Branko Rasić w juniorach Crveny był lepszy od Dejana Stankovicia. Zamiast w Interze zarabiał jednak na chleb w Szczakowiance, Świcie Janusza Wójcika, względnie sprzedając nielegalnie paliwo na ulicach Belgradu. W Serbii prezes OFK groził, że mafia połamie mu nogi, a Arkan z FK Obilić na jego oczach bił kapitana, w Polsce z bliska obserwował szalone korupcyjne czasy.
Najgłośniej o Rasiciu było po aferze barażu Szczakowianka – Radomsko. Branko przyznaje: Radomsko miało wtedy rację, bo został zarejestrowany na lewo: “Niby wszystko było oczywiste, niby PZPN miał wszelkie dowody, ale w Polsce jak w Serbii – przepisy można obejść”. Radomsko domagało się od związku kilkumilionowego odszkodowania i przywrócenia do Ekstraklasy. Dziś jest na marginesie polskiej piłki.
***
Jak za juniora trafiłeś do Crveny? Na początku lat dziewięćdziesiątych to był jeden z najmocniejszych klubów Europy.
Od dziecka liczyła się dla mnie tylko Crvena. Mieszkałem około trzydzieści kilometrów od Belgradu i grałem w miejscowym klubie ze starszymi chłopakami. Raz mieliśmy zagrać z Crveną. Trener nie wybrał mnie nawet do osiemnastki i się obraziłem, powiedziałem, że już więcej tu nie będę chodził. Kumpel ojca grał kiedyś w Partizanie, znał wszystkich trenerów w mieście i powiedział, że załatwi mi testy gdzie tylko chcę. Chciałem oczywiście do Crveny, pojechałem i zostałem. Tak to się zaczęło. Nie wyglądałem na tle innych rewelacyjnie, ale w sparingu strzeliłem bramkę z trzydziestu metrów. Dostrzegli we mnie potencjał. Był maj. Na wakacje pojechałem do babci i codziennie trenowałem od rana do wieczora. Liczyła się tylko piłka. Wstawałem o szóstej, żeby pobiegać, aż babcia na mnie krzyczała – chłopie, wyśpij się, nigdy się nie wyśpisz porządnie! Potem wracałem na śniadanie, po ósmej wychodziłem na boisko. Przestawiałem bramkę pod ścianę żeby mi piłka nie uciekała i strzelałem, ćwiczyłem technikę. Jak ktoś doszedł, trenowałem drybling. Po szesnastej przychodzili starsi chłopcy i grałem z nimi do nocy. Po takich wakacjach jesienią w Crvenie byłem jednym z najlepszych. Pierwszy ligowy mecz graliśmy z Partizanem, strzeliłem cztery gole, wygraliśmy 7:3.
Z jakimi zawodnikami grałeś w Crvenie?
Gdy miałem szesnaście i pół roku regularnie zapraszano mnie na środowe gry wewnętrzne pierwszego zespołu. Grałem z Darko Kovaceviciem, Goranem Djoroviciem czy Jovanem Stankoviciem. Po pół roku przesunęli mnie do pierwszej drużyny na stałe, co było błędem. Trener Ljupko Petrović, który rok wcześniej z Crveną wygrał Puchar Europy, stawiał bardzo na fizyczność. Jak dziś pamiętam jego krzyki: “Branko mocniej, Branko szybciej!”. Mieliśmy mnóstwo zajęć wytrzymałościowych i z ciężarami, a ja jeszcze nie miałem organizmu tak dojrzałego, by to wszystko wytrzymać. Petrović nigdy nie odstawiał mnie na bok, żebym pewnych ćwiczeń nie robił, dlatego w przyszłości miałem sporo problemów z kontuzjami. Juniorską drużynę, w której wcześniej grałem, prowadził Vladimir Petrović. Gdy został trenerem pierwszej drużyny, zabrał ze sobą wyżej wszystkich moich kumpli z juniorów, ale ja wybrałem już inną drogę i poszedłem do drugoligowego Mladostu Lucani.
Kto z juniorów, z którymi grałeś zrobił największą karierę?
Dejan Stanković co grał w Interze. Ivan Dudić – Benfica. Milan Lesnjak – Club Brugge. Goran Drulic – Zaragoza.
Rasić drugi z prawej na samej górze. Obok niego z brzegu Goran Djorović. Trzeci od lewej w tym samym rzędzie Darko Kovacević. W samym środku Jovan Stanković, z kolei Dejan Stanković drugi od lewej wśród siedzących. Perica Ognjenović również na siedząco, drugi od prawej.
Byłeś od Dejana lepszy?
Wtedy o wiele, bez porównania. Patrzył na mnie jak w obrazek, ale to się w sumie ciągle zdarza, że lepsi w tym wieku nie osiągają więcej, niż ci wtedy teoretycznie słabsi. Jego wujo był wiceprezesem Crveny i spokojnie prowadzili mu karierę. Ja chciałem za szybko wszystko i szybko zniknąłem. Miałem siedemnaście lat i chciałem grać od razu Crvenie albo iść gdzieś grac dla kasy, której nie mieliśmy zbytnio. Perica Ognjenović, który później trafił do Realu, mówił mi: nigdzie nie idź Branko, siedź tutaj, jak nie będziemy grać w tym sezonie i w następnym to pójdziemy do Partizana! Ale nie słuchałem go, miałem kolegę w Mladosti i wiedziałem, że dobrze tam zarabiał. My młodzi w Crvenie nie zarabialiśmy nic. Poniosło mnie, chciałem mieć na ubranie, na wychodzenie… Z perspektywy wiem, ze zabrakło tylko cierpliwości. Grałem nawet w juniorskich reprezentacjach Jugosławii, z tym, że wtedy były sankcje i graliśmy tylko mecze towarzyskie. Nie znałem życia, nikt mi nie doradził i tak to się potoczyło, że zamiast grać za miliony grałem za drobniaki.
Ciężko było twojej rodzinie finansowo?
Mama i ojciec pracowali, ale w Serbii była taka inflacja, że nie wystarczało na życie. Jak chodziłem do szkoły średniej czasem kupowałem dwie bułki i to było moje całe jedzenie na dzień. Cały dzień spędzałem w Belgradzie – rano trening o 7:30, potem po parkach się obijałem czekając na szkołę, dopiero wieczorem wracałem do domu. W Mladosti z miejsca dali mi, nastolatkowi, pięć tysięcy marek. Olbrzymia kasa. Dałem rodzicom trzy tysiące, reszta dla siebie. Zawsze z piłki żyłem spokojnie, ale nigdy nie było tak dużej kasy, by coś odłożyć, zainwestować np. w nieruchomości.
Czy wojna dotknęła twoją rodzinę?
Ojciec był na froncie w Chorwacji i raz miał szczęście, że przeżył. Jechała kolumna samochodów i pocisk wysadził auto jadące przed nim. W 1999 gdy bombardowało nas NATO miałem 22 lata. Pierwsze 3-4 dni nie wiedzieliśmy co to będzie. Dominował strach. Sklepy puste, paliwa brak, do jedzenia tylko to, co miałeś w domu. Jeszcze zrzucali grafitowe bomby i nie mieliśmy prądu. Mieszkałem nieopodal elektrowni, którą wysadzono. Wybuch był tak mocny, że fala uderzeniowa wybiła mi okno w garażu. Z okna widziałem pożar.
Velo Nikitović opowiadał mi, że podczas bombardowań NATO wśród ludzi w pełni pokazał się serbski charakter – ludzie na przekór warunkom wychodzili na miasto, spotykali się, tańczyli.
Od dziecka gram na akordeonie. Zbieraliśmy się wtedy u mnie w mieszkaniu, do 2-3 patrzyliśmy w niebo na samoloty, ja grałem, wszyscy śpiewaliśmy. Taki jest nasz naród. Nawet moja dziewczyna w Polsce mówiła: Branko, ty jesteś zawzięty Serb, nie ustąpisz nic.
W Serbii trafiłeś do Obilić, klubu niesławnego Arkana.
Klub trzymał w rękach Cope, prawa ręka Arkana, jego świadek na ślubie. Grałem tam bardzo dobrze, strzeliłem w jednej rundzie siedem goli, dorzuciłem osiem asyst. Arkana pierwszy raz poznałem w przerwie jednego z meczów z Borcem Cacak. Przegrywaliśmy 0:2, on wszedł do szatni i otwartą dłonią kilka razy uderzył w twarz kapitana. Wyzywał nas, a potem zapytał “gdzie jest dziesiątka?!”. Podniosłem rękę. “Podpisałeś kontrakt na promowanie korków? Spacerujesz po boisku i korki promujesz?”. Ja nigdy nie byłem waleczny, nie biłem się na boisku, grałem elegancką piłkę. Potem pytał gdzie jest dwójka, a chłopaki już ze strachu pozapominali swoich numerów patrząc na spodenki. Na koniec powiedział, że jak tak dalej będziemy grać, to żebyśmy nawet do szatni nie przychodzili. Skończyło się 0:2, ale w drugiej połowie niby wyglądaliśmy lepiej i jakoś to się rozeszło.
Obilić 95/96
Jestem pewien, że rywale odpuszczali mecze z nami. Graliśmy z Mladost Backi Jarak, klubem Serbów z Hercegowiny. Oni są bardzo zawzięci i nikogo się nie boją. Po meczu rzucali w Arkana kamieniami, przewiesił płaszcz przez głowę, a potem uciekł do samochodu. Wiedział, że nic nie może zrobić, bo oni mogą go spokojnie zabić. Ale wygraliśmy ten mecz, sędzia nam mocno pomógł. Z Hajdukiem Kula słyszałem jak ich trener mówi do rozgrzewających się zawodników: “chłopaki, żebyście się dzisiaj za bardzo nie starali, wiadomo co dziś tutaj jest grane i 2-0 wystarczy”. Miałem wielkie szczęście, że udało mi się z Obilić odejść. Wiosną męczyły mnie kontuzje. Usiadłem z Cope i powiedziałem, że chcę odejść. “Branko, masz kontrakt”. Mam, ale trener mnie nie widzi. Chyba Cope mnie lubił, bo dał mi papiery – do dziś jak się spotkamy mówi, że za łatwo mnie puścił! Byłem jedyny, któremu się udało, wszyscy inni podpisali kontrakty na sześć lat, każdy za taką samą kasę. Rok później awansowali do pierwszej ligi, potem wygrali mistrzostwo. Każdy w Serbii wie, że to mistrzostwo było ustawione i wszyscy grali dla Obilić.
Najdłużej zabawiłeś w OFK Belgrad.
Mój największy błąd. Wcześniej byłem w Budocnost Valjevo, sponsor dobrze płacił, zespół grał na mnie, nie musiałem wracać do obrony, strzelałem dużo goli, nawet trener mówił – jak zostaniesz królem strzelców drugiej ligi to pójdziesz gdzie chcesz, może nawet za granicę. Ale byłem uparty i poszedłem do OFK. Z Nenadem Jestroviciem jednym samochodem dojeżdżaliśmy na treningi. W klubie fatalna atmosfera, nie płacili miesiącami, a dyrektor – teraz prezes jednego z naszych najlepszych klubów – straszył mnie mafią. Podałem ich do sądu po dziesięciu miesiącach bez pensji. Zadzwonił:
– Branko, jakieś pismo ze związku przyszło do mnie!
– Tak dyrektorze, nie dostałem wypłaty od dziesięciu miesięcy i chcę rozwiązać umowę, a najpierw klub wypłaci mi wszystkie zaległości.
– Ty wiesz z kim ja trzymam? Chcesz żeby ktoś ci nogi połamał tak, żebyś już nigdy w piłkę nie zagrał?
Wciąż dobrze trzymałem się ze sponsorem Budocnosti, które było klubem milicyjnym. Znał ważnych ludzi. Powiedział mi: “zadzwoń do niego i powiedz, że jak jeszcze raz będzie cię straszył, to po dwóch godzinach w biurze OFK pojawi się policja finansowa”. Zadziałało, odszedłem do drugoligowego Lazarevac, a wtedy zaczęło się bombardowanie. Ligę przerwano. Gdy wróciła złapałem poważną kontuzję… nie grałem łącznie półtora roku.
Co robiłeś?
Sprzedawałem paliwo na ulicy żeby przeżyć. Na stacjach paliw nic nie mogłeś kupić, ale podejrzewam, że ktoś z góry w rządzie miał możliwości by rzucić trochę na ulicę. Miał swoich ludzi, zorganizował siatkę i szła do niego szybka kasa. Ja kupowałem po 200 – 400 litrów, a potem na ulicy sprzedawałem to z butelek. Lepsze zarobki na tym były niż na piłce.
Brzmi jak niebezpieczny biznes.
Złapała mnie policja. Znaleźli 40 litrów. Nie miałem dokumentów przy sobie, więc zawieźli mnie w samochodzie pod dom. Matka musiała wyjść z domu i przynieść papiery. Pytała dlaczego mnie nie puszczą żebym sam wziął, a oni nie bo nie. Zawieźli mnie na posterunek. Mój brat mówił matce: Branko jest szalony, nie umie milczeć, coś im powie i go zbiją! Mama przepłakała cały dzień. A ja dostałem tylko wezwanie do sądu. Na rozprawie powiedziałem, że żyję z tego, bo nie mam z czego. Nic nie zapłaciłem, tylko te 40 litrów mi zabrali. Wciąż ciągnęło mnie do piłki. Zadzwoniłem do Lazarevac: jak dacie mi szansę to w porządku, jak nie to idę grać gdzieś na wioskę. Wzięli mnie i po takiej przerwie grałem w pierwszym składzie w serbskiej drugiej lidze. Trochę urazów łapałem bo brakowało mi przygotowania, ale i tak było nieźle.
A potem niezły zwrot akcji w twoim życiorysie: Meksyk.
Znajomy znajomego miał kumpla Serba w Meksyku, który szukał napastnika do klubu. Spodobało mu się moje CV, rozmawialiśmy regularnie przez telefon. Byłem na etapie załatwianie wizy i papierów. Nawet o kupno biletów nie było wtedy tak łatwo: siedziba Air France w Belgradzie podczas bombardowań NATO była obrzucana kamieniami. Zamknęli ją, przenieśli się gdzieś do bloku – mało kto wiedział, że tam są, siedzieli niemal po kryjomu Ale tuż przed moim wylotem ten Serb zadzwonił, że trener się zmienił i wszystko się wysypało. Temat jednak powrócił rok później i tym razem przez tego samego człowieka trafiłem do Meksyku – nie bez problemów, bo zgubiłem się na lotnisku w Paryżu, uciekł mi samolot, nie mogłem opuścić strefy bezcłowej, a nie znałem języka. Jakimś cudem udało się i doleciałem. Występowałem w Queretaro, filii Club America, najbogatszego klubu Meksyku, w którym grał wtedy choćby Ivan Zamorano. Na miejscu od trenera bramkarzy dowiedziałem się, że wcale żaden trener rok wcześniej się nie zmienił, tylko menadżer nie dogadał się na kasę dla niego. Szło mi w Meksyku świetnie – strzeliłem osiem goli w osiemnastu meczach. Klub jednak spadł, a musiałby zapłacić 215 tysięcy dolarów za mój wykup. Dwa inne kluby pytały o mnie, ale było już za późno by zgłosić mnie gdzie indziej. Nigdy później do Meksyku nie pojechałem.
Raczej powrót do drugiej ligi serbskiej marzeniem nie był.
Zrobiłem video moich asyst i bramek z Meksyku, rozesłałem to kilku menadżerom. Kaseta trafiła nawet do Dynama Moskwa. Menadżer mówił: kurde, gościu, masz dobry ciąg, masz zmianę rytmu, technikę, może cię kupią. Nie kupili jednak, a więc grałem kolejne pół roku w drugiej lidze, choć w formie byłem najlepszej w karierze. W Meksyku gra się na dużych wysokościach, gdzie jest rozrzedzone powietrze, fizycznie czułem się więc po powrocie rewelacyjnie. Zagraliśmy z filią Crveny Zvezdy, w jej składzie Dusan Basta, Bosko Janković, generalnie siedmiu-ośmiu, którzy zrobili duże kariery. Robiłem z nimi co chciałem. Ich kapitan podszedł do mnie na środku boiska, podał rękę i powiedział: nie wiem jak cię upilnować. Któregoś dnia zadzwonił rosyjski menadżer, Walentin Tugarin. Miał dla mnie ofertę z Polski. Polska po Meksyku nie bardzo mnie interesowała, później jak tu przyjechałem spodobało mi się, ale wtedy myślałem, że to słaba opcja. Namawiał mnie tydzień, w końcu powiedział: słuchaj, wyślę po ciebie samochód, przyjedziesz, jak ci się nie spodoba to wrócisz. Namówił mnie. Mieliśmy spotkać się w Budapeszcie na stacji kolejowej. Jechał ze mną jeszcze taki junior i jego ojciec. 80 km przed Budapesztem dzwoni Tugarin i mówi, że ruszył z Krakowa, ale na trasie miał miejsce wypadek. Dwóch zabitych, jest wstrząśnięty, nie może przyjechać, prosi żebyśmy przyjechali pociągiem. Patrzę, a numer ten sam, co wcześniej – kierunkowy z Krakowa, telefon z hotelu. Skapnąłem się, że kłamie. Zawróciłem samochód. Dzwonił kilkanaście razy, a ja mu tylko mówiłem na jakim etapie podróży do domu jestem. Jak mnie teraz kręci, to co dopiero będzie na miejscu?
Następnego dnia przysłał samochód po nas na granicę serbsko-węgierską. Umówiliśmy się na godzinę 14. Młody jak to młody, niedoświadczony, przyjechał na czas. Ja specjalnie dojechałem na 18. Polacy co na mnie czekali bluźnili strasznie, w sumie byli niewinni, ale skoro dopiero co musiałem zasuwać prawie do Budapesztu, to uznałem, że niech czekają. Byłem zawodnikiem niewygodnym, teraz jak jestem trenerem widzę, że źle się zachowywałem. Powinienem być wyrozumialszy, mieć więcej szacunku, tymczasem zawsze stawiałem na swoim. Jak nie było tak jak chciałem to nie grałem. Pamiętam jak Szymański chciał mnie w Widzewie. Probierz powiedział wtedy: “Branko to dobry zawodnik, ale rozpieprzy mi drużynę”. Potrafiłem obrócić zespół przeciw trenerowi jeśli coś mi nie pasowało. Nie zgodzę się jednak z opinią, że nie trenowałem dobrze. Zawsze trenowałem tyle ile trzeba. Byłem profesjonalistą, nie piłem alkoholu, wysypiałem się. A że nie byłem waleczny to inna sprawa – Polacy stawiali na walkę, ja na technikę.
Wróćmy jednak do twojej podróży do Polski. Przebiegła już bez problemów?
O wpół do piątej dojechaliśmy do hotelu Victoria w Krakowie. Wciąż nie wiedziałem do jakiego klubu jadę. Menadżer powiedział mi, że jutro gram test mecz. Narysował mi system 4-4-2 i mnie na prawej pomocy.
– Nie. Ja gram na szpicy.
– Ale powiedziałem, że jesteś prawy pomocnik, bo oni potrzebują prawego pomocnika!
– To możesz mnie od razu do domu zawieźć. Ja gram na szpicy.
Kłóciliśmy się z 15 minut. Przyjechał Adrian Piotrowski, młody zawodnik Szczakowianki. Zawiózł nas do Jaworzna. Tam dowiedziałem się dopiero jaki to klub i jaka liga. Na meczu od razu poszedłem grać do przodu, w ogóle nie obchodziło mnie gdzie zostałem ustawiony. Zagrałem bardzo dobrze. Według Tugarina trener Sermak miał powiedzieć, że jestem genialnym zawodnikiem, który ma genialne rozwiązania. Na następny dzień zorganizowano pode mnie kolejną grę wewnętrzną. Znałem trochę rosyjski, a niektóre polskie słowa brzmią podobnie, więc zrozumiałem jak na odprawie Sermak powiedział do mojego zespołu: “kurwa, macie mu podawać każdą piłkę, bo musimy sprawdzić czy może nam pomóc. Nie może być jak wczoraj, że nikt kurwa nie podaje”. Znowu grałem bardzo dobrze, ale był w drugim zespole taki obrońca, blondyn, nie pamiętam nazwiska, tylko to, że wyglądał jak Ivan Drago z “Rocky’ego”. Chciałem go nawinąć, a on mi wszedł w nogi od tyłu, skręciłem kolano. To wszystko działo się 11-12 kwietnia, wizę miałem ważną od 10 kwietnia. W Serbii ostatni mecz grałem 31 marca. W kwietniu mnie leczyli i kontrakt podpisałem dopiero 25-26 kwietnia, choć mieli wtedy czterech napastników w kadrze – Szemońskiego, Tokarza, Błasiaka i kogoś jeszcze. Wciąż potrzebowali prawego pomocnika, więc poleciłem im Gorana Jovanovicia, z którym grałem w Serbii. Jemu też w międzyczasie załatwili papiery. Młodego, który ze mną przyjechał, odesłali.
Goran i Branko
Dzień przed meczem z Tłokami nie przyjechał po mnie samochód żeby zawieźć na trening. Powiedzieli, żebym jechał autobusem, a ja na to – “nie, mam w umowie samochód, nie ma samochodu nie trenuję”. Piotrek Wrona, sponsor Szczakowianki, bardzo mnie lubił, tym razem był zły, denerwował się, że zachowuję się nieprofesjonalnie. Ale z Tłokami strzeliłem pierwszą bramkę. Ze Świtem ja i Iwański weszliśmy na ostatnie 25 minut, ale później wyszło, że ten mecz był sprzedany. Już wtedy mnie dziwiło, że wieczór przed meczem byliśmy w hotelu, a chłopaki piją od wyjścia z autokaru do drugiej w nocy. Ostatni mecz ligowy graliśmy z Bełchatowem, strzeliłem dwie, asystowałem przy jednej. Zostałem zawodnikiem kolejki. Wszędzie o mnie pisano w gazetach. W barażach słabo grałem, bo byłem ledwo po kontuzji, a graliśmy cały czas środa-sobota, więc słaniałem się na nogach. Koledzy mówili: widać, że ty bardzo chcesz, ale jakbyś biegał w miejscu. Mimo to wygraliśmy z Radomskiem.
Nie dziwię się, że Dąbrowski z Radomska skapnął się, że coś tu jest nie tak. Skąd na trzy kolejki przed końcem bierze się zawodnik, który strzela i zostaje piłkarzem kolejki? Gdzie był wcześniej? Dlaczego nie grał? Oczywiście, że podejrzane. Miałem w paszporcie wjazd do Polski 10 kwietnia. Ostatni mecz w Serbii 31 marca. Mój certyfikat z serbskiej federacji dotarł 20 kwietnia. Wszystko czarno na białym, wszystko po zamknięciu okienka transferowego. W Serbii czasem dawało się papiery in blanco i sam wypełniałeś datę jak ci pasuje, tutaj zrobiono podobnie. Gdy zrobiło się gorąco Szczakowianka wymyśliła, że niby podpisali mnie w Budapeszcie wcześniej, zanim przyjechałem do Polski, ale to oczywiście bujda. Zarejestrowali mnie niby 28 marca w Victorii Jaworzno, z której byłem wypożyczony, bo taka istniała furtka, że można z klubów niższych lig ściągnąć zawodnika. Ale to oczywiście niemożliwe, bo 28 marca jeszcze nie było nawet tematu. Victorii na oczy nie wiedziałem.
Gdy rozpętała się afera byłem w Serbii na wakacjach. Marta Lisak, znajoma z hotelu w Jaworznie – znała hiszpański, ja się go nauczyłem w Meksyku więc najwięcej gadaliśmy – wysłała mi faksem kilkustronicowy artykuł o aferze wokół mnie. Pamiętam jak dziś: byłem z Jovanoviciem w Novym Sadzie na mieście, a tu dzwoni Zoran Rasić, szwajcarski menadżer z tej samej agencji co Mandziara. Zaproponowali mi 130 tysięcy marek żebym u notariusza powiedział wszystko tak jak było. Miałem też potem mieć załatwiony klub na Cyprze za 180 tys marek za rok.. Podejrzewam, że pośredniczyli, a wszystko organizowało Radomsko. Zgodziłem się, chciałem tylko najpierw wziąć ciuchy z hotelu w Jaworznie i oddać pieniądze Szczakowiance, bo wziąłem kilka tysięcy dolarów zaliczki przed wakacjami na poczet nowego sezonu. Przyjechałem do klubu. Usiadłem z Piotrkiem Wroną, siedzieliśmy, gadaliśmy. Poczułem się tak, jakbym ich sprzedawał. I myślę sobie: kurde, nie chcę tego. I nie wziąłem kasy od tego Szwajcara. Oddałem Wronie pieniądze i nie miałem już nic wspólnego ze Szczakowianką. Bardzo się bał, żebym nie szedł do innego klubu z Polski, bo wiedział, że wtedy sprawa może wypłynąć. Mówił mi: “Branko, idź grać do Korei!”. W Polsce nikt nie chciał mnie wziąć, każdy się bał. Menadżer załatwił mi testy w Zagłębiu, trener był tam Janusz Kubot. Trenowali na Węgrzech, on powiedział tylko, że przyjedzie serbski napastnik na testy. Dostałem numer do Kubota, adres hotelu, wszystko dogadane. Dzwonię do trenera, ale jak tylko powiedziałem imię i nazwisko od razu powiedział, żebym nie przyjeżdżał. Menadżer mnie potem opieprzył:
– Jaki ty głupi że mówiłeś kim jesteś!
– Kurde, jak dzwonisz do kogoś to chyba się przedstawiasz, że jesteś ten i ten!
Pokłóciliśmy się. Jovanović był wtedy w Hetmanie. Na wesele jego siostry przyjechał prezes Wojciech Cyc. Mój menadżer rozmawiał z Cycem czy by mnie nie zatrudnił. Ten powiedział, że jeśli nie będzie problemów rejestracyjnych to można spróbować. Ostatniego dnia okienka transferowego podpisałem z nimi kontrakt. Zagrałem ze Stomilem, potem ze Śląskiem strzeliłem w Pucharze dwie bramki. Znowu moje zdjęcia w gazetach, “Rasić strzela”. Zaczął wydzwaniać Wydział Dyscyplinarny. Raz powiedziałem, że nie przyjadę, bo mam kontuzję. Drugi raz, że jestem chory. Oczywiście nic mi nie było, po prostu nie chciałem jechać. Ale potem mnie zawiesili i powiedzieli, że odwieszą dopiero jak przyjadę i złożę zeznania. Nie było rady. Wsiadłem w auto z asystentem trenera Darkiem Kmiecikiem i kierownikiem drużyny, pojechaliśmy na Miodową. Powiedziałem prawdę, bo wszędzie ją mówiłem, nigdy w tej sprawie nie kłamałem. Powiedziałem jednak za darmo wszystko to, za co mogłem wziąć 130 tysięcy marek. W Serbii to byłyby duże pieniądze, kupiłbym nieruchomości, jakoś się zabezpieczył. Po złożeniu zeznań odwiesili mnie i powiedzieli, że nigdy już żadnych problemów w Polsce mieć nie będę, bo winny jest klub.
Dziwi cię, że mimo oczywistej winy Szczakowianki zagrała w lidze, a Radomsko nie dostało walkowerów, które mu się należały?
Na pewno, ale piłkarsko wygraliśmy. Wiedziałem po aferze, że Szczakowianka nie zarejestrowała mnie jak trzeba, ale co ja z tym miałem? Wszystkie dokumenty były w PZPN – kiedy przyjechałem, kiedy wysłano certyfikat. Wszystko takie oczywiste, tylko Polska jak Serbia – przepisy można było ominąć.
Jak ci się grało w Hetmanie?
Po meczu ze Śląskiem udzieliłem wywiadu, że nie przyjechałem do Zamościa się zadomawiać, tylko nastrzelać sporo i pójść do Ekstraklasy. To zostało źle odebrane, potem ciągle zarzucano mi, że gram tylko dla siebie. Dobrze szło póki nie przyszedł trener Sikorski. On stawiał na grę bardziej zespołową, a ja byłem taki, że brałem grę na siebie, kiwałem po dwóch trzech. Nie płacili też regularnie. Wiec w moich oczach same problemy Przed wyjazdem do Radzionkowa cała drużyna miała strajkować. Nie jedziemy, nie jedziemy – tak mówili wszyscy. A jak już po śniadaniu miało być albo na mecz albo do domu, to jedyny ja wziąłem torbę z autokaru i wyszedłem. Trener mnie zaczepia: gdzie ty idziesz?! Nie jadę, mam 20 złotych w portfelu, nie będę tak jechał na mecz tyle kilometrów. On na to: “czekaj, dam ci jeszcze 20”. Do autokaru wszedł prezes i obiecał, że w przyszłym tygodniu będą pieniądze. Mówił to już któryś raz, ale chłopaki pojechali, tylko Branko mądry, torba na ramię i do domu. Potem mnie zawiesili i słono zapłaciłem za rozwiązanie umowy bo… 21 listopada mam święto domowe, na które bardzo chciałem jechać. Zawsze jeżdżę, nie byłem tylko raz podczas pobytu w Meksyku.
Co to za święto domowe?
Anioła Michała, patrona mojego domu. Nawet w kontraktach z klubami miałem zapisane, że muszą mnie puścić. W Hetmanie straszyli mnie karami, mówili, że puszczą jak rozwiążę umowę i odpuszczę wszystko co zarobiłem do tej pory. Wziąłem rozwiązanie umowy i dojechałem rano na święto.
Potem trafiłeś na Ukrainę.
Znowu mała aferka. Ci, którzy pilotowali transfer, dogadali się z trenerem na kasę, mieli się z nim podzielić. Ale jak dostali pieniądze przestali odbierać od niego telefon. Mówił do mnie: powiedz, żeby zadzwonili! Ciągle narzekał. Nie dał mi zagrać ani razu, kazał się co mecz 90 minut rozgrzewać. Na treningu przed meczem potrafiłem wykonywać wszystkie stałe fragmenty, usłyszeć na odprawie co mam grać, a potem rozgrzewać się całe spotkanie.. Po paru takich “meczach” skapnąłem się i dałem sobie spokój, stałem przy linii, nic nie robiłem i patrzyłem na grę.
Tyle nie grałeś, a mimo to wziął cię ekstraklasowy Świt.
Był taki mecz Hetman – Świt w Zamościu. Świt miał chyba osiem wygranych z rzędu i pierwsze miejsce w lidze. My przerwaliśmy ich passę, a ja strzeliłem Peskoviciowi gola z sześćdziesięciu metrów i mnie zapamiętano. Do Świtu później przyszedł grać Davor Tasić, mój kumpel, którego Szymański zapytał czy by kogoś polecił. Davor powiedział im o mnie, a Szymański na to: “Wiem! Znam gościa”. Aby było śmieszniej, test mecz przed podpisaniem kontraktu grałem z Radomskiem i jeszcze strzeliłem na 1-0 dla Świtu. W Świcie byłoby bardzo dobrze gdyby nie kontuzja na Legii i spadek. Po golu na Legii miałem rozmowę z Tadeuszem Fogielem, menadżerem działającym we Francji. Powiedział mi: “Oglądam wszystkie mecze polskiej ligi, mam polski Canal+ w Paryżu. Pan by się załapał we Francji, pan jedyny ma taką technikę, że dałby sobie radę”. Był temat Nimes i Caen, ale ja do końca rundy przez uraz zagrałem połówkę w Grodzisku i 55 minut z Polkowicami, oba mecze na blokadach.
Jak wspominasz Janusza Wójcika?
Można mówić co się chce, ale dla mnie to dobry trener. W Polsce najlepszy z jakim pracowałem. Dobre treningi, szybka gra, konkretne zadania wobec zawodników, rozpracowani rywale.
Lubiliście się?
Nigdy nie wiadomo czy Wójcik cię lubi. Dzisiaj powie, że jesteś super, a jutro na sparingu źle podasz i od razu cię zwyzywa od najgorszych. Wszystko co myśli to powie – mi się to w nim podobało. Po porażce w Płocku ledwo chodziłem, tak mnie Achillesy bolały. On to zauważył i podszedł do mnie z ojcowskim tonem: “Branko, bardzo cię boli? Dasz radę w następnym meczu? Jesteś mi potrzebny”. Ale innym razem potrafił wyzwać od niewidomych, którzy nie potrafią trafić w bramkę.
Ale wiesz, że te mecze w większości były kupione, prawda?
Wiem. Niby coś człowiek podejrzewa w trakcie, ale nie chce w to wierzyć. Później łapałem się za głowę ile kupowano. Ja nigdy bym nie ustawił meczu, za żadne pieniądze. Rok temu prowadziłem klub w serbskiej trzeciej lidze. Zawodnicy robili mnie w konia, obstawiali swoje porażki. Byliśmy na turnieju w Belgradzie, który można było obstawiać u bukmachera, to przegrali nawet z klubem z ostatniej ligi – kurs był 12.7. Odszedłem, nigdy mam nadzieję nie pracować już z takimi ludźmi. W Kujawiaku przed meczem z Widzewem trener Tyszkiewicz poprosił mnie na rozmowę. Wyczułem, że coś podejrzewa, bo w Widzewie był Szymański, z którym znałem się ze Świtu. Zastanawiał się czy go nie sprzedam. Powiedziałem mu: pan normalny jest? Ja gram dla siebie, nie dla pana, nie dla klubu – najpierw dla siebie. Jak raz się sprzedasz, to nigdy się od tego nie umyjesz, zawsze będzie sprzedawczykiem. Wiem, że są w Polsce zawodnicy, dla których to była normalka, widziałem co się robi. Kiedyś Wojtek Jagoda, który był menadżerem Świtu powiedział mi: “Branko, czy ty głupi jesteś, nie wiedziałeś jak to w Polsce funkcjonuje? Piłkarze mają premie za wygraną, do tego wezmą pieniądze od rywala i jak mecz by się nie potoczył mają premię w kieszeni”.
Sędziowie też kręcili?
Nie miałem z nimi problemów. Raz tylko chciałem z Kmitą dostać żółtą kartkę żeby się wyczyścić przed ważnym meczem. Waliłem gościa raz, drugi, trzeci, a sędzia za każdym razem podchodził: “panie Branko, spokojniej”. Widziałem, że mnie sędzia skądś dobrze zna, nie chce mi dać kartki więc odpuściłem.
Mówiło się, że w Świcie była imprezowa szatnia, która lubiła jeździć do Warszawy. Potwierdzasz?
Nigdy nie chodziłem na imprezy w czasie gry w Świcie. W Jaworznie mieliśmy po awansie wypad na dyskotekę, jeszcze w dresach, prosto z Radomska, ale poza tym nigdy nie byłem na takim nocnym wypadzie. Nie znaczy to, że byłem zamknięty – w Świcie dobrze trzymałem się z Szeremetem, później graliśmy razem w Janikowie, do dzisiaj się kumplujemy, nawet jak do Holandii wyjechał pracować to zawsze jak była okazja spotykaliśmy się. Wiem, że po meczach było piwo w dużych ilościach, ale nigdy nie piłem i nie będę pić… Wtedy studiowałem zaocznie teologię na uniwersytecie w Belgradzie, wiec po treningach uczyłem się żeby zdać egzaminy. Do Warszawy miałem dwa wypady do restauracji “Mała Serbia” z wspomnianym Wojtkiem Jagodą i burmistrzem Nowego Dworu, Jackiem Kowalskim. Wybrał się z nami też wtedy Grzegorz Brzozowicz, taki brat mój, pół Polak, pół Serb. Zajmuje się muzyką, mieszkał w Belgradzie jak był dzieckiem, znał serbski, do Polski sprowadził Bregovicia. Co do picia to powiem jeszcze, że czasami trenerzy żartowali, że jak nie wypiję to nie będę grał… Odpowiadałem: „czy to cena mojej gry? To nie płacę, nie muszę grać” a oni w śmiech.
Trafiłeś do Włocławka, a tam znowu po latach wyszło, że klub był umoczony.
Dyrektor Klatt szybko się zorientował jak to funkcjonuje. Świt kupował, Kujawiak kupował, Janikowo kupowało, praktycznie wszędzie gdzie grałem to była normalka. W niektórych meczach widziałeś, że przeciwnik odpuszczał. Najbardziej pamiętam mecz z rezerwami Amiki na wyjeździe. Środa, więc zeszło 6-7 zawodników pierwszej drużyny. Bardzo dobra ekipa. Ale sędzia nie dał im nic zrobić. Połowy nie mogli przejść, zawsze coś gwizdnął, a to faul, a to spalony. Wygraliśmy. Pamiętam też słowa Jagody przed meczem z Polkowicami. Ostatnia kolejka.
– Branko, musisz grać.
– Kurde, więzadła mam naderwane, jak mogę grać?
– Musisz grać, bo ty jesteś nasz.
– Nie rozumiem.
– Czy ty nie wiesz, że z Polkowicami będzie się grało siedmiu na siedmiu? Nie wiesz, że niektórzy od nich na pewno będą grać dla nas, a niektórzy od nas dla nich? Nie wiadomo kto, wiadomo tylko, że tak będzie. Ty musisz zagrać, bo wiadomo, że zagrasz uczciwie.
Skończyło się 0:0. Spadliśmy. Polkowice zagrały w barażach i przegrały z Cracovią 0:8 w dwumeczu.
W Janikowie zabawiłeś dłużej.
Najlepiej je wspominam, można powiedzieć, że kocham te miasteczko. Grałem dobrze, miałem świetny kontrakt, pieniądze na czas. Od razu po pierwszym sparingu burmistrz Brzeziński mnie pokochał tak, że w Janikowie mogłem wszystko. Miałem oferty z Ekstraklasy, ale głupi nie poszedłem, bo w Janikowie dostawałem więcej. Pomyślałem: a, mam 28 lat, 3.5 tysiąca euro na rękę, co się będę szarpał? Po barażach z Piastem – strzeliłem dwa gole – dzwoniło Podbeskidzie, ale dawali tylko dziesięć tysięcy złotych. A przecież obowiązki w trzeciej lidze żadne, zabawka. Jeszcze burmistrz mówił, że da mi plac pod budowę domu i że spróbujemy zbudować akademie piłkarską z serbską myślą szkoleniowa. Jakbym trochę inaczej myślał wtedy, to może bym dom zbudował w Polsce, akademię miał… Z dziewczyną z Inowrocławia bylem 4 lata, bardzo dobrze nam się układało, mieszkaliśmy razem, może bym się ożenił, gdybym został. Nie wyszło. Bo ja taki jestem – o wszystkim chcę decydować, można powiedzieć, że ze mną nie ma kompromisu. Zwłaszcza kobieta musi mnie słuchać (śmiech). Dlatego jestem kawalerem i chyba tak zostanie. No, chyba że aktualna dziewczyna mnie załatwi (śmiech).
W sumie o odejściu z Janikowa zadecydowała kontuzja kolana po barażach z Wartą. Spadliśmy, a ja nie mogłem grać przez pół roku. Bardzo źle mi się układało z trenerem Andrzejem Wiśniewskim, taki cwany warszawiak, mogłem go do sądu podać o mobbing, bo miałem nagrane jak nas wyzywał i co mówił. Może mu przeszkadzałem, bo miałem większe zarobki od niego.
Burmistrz Brzeziński też miał wyrok za korupcję. Zdziwiony?
Burmistrz Brzezinski z Wojtkiem Jagoda to dla mnie najlepsi Polacy. Na pewno nie działał osobiście, może ktoś za niego załatwiał. Inaczej klub nie mógł awansować, takie były realia. Pompował dużo kasy, a i tak nie szło, widział, że trzeba inaczej. Miał ambicje, chciał drugą ligę w Janikowie, a że inaczej nie dało się w Polsce to nie jego wina. Ciężko cokolwiek zrobić jak systemowo tak to funkcjonowało. Patrzę u nas w Serbii co się dzieje i coraz bardziej dochodzę do przekonania, że jak jesteś poza układem, to nie masz szans czegoś osiągnąć. Ja zawsze byłem poza układami.
Co to za historia, że karierę kończyłeś w B-klasowych rezerwach Spartakusa Szarowola?
Zostałem po przygodzie w Hetmanie w dobrych relacjach z Markiem Stochelem, tamtejszym dziennikarzem. Był u sponsora Spartakusa, pana Leszka Kapki, zatrudniony jako koordynator, ale Kapka już chyba wtedy wiedział, że jak Spartakus awansuje, to odda licencję. Chciał, żeby chociaż rezerwy grały wyżej i coś tam zostało. Miałem obowiązek awansować – odrobiliśmy wiosną piętnaście punktów straty i awansowaliśmy do A klasy. Z Kapką do dziś mam kontakt i blisko byliśmy rok temu nowej współpracy, tym razem w Hetmanie Zamość, ale nie wyszło.
Dzisiaj czym się zajmujesz?
Jestem trenerem. Posiadam licencję UEFA A od 2008 roku, zamierzam wyrobić UEFA PRO. Pracowałem i pracuje w klubach, do tego indywidualnie z zawodnikami. Dwa razy byłem przymierzany do pracy z juniorami Crveny, ale miałem ważne kontrakty w trzecioligowych klubach. Wielu moich młodych wychowanków gra w najlepszych klubach Belgradu. Najbardziej znanym zawodnikiem spod mojej ręki jest Uros Djordjević, który gra w Olympiakosie, a ostatnio był królem strzelców serbskiej ligi. Pracowałem z nim przez 7 lat, gdy był dzieckiem, a ostatnio pracowaliśmy kilka miesięcy, gdy nie miał klubu po odejściu z Palermo. Potem trafił do Partizana i się rozstrzelał. Wszędzie mówił, że to dzięki mnie strzela tyle i w ten sposób. Ćwiczy ze mną w każdej wolnej chwili jak przyjeżdża zza granicy. Nawet przewrotek go uczyłem – wyłożyłem pokój gąbką i kazałem mu się rzucać. W ostatnim sezonie strzelił tak dwie przepiękne bramki.
Da się z tego wyżyć?
Da się, żyję z tego. W mojej miejscowości jestem jedynym trenerem, który żyje z piłki. Teraz poza treningami indywidualnymi trenuję w klubie seniorów i wszystkie drużyny młodzieżowe. To długofalowy projekt, mam dobrą pensję i procent od wyszkolonych i wypromowanych zawodników. Mam kontrakt na cztery lata, jedyna możliwość, że odejdę, to jak wyłożę dwa razy więcej pieniędzy niż dostałem albo właściciel zrezygnuje. Chce coś zbudować, dobrze się tutaj czuję, chociaż piłka pisze różne scenariusza i zdarzają się propozycje nie do odrzucenia.
Jakie cele ma Branko Rasić?
Misja to z młodych piłkarzy, z którymi pracuję, wychować dobrych chłopaków. Kulturalnych, uczciwych, pracowitych. Oczywiście celem jest też by trafili do najlepszych klubów, to dobre i dla mnie i dla klubu, w którym pracuję. No i nauczyć ich, by nie popełniali takich błędów jak ja, by moje doświadczenie nie poszło na marne, by komuś coś dało.
A prywatnie?
Być lepszym człowiekiem duchowo, bo życie jest krótkie i szybko odchodzimy do Boga, a sąd tuż tuż…
Leszek Milewski