Tomasz Cywka w końcu odżył: – Na razie zamiast na kadrę jeżdżę na ryby

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2012, 09:24 • 6 min czytania

– Miałem już dość tego siedzenia i patrzenia, jak kopią inni. No, bo ile można? Cierpliwość też się kiedyś kończy, a ja bardzo chciałem zacząć w końcu grać w piłkę. Nie tylko trenować, ale i grać – mówi Tomasz Cywka, który w angielskim Barnsley zdecydowanie odżył i wychodzi w pierwszym składzie w każdym spotkaniu. Ostatnie dni były dla niego jednak huśtawką nastrojów: w sobotę został bohaterem, zdobywając zwycięskiego gola, by trzy dni później opuścić po pół godzinie boisko z powodu kontuzji. Na szczęście, niezbyt poważnej.
Ten typu uraz to typowy urok gry w angielskiej Championship?
Zostałem ostrzej potraktowany, zaatakowany z boku i trochę się przestraszyłem, że to może być coś poważniejszego. Sędzia nie pokazał nawet kartki, choć pewnie niejeden by to zrobił. Wiadomo, w Championship są inne zasady gry, ale to ewoluuje. Nie ma ciągłej rąbanki i długich piłek do napastników, bo coraz więcej zespołów chce wymieniać podania, rozgrywać akcje od tyłu. Jedno jednak się nie zmienia i pewnie jeszcze długo nie zmieni – ostra walka jest i w Premiership, i na jej zapleczu.

Tomasz Cywka w końcu odżył: – Na razie zamiast na kadrę jeżdżę na ryby
Reklama

Tuż przed urazem zdążyliśmy napisać, że w końcu znalazłeś sobie miejsce, bo w tym sezonie zagrałeś już więcej, niż w dwóch poprzednich.
Trenerzy od razu na mnie postawili, byli zdecydowani, podoba im się, jak gram. Czuję ich wsparcie, daje mi to powera. Ciężka praca, nie tylko przed sezonem, ale też ta wcześniejsza, w innych klubach w końcu procentuje. Wreszcie mogę regularnie grać, co tydzień czy nawet co trzy dni. Długo czekałem, żeby znaleźć się w takim położeniu, ale myślę, że zasłużyłem.

Dotychczas nie byłeś przyzwyczajony do rozgrywania dwóch meczów tygodniowo.
Jak mieliśmy na początku układ sobota-środa-sobota, to w trzecim spotkaniu wyglądałem już trochę gorzej. Czułem w nogach dwa wcześniejsze mecze, ale potem problem zniknął. Rozmawialiśmy z kolegami w szatni, każdy stwierdził, że częsta gra z czasem wchodzi w nawyk. Dziś rozegranie trzech gier w ciągu ośmiu dni nie jest problemem, chociaż wiadomo, zależy od człowieka. Jak nie będziesz miał czasu na regenerację i będziesz szalał dzień w dzień, to nie dasz rady.

Reklama

Mam wrażenie, że potraktowałeś Barnsley jako swoją ostatnią szansę. Byłeś już chyba zmęczony siedzeniem na ławce, śmiało mówiłeś o powrocie do Polski.
Miałem już dość tego siedzenia i patrzenia, jak kopią inni. No, bo ile można? Cierpliwość też się kiedyś kończy, a ja bardzo chciałem zacząć w końcu grać w piłkę. Nie tylko trenować, ale i grać. Przyleciałem do Barnsley, zobaczyłem, jak to wygląda, poznałem plan trenera, pomysł na drużynę. Staramy się jak najwięcej operować piłką, wymieniać około sześciuset podań. Ostatnio mieliśmy ich ponad czterysta, rywale nie więcej, niż dwieście, do tego wysoki procent posiadania piłki. Mnie taki styl gry bardzo odpowiada. Wątpię, czy w drużynie, która nastawiałaby się na kontry i długie piłki do napastników, tak łatwo bym się odnalazł.

Mówisz o tych podaniach jakbyście byli angielską Barceloną, a zajmujecie 17. miejsce…
No tak, wymienionych sześćset podań, 60-70 proc. posiadania piłki okazują się niczym, jeśli przeciwnik zdobył jedną bramkę więcej. W wielu meczach dominujemy, ale co chwila czegoś brakuje – a to jednej akcji, a to skuteczności. Jak na razie dobra gra nie przekłada się na wyniki. Podobno klub ma kupić napastnika, może to coś zmieni.

Macie Ahmeda Mido, trenuje z wami Rooney…
(śmiech) Ale nie Wayne, tylko jego młodszy brat! Mido złapał kontuzję podczas okresu przygotowawczego i leczy się do dziś. Jest Craig Davies, Walijczyk, strzelił siedem goli, ale on też ma problemy ze zdrowiem.

Mido nie gwiazdorzy?
Nie, to świetny, wyluzowany gość, chociaż wiadomo, że zobaczył i osiągnął w piłce więcej, niż wielu z nas. Ale jak go spotkałem teraz po kilku latach, bo razem byliśmy w Wigan, to wyglądał trochę inaczej – mało sportowa sylwetka, nadwaga. Trenerzy też to widzieli, bo na każdy trening przychodził godzinę wcześniej, wsiadał na rowerek i musiał to wypocić. Ale już na treningach wielka klasa, zupełnie inny poziom.

Kiedyś powiedziałeś, że od przeciętnego klubu w Championship wolałbyś drużynę walczącą o mistrzostwo Polski. Zmieniłeś zdanie?
Mówiłem to, kiedy miałem ofertę ze Śląska, ale akurat zgłosiło się Reading i wolałem zagrać o awans do Premiership. Latem takiego wyboru już nie miałem, bo z Polski nie było konkretnych propozycji. Z Barnsley trafiłem jednak naprawdę dobrze – niby jesteśmy w środku stawki, może odrobinę niżej, ale stać nas na więcej. Najważniejsze, że w końcu odżyłem.

Twój trener Keith Hill to raczej anonim, bez większego doświadczenia. Sprawdzałeś w internecie, co to za jeden?
Nie sprawdzałem, wolałem usiąść i pogadać. Wcześniej Hilla nie znałem, ale jest bardzo otwarty, sporo rozmawia z zawodnikami, wszystkich traktuje w ten sam sposób. Nieważne, czy w każdym meczu wychodzisz od początku, czy tylko jesteś w szerokiej kadrze – dla niego nie ma ważnych i ważniejszych. Nawet, jak przegraliśmy 1:5, to nie wykonywał nerwowych ruchów, nie zmieniał całego składu, tylko mówił, co trzeba poprawić. Na wstępie powiedział mi też, że z asystentem obserwowali mnie od dawna, kilkukrotnie chcieli wypożyczyć z Wigan do Rochdale, gdzie pracowali. Szczerze, nawet nie wiem, która to była liga. Ale ciekawe jest to, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz.

Raz przegraliście na wyjeździe 1:5, zaraz potem wygraliście 5:0, też na wyjeździe. Kosmos. O co w tym wszystkim chodzi?
Nie wiem, czy Birmingham miało kiepski dzień, czy to my radziliśmy sobie tak świetnie, ale… wychodziło nam wtedy wszystko. Co strzał, to gol. Nie graliśmy o wiele lepiej, niż we wcześniejszych meczach, chociaż wynik wskazywałby na co innego. Fakt, ten brak stabilizacji, te wahania formy są pewnym problemem.

Po wygranej 5:0 pewnie mieliście wesoły autokar.
Odległość była niewielka, tylko godzina drogi. Wiadomo, humory dopisywały, ale obeszło się bez śpiewów, zaraz był kolejny mecz. O żadnej imprezie nie było nawet mowy i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Jeśli rozgrywam 90 minut, za trzy dni kolejne 90, a w międzyczasie miałbym zabalować, to wątpię, bym dał radę. Zawsze, jak przychodzi przerwa na reprezentacje, dostajemy kilka dni wolnego i każdy robi, co chce. Ja wróciłem do Polski się zregenerować.

Ale pewnie wolałbyś w tym czasie robić coś innego, niż odpoczywać w domu.
Miałem tydzień wolnego, a cztery dni i cztery noce spędziłem na rybach (śmiech). Dla mnie to najlepsza forma regeneracji. Ale jak miałem przez tydzień siedzieć tylko na tyłku, to nie wytrzymałem, musiałem chociaż trochę pobiegać.

Chodziło mi o reprezentację. Ktoś ze sztabu był u ciebie w Anglii?
Ł»adnych sygnałów nie miałem, więc wątpię. Nie wiem, podczas meczów nie stoję i nie wypatruję selekcjonera na trybunach… Nie będę apelował, żeby ktoś mnie obejrzał, trenerzy na pewno wiedzą, że gram regularnie, czasem strzelam i asystuję w dość silnej lidze. Ostatnio zdobyłem zwycięskiego gola z Charlton, potwierdziłem, że jestem w gazie.

Docinali ci koledzy z drużyny na temat Stadionu Narodowego?
Pewnie, że tak. W środę, kiedy mecz przełożono, to co chwila dostawałem smsy. Wszyscy się śmiali, że zbudowaliśmy za wielkie pieniądze nowy stadion, a jak pada, to nawet dachu nie można zamknąć. Ale dzień później, kiedy postawiliśmy się Anglikom i byliśmy bliżsi zwycięstwa, wszyscy ucichli. Próbowali zachowywać się tak, jakby… mecz w ogóle się nie odbył.

Rozmawiał P

PS TUTAJ znajdziesz nasz dużo obszerniejszy wywiad z Cywką.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama