Jeśli Wisła i Saragossa, to tylko pamiętny rewanż, hokejowe zmiany Lenczyka, pechowy Baszczyński, heroiczny powrót, nerwówka, karne. Dramaturgia godna największych reżyserów świata, historia polskiej piłki. Ale i w pierwszym meczu, choć wysoko przegranym, mieliśmy wzloty.
A w zasadzie jeden – kapitalne uderzenie Radka Kałużnego z dystansu. Co więcej, był to strzał dający prowadzenie.
Potem strzelali już tylko Hiszpanie – prowadzenie Wisły zdobyte w 12. minucie utrzymało się niecałe dwadzieścia minut. Do przerwy “Biała Gwiazda” miała jeszcze całkiem korzystny, bramkowy remis, ale w kwadransie między 53. a 68. minutą straciła trzy bramki. Wówczas wydawało się, że z całego dwumeczu zapamiętamy tylko ten strzał Kałużnego. Na szczęście dla wiślaków – w rewanżu sytuacja się odwróciła. To oni stracili szybko gola, to oni zaliczyli doskonałą drugą połowę, doprowadzili do dogrywki, a potem jeszcze wygrali w karnych. I szkoda chyba jedynie, że w tym wszystkim zaginął piękny gol “Taty” z pierwszego spotkania, przecież równie ważny, jak pozostałe cztery.