Reklama

Kielecki huragan zdmuchnął kolejną ofiarę

redakcja

Autor:redakcja

03 listopada 2017, 20:46 • 2 min czytania 66 komentarzy

Osiem goli strzelonych w tym tygodniu. Czternaście sztuk zapakowanych rywalom w ostatnich pięciu meczach, w których jednocześnie udało się zachować cztery czyste konta. Trzeba powiedzieć to wprost – obecnie nikt w ekstraklasie nie zdmuchuje kolejnych przeciwników tak efektownie i z taką łatwością, z jaką robi to – uwaga – Korona Kielce.

Kielecki huragan zdmuchnął kolejną ofiarę

Będziemy z wami szczerzy – gdy przed sezonem było słychać, jaki rozpieprz ma w szatni Gino Lettieri, a także jakie wrażenie zostawił po sobie w Niemczech, nigdy w życiu nie spodziewalibyśmy się oglądać tego, co dziś wyczynia ekipa z Kielc. Drużyna – tak, tak, to właśnie się dzieje – wicelidera ekstraklasy. Tymczasem Korona gra efektownie, przyjemnie dla oka, ale też kiedy trzeba – pragmatycznie. No i jest chyba jednym z najlepiej przygotowanych fizycznie do trudów kolejnych spotkań zespołów, co udowodniła choćby w meczu z Górnikiem, gdy goniąc wynik zwyczajnie zabrzan zabiegała. Dziś także było to widać jak na dłoni. Że Śląsk mimo upływających minut nie potrafił przejąć inicjatywy od zawodników gospodarzy, bo ci cały czas byli nienasyceni. Wciąż chcieli więcej i przede wszystkim mieli dość sił, by po to “więcej” sięgać.

Skończyło się na trzech bramkach, choć sporo sytuacji i tak odratował dla Śląska Wrąbel. Wymowne, że mimo trzech puszczonych goli, zdecydowanie najjaśniejszy punkt wrocławian. Którzy stworzyli sobie tak naprawdę jedną, jedyną sytuację na początku, gdy po błędzie Żubrowskiego kontrę zakończył strzałem w poprzeczkę Chrapek. Golkiper wrocławian musiał zaś ratować swoich kolegów raz za razem. Robił to skutecznie choćby przy dwóch groźnych strzałach Możdżenia z kilkunastu metrów w odstępie dosłownie kilkudziesięciu sekund, czy przy płaskim strzale wyprowadzonego na wolną pozycję przez Cebulę Soriano.

Nie miał jednak nic do powiedzenia przy każdej z trzech bramek, jakie zapakowała mu dziś Korona. No, może poza pierwszą, gdy dalekim wyjściem z bramki i wejściem w Kaczarawę sprokurował wykorzystany przez Cvijanovicia rzut karny. Gruzin upadając na murawę dodał dużo od siebie, jasne. Ale kluczową sprawą, decydującą o zaniechaniu przez sędziego zmiany decyzji, była wysoko uniesiona noga bramkarza, na którą nadział się Kaczarawa. Drugi gol? Wyborna akcja z pierwszej piłki na prawej stronie zakończona podręcznikową, kontrującą główką Możdżenia i zamknięciem akcji dla stuprocentowej pewności przez Kaczarawę. Zero szans Wrąbla. Trzeci? Zabawa Gruzina w polu karnym Śląska i wyłożenie piłki jak na tacy Cvijanoviciowi. Znów – żadnej możliwości skutecznej interwencji.

Wypadałoby napisać przynajmniej jedno zdanie o zawodnikach z pola Śląska? Okej. Oni na ten mecz po prostu nie dojechali.

Reklama

[event_results 376680]

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

66 komentarzy

Loading...