoniego Ptaka
Reklama

Zwraca uwagę skład Jagiellonii, która w poprzedniej kolejce wyszła na boisko przeciwko Wiśle ustawiona ultra-ofensywnie, co jednak zupełnie nie przełożyło się na sytuacje podbramkowe. Wtedy atakować mieli Frankowski, Smolarek, Zahorski i Kupisz. Hajto wyciągnął słuszne wnioski i drugi raz na taki kwartet się nie zdecydował: miejsce w jedenastce obronili tylko Frankowski i Kupisz. Powrót do trochę bardziej klasycznego zestawienia okazał się dobrym pomysłem.

Niesamowitą kanonadę urządziła Polonia Warszawa. Ona nie pokonała Bełchatowa, tylko go zmasakrowała. Obejrzeliśmy najbardziej jednostronny mecz ostatnich lat. Chyba od czasów Pogoni Antoniego Ptaka, naszpikowanej amatorami z Brazylii, żadna drużyna nie kompromitowała się tak bardzo, jak w sobotę Bełchatów. Polonia grała z tymi przeciwnikami, jak z głupimi, wcisnęła pięć bramek, a mogła i piętnaście (w czym nie ma żadnej przesady). Deklasacja. Aż trudno uwierzyć, że oglądaliśmy dwie drużyny z tej samej klasy rozgrywkowej. GKS gra wprawdzie w tym sezonie punktuje rzadko, ale do tej pory nawet jeśli przegrywał, to jednak stawiał jakikolwiek opór. Tym razem to nie był opór, tylko publiczna kompromitacja, na miarę ściągnięcia majtek w tramwaju.

Reklama

Z Polonią to jest dziwna sprawa. Kiedy piłkarzom regularnie płacono – to wygrywali rzadko. Kiedy się im nie płaci (bo nie należy wierzyć w bajki Króla o miesięcznych tylko zaległościach – nam się zdaje, że nie zapłacił za lipiec, sierpień, wrzesień, a za chwilę i za październik), grają jak z nut. Kiedy jeździli na zagraniczne obozy i rozgrywali sparingi z Borussią czy Zenitem – niewiele z tego było pożytku. Kiedy przygotowywali się na korytarzu pod drzwiami prezesa – prezentują się lepiej niż dobrze.

W Bełchatowie po przerwie boisko zostało kompletnie zasypane, w Kielcach mieliśmy zabawy w błocie. Kielczanie wygrzebali się z kryzysu z początku sezonu i ich sytuacja w tabeli już się unormowała. Z jedenastoma oczkami, zespół Leszka Ojrzyńskiego jest już mniej więcej w środku stawki, z małą stratą do ścisłej czołówki. Jeśli rozgrywki dalej będą toczyć się tym rytmem, spadkowiczów możemy poznać jeszcze w tym roku. No, chyba że Zagłębie Lubin na poważnie będzie chciało włączyć się do walki o pierwszą ligę, ale to jest dość mało prawdopodobne.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama