Boguski wrócił, Wisła wygrała, ale ciągle więcej było w tym nędzy niż jakości

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2012, 23:30 • 3 min czytania

Sylwester Cacek jeszcze rano podczas zjazdu wyborczego mówił, że ma nadzieję wyrobić się na wieczorny mecz Widzewa z Wisłą. Nie dawaliśmy mu na to najmniejszej szansy, a tu proszę, jednak mogło mu się udać. Pytanie tylko, czy zdążył chociaż spojrzeć na boisko nim łodzianie przegrywali już dwoma golami. Dawno żaden piłkarz, będący dotąd w tak beznadziejnej formie, tak daleko od tego, by cokolwiek zdziałać na boiskach ekstraklasy, nie zaliczył podobnego come backu, jak dzisiaj Rafał Boguski. Pierwsze, co przychodzi nam w tej chwili na myśl, to Marcin Krzywicki i jego występ dla Cracovii z Bełchatowem. Inwalidzi wstają z wózków. Niemożliwe staje się możliwe!
Inna sprawa, że Boguski został obsłużony dwoma świetnymi podaniami od Meliksona i Ilieva. Kto miał nadzieję, że w grze Wisły coś drgnęło na dłużej, bardzo szybko został jednak wyprowadzony z błędu. Wiślacy po chwili zaczęli grać… swoją piłkę. Nędzną i nijaką. W ogóle doczekaliśmy ciekawych czasów. W przedmeczowej zapowiedzi Canal+ prawie wszyscy tak zwani eksperci zgodnie przekonywali, że faworytem jest Widzew. Ten sam Widzew, który latem nie wzmacniał składu, tylko nerwowo łatał dziury i to na dodatek szukając nowych zawodników po śmietnikach. Wisła, koniec końców, punkty jakoś dowiozła, choć oglądając to spotkanie wcale nie byliśmy o to tacy pewni. Zresztą, trzy celne strzały na bramkę Mielcarza – w tym dwa jeszcze w pierwszym kwadransie – też wiele mówią o postawie drużyny.

Boguski wrócił, Wisła wygrała, ale ciągle więcej było w tym nędzy niż jakości
Reklama

Bardzo ładnego gola, po błyskotliwej akcji, zdobył Mehdi Ben Dhifallah. Problem w tym, że dwiema innymi decyzjami dołączył do największych badziewiaków wieczoru – o których będzie trochę później. Pół biedy jeszcze, że mając typową, piłkarską „patelnię” trafił w słupek. Karygodnie się pomylił, ale tak w sporcie bywa. Niestety, dla kolejnej sytuacji, w której wyleciał z boiska po kretyńskim zagraniu ręką – akurat w momencie, gdy Widzew miał jeszcze czas i jakieś widoki na wyrównanie – nie ma rozgrzeszenia.

Tak naprawdę jednak, znacznie więcej (i ku naszemu zdziwieniu) działo się w pierwszym meczu. Podczas gdy Sheraton żył jeszcze gorączką powyborczą – w Bielsku-Białej trwały mikołajki. Najpierw prezent od sędziów (głównie od liniowego, który nie dojrzał prawidłowo zdobytej bramki) dostało Podbeskidzie. Potem drobnym podarunkiem odwdzięczył się Mateusz Bąk. Dalej dorzucili coś od siebie Buchalik na spółkę z obrońcami, a na koniec Pietrasiak. W tym meczu aż trudno wybrać największego badziewiaka, tak wielu ich było. Choć, paradoksalnie, spotkanie oglądało się przyjemnie. Oba zespoły oddały 32 strzały!

Reklama

Lechia znów, podobnie jak przed tygodniem, miała wszelkie argumenty, żeby łatwo wygrać. Do przerwy wydawało się, że powiezie to Podbeskidzie bez problemu. Po zmianie stron odpowiedział jednak Cohen i było już po jeden. No, ale kto mógł przewidzieć, że Bąk, który chwilowo skorzystał na zwolnieniu Kasperczyka, puści AŁ» TAK kompromitującą bramkę, która otworzy pole do dalszej wymiany, cios za cios. Całe szczęście dla Lechii, bielszczanie nie mieli w sobie dość wyrachowania, żeby jakoś doprowadzić to do końca. Mieli za to w składzie Pietrasiaka, który wyciął Brożka w polu karnym, gdy ten ewidentnie miał zamiar wyjechać z piłką za linię boiska. Cóż, może było się zastanowić, czy ta Wisła Sandomierz, z którą trenował po powrocie z Izraela, nie była tymczasowo dla niego lepszym rozwiązaniem.

Podbeskidzie walczyło, ale generalnie jego sytuacja nijak się nie zmieniła. Czy to z Kasperczykiem, czy to w ogóle bez trenera – punktów jak nie było, tak ciągle ich nie ma.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama