Jego zatrudnienie w Cracovii spotkało się z dużym zaskoczeniem. Niewiele klubów zdecydowałoby się postawić na 27-letniego dyrektora sportowego bez większego doświadczenia w polskiej piłce, ale za to… z wyjątkowo przepastnym CV. W obszernej rozmowie z Weszło, Tomasz Pasieczny opowiada o pracy w West Bromwich, studiach FIFA Master, profesjonalizowaniu Cracovii i wielu innych sprawach.
Dobrze to świadczy o Cracovii, że zatrudniła akurat ciebie?
Chciałbym, żeby tak było.
Z jednej strony można się cieszyć, że stawia się na młodych ludzi, a nie na beton, z drugiej – czy nie za młodych?
To ja przekornie nawiążę do piłki. W Polsce zawsze młody talent jest trochę starszy niż za granicą. Jak ma 23 lata, to wciąż jest obiecujący, a w innych krajach spokojnie mogą grać szesnastolatkowie. Mam wykształcenie kierunkowe, skończyłem dwie uczelnie na takim kierunku, żeby zarządzać organizacjami sportowymi, w CV mam dwa kluby i dwie konfederacje piłkarskie. Wydaje mi się, że jestem na tyle wykształcony, że mogę się tego podjąć.
Twoje CV rzeczywiście wygląda imponująco, ale zastanawia mnie inna sprawa – przeszedłeś przez tyle organizacji, że w pewnym momencie musiałeś zwątpić w sens tego wszystkiego. Zainwestowałeś to dużo czasu i pieniędzy.
Oczywiście, że miałem chwile zwątpienia. Kiedy skończyłem studia FIFA Master w sierpniu ubiegłego roku, pomyślałem, że chciałbym wrócić do Polski. Priorytetem była praca w piłce, a o oferty było bardzo ciężko. Dostałem propozycję stażu w Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej. Super sprawa, naprawdę. Myślałem nawet, żeby tam zostać, ale Bin Hammam był zawieszony i to wszystko było tymczasowe. Wróciłem do Polski i zacząłem się rozglądać. Rozmawiałem z kilkoma klubami, nic z tego nie wyszło i wtedy zwątpienie się pojawiło. Jestem z wykształcenia prawnikiem, więc miałem opcję powrotu do zawodu i zrobienia aplikacji, ale zawsze się przed tym broniłem.
Nie odpowiada ci ślęczenie przy biurku?
Już nawet nie chodzi o biurko, ale o to, co robisz. Potrafię być pracoholikiem, kiedy robię coś, co mi sprawia satysfakcję. W przeciwnym razie – cierpię. Ale w każdym razie wróciłem do Polski i pojawiła się oferta z Euro 2012…
Właśnie – co ty tam robiłeś?
Pracowałem w „team services”. Każda drużyna miała swojego „TLO”, czyli człowieka, który z ramienia UEFA, z nią jeździ i wszystko nadzoruje. Byłem rezerwowym, ale przez cały czas siedziałem w biurze, po kilkanaście godzin dziennie, pracowałem pod menedżerem projektu i wspólnie koordynowaliśmy wszystkie działania reprezentacji stacjonujących w Polsce. Organizowaliśmy w zasadzie wszystko.
Nauczyłeś się tam czegoś, co mogłoby ci się przydać przy pracy w klubie?
W klubie niewiele, ale nauczyłem się sporo o organizacji turnieju na wielką skalę. Siedziałem przy stole, przy którym podejmowano najważniejsze decyzje. Może zarządzanie kryzysowe to za duże słowo, ale…
W Cracovii ci się przyda.
Tu jest pion sportowy, więc to inna sprawa (śmiech).
Rafał Stec poświęcił ci kiedyś dość głośny artykuł, w którym uskarżaliście się na los absolwentów FIFA Master w Polsce.
Tak, napisał o mnie i Piotrku Sadowskim…
Ten tekst ci pomógł czy był to raczej krzyk rozpaczy na zasadzie „zwróćcie na nas uwagę”?
Artykuł został napisany ładnych parę miesięcy temu i gdybyś zadał mi to pytanie przed 19. września, pewnie powiedziałbym: „kurczę, ani ja, ani Piotrek nie mamy roboty”. A dziś, piątego października, ja jestem dyrektorem Cracovii, a on Podbeskidzia. Obaj dostaliśmy pracę, ale to nie jest kwestia tylko tego artykułu, bo już wcześniej kontaktowałem się z innymi klubami. Ale rzeczywiście – po tekście Rafała odezwało się do mnie trochę ludzi, zainteresowano się samymi studiami. Sam też często o nich wspominam i nie dlatego, żeby się chwalić, ale dlatego, że są w Polsce kompletnie nieznane.
Studia ogólnie cieszą się w Polsce coraz mniejszą popularnością, bo same nie zagwarantują ci pracy – liczy się doświadczenie. Może w piłce jest podobnie – przychodzisz do właściciela klubu, pokażesz mu papierek i co?
Odbyłem bardzo podobną rozmowę w jednym z klubów. Prezes powiedział mi: „fajnie, ale gdy kończyłeś te studia, ja tutaj pracowałem i na miejscu uczyłem się w praktyce, a ty tylko w teorii”.
Zapoznałem się z programem FIFA Master i… chyba nie tylko w teorii.
Właśnie o to chodzi. W Polsce np. studia prawnicze – używam tego porównania bo właśnie te studia skończyłem – są bardzo teoretyczne, a FIFA Master to praktyka i 24 egzaminy w ciągu roku, z czego dziesięć praktycznych. I na koniec prezentacja projektu, który piszesz w grupie przez kilka miesięcy i wygłaszasz go na sali, gdzie jest kilkaset osób, w tym przedstawiciele FIFA, UEFA i MKOl-u. I zadają ci pytania, ale nie takie, żeby pochwalić, tylko raczej żeby mocno cię skontrować. Wiesz, że jeśli odstawisz chałę, to cię zmiażdżą. Poza tym w trakcie studiów odwiedziłem sporo klubów – Manchester United, Manchester City, ale też mniejsze jak Leicester czy Bolton. Byliśmy też w szwajcarskich drużynach, żeby porównać organizację na różnych poziomach, bo tam kluby nawet z mniejszym budżetem są fajnie poukładane.
Największy kosmos to Manchester United, City czy może Milan?
Chyba City, bo w tym roku po raz pierwszy współpracowali z naszym programem. Chcieli się pokazać, spędzili z nami cały dzień, podzielili zajęcia na różne moduły. W United było zupełnie inaczej. Marketingowiec pokazał nam dane, które i tak można odszukać w internecie, więc czarnej magii nie było. Milan… Wiesz, przejście się po ośrodku treningowym jakieś kosmiczne nie jest, ale MilanLab… Czytałem o tym sporo i wiem mniej więcej, jakie się prowadzi tam badania…
Te badania mózgu to nie jest pic na wodę?
Nie, właśnie zaskoczyli mnie tym strasznie. A najgenialniejszą sprawą jest to, że oni ten MilanLab zbudowali w zasadzie za darmo. Dostali sprzęt od Microsoftu, bo ci stwierdzili, że to świetna reklama i za znikome pieniądze stworzyli coś tak niesamowitego. Wiele reprezentacji z nimi współpracuje, ale np. reprezentacja Brazylii, której kilku zawodników gra lub grało w Milanie, z tego nie skorzystała. W sumie dziwne, bo mogli dostać kilkaset stron na temat zdrowia każdego piłkarza.
Wspomniałeś na początku naszej rozmowy, że zagranicą przychylniej spogląda się na młode talenty. W zarządzaniu też? Gdybyś wysłał list motywacyjny po FIFA Master w Niemczech, to łatwiej by ci było o znalezienie pracy?
Dużo zależy też od języków. Po niemiecku nie mówię, więc musi mnie to ograniczać. Z Polski ofert miałem mało, z zagranicy sporo. Na stronie FIFA są dane oficjalne – ponad 90% absolwentów FIFA Master znajduje zatrudnienie w organizacjach sportowych. W każdej większej organizacji znajdziesz kogoś bez problemu.
Stajesz się żywą reklamą tych studiów w Polsce.
Staramy się z Piotrkiem i przy każdej okazji staramy się to podkreślać. Bo fajnie by też było, gdyby więcej Polaków aplikowało na te studia.
A ilu aplikuje?
Co roku aplikuje 300-400 osób z całego świata, a jest 30 miejsc i mogą przyjąć maksymalnie trzy osoby z jednego kraju. Zdaję sobie sprawę z ograniczeń, bo są to studia bardzo drogie i zostawić wszystko w kraju na rok przy tak intensywnej nauce to spore wyrzeczenie. Nie ma szans dzielić tego z pracą – nie oszukujmy się. Tylko jedna osoba dostaje stypendium, a biorąc pod uwagę, z jak różnych stron świata ludzie pochodzą, Europejczycy raczej nie mają na nie szans. To raz. A dwa – oni ci proponują mieszkanie, ale wybierasz sam, zależnie od zasobności portfela. Rok bez zarobków, bez bliskich… Ciężka sprawa. Ale zawsze wierzyłem, że się opłaci i teraz widzę pierwsze tego owoce.
FIFA Master to jedna ciekawa rzecz w twoim życiorysie. Druga – też nietypowa – to praca w roli skauta w West Bromwich Albion.
To świetny wybór i – nie ukrywam – trochę przypadkowy, bo wysłałem oferty do wielu klubów. Miałem doświadczenie z pracy w Legii i w zasadzie tyle. No, znajomość rynku – takie rzeczy. Podejścia do skautingu są w założeniu dwa. Albo scentralizowany, czyli skauci pracują u ciebie, ale wysyłasz ich w różne miejsca, jak np. w Lechu Poznań, albo rozsianych po różnych państwach, żeby ograniczyć koszty. Jak wyślesz kogoś z Anglii do Polski, to najprawdopodobniej zobaczy tych piłkarzy po raz pierwszy. Ja, jeżdżąc na mecze ekstraklasy, obserwowałem ich po raz czterdziesty, więc łatwiej było mi ocenić ich potencjał. Z drugiej stron Anglik lepiej oceni możliwości piłkarza pod kątem drużyny i właśnie dlatego co roku organizują spotkania skautów z pierwszym trenerem. W ten sposób poznałem chociażby Roberto di Matteo. Tak poznajesz całą filozofię klubu, oglądasz mecz pierwszej drużyny…
Jak to wyglądało od strony technicznej? Mówili ci – teraz skocz na Jagiellonię, później na Lecha, a następnie na Wisłę?
West Brom korzysta z systemu Pro Scout Seven, czyli platformy internetowej, w której masz wielką bazę piłkarzy i terminarz meczów. Na początku oni mi wybierali spotkania, potem ja sugerowałem, na które mecze potrzebuję biletów, oni to zamawiali. Jak przychodziło potwierdzenie, zaznaczali w systemie, a ja na koniec dodawałem raporty. Klikasz tam w zawodnika i wyświetlają ci się wszystkie dane na jego temat – nawet artykuły na jego temat. Jeśli chodzi o Polskę, to mówiliśmy oczywiście tylko o topowych zawodnikach. Zdarzało się oczywiście, że dostawali cynk od menedżera, że komuś kończy się kontrakt, a strzela np. dużo goli. Ale ogólnie to raczej ja ich wybierałem. Tylko, wiesz, to takie nazwiska, które każdy by wskazał. Najważniejsze było to, czy zawodnik pasuje konkretnie do West Bromwich.
Ł»aden nie pasował?
Kilku pasowało, jakieś rozmowy na temat czterech-pięciu się toczyły. Niektórzy byli nieźli, ale za drodzy jak na swoje umiejętności.
Praca w West Brom nie odpowiadała ci na dłuższą metę?
Odpowiadała, ale chciałem iść dalej i robić coś ważniejszego.
A Legia? Tam pracę zacząłeś w wieku 20 lat, o ile się nie mylę.
No tak.
Patrząc na twoje CV i tę Legię można pomyśleć, że każdy, kto ma taką ambicję, może zostać skautem.
Powiem ci szczerze – bardzo się sprzeciwiam temu, że tylko trener może obserwować piłkarzy. Oczywiście każdy ma inne oko i widziałem, że jeden z moich szefów w West Brom lepiej ocenia obrońców, a drugi napastników. Każdy, kto w jakimś stopniu zna się na piłce, może być skautem.
Ale oglądanie meczów w towarzystwie byłych piłkarzy nieraz otwiera ci oczy na sprawy, o których byś nie pomyślał. To dobra nauka.
Ale to taka sama dyskusja jak ta, czy możesz być dobrym trenerem bez grania w piłkę. Kiedyś kierownikiem drużyny miał zostać facet tylko dlatego, że wie, jak pachną skarpetki – tak to leciało? (śmiech) No i mnie się to nie podoba. Ostatnio słuchałem konferencji Tomasza Hajty, na której mówił do dziennikarza: „pan ogląda piłkę, a ja w nią grałem”. Do czego zmierzam… Ja nie grałem w piłkę, bo – nazwijmy to – nie jestem demonem szybkości i z góry byłem skazany na porażkę, ale naprawdę uważam, że nie grając w piłkę, można się na tej piłce znać. Jeżeli ktoś ogląda dwadzieścia spotkań w tygodniu i interesuje się taktyką, to może mieć pojęcie. Pojechałem pewnego dnia na mecz Lecha z szefem skautów West Bromu. Zwracaliśmy uwagę na Manuela Arboledę, który lubi wyjść do przodu. I wiesz, można na to popatrzeć tak: z jednej strony wyjdzie, minie dwóch i stworzy sytuację, czyli wnosi coś do gry ofensywnej. Z drugiej – na co mój szef zwracał uwagę – powstaje pytanie, czy wychodząc do przodu, jest świadom, czy jest asekurowany. Bo jeżeli idzie na „hurra”, to mamy problem.
Wyszliśmy od Legii – wiesz, ile maili dostaną po tym wywiadzie od kandydatów na skautów?
Ale wiesz – mnie Legia też testowała. Ujmijmy to w jakieś ramy – kiedy do nich pisałem, dopiero tworzyli struktury skautingowe. Kontaktowałem się z Jackiem Bednarzem, którego zwolnili, więc wysłałem kolejny list. Teraz też dostaję sporo maili od studentów po AWF-ie w sprawie skautingu i bardzo pozytywnie na to patrzę, bo nie mam oporu, żeby wysłać chłopaka na kilka spotkań i dać mu ocenić jakichś zawodników. Legia natomiast wykształciła bardzo sprawnie działającą siatkę i nawet ja, pracując w tym klubie, nie wiedziałem, ilu ona liczy ludzi.
W Polsce skauting to duży problem.
Wielki problem – zdaję sobie z tego sprawę, ale ja tutaj…
Tutaj to jest problem mityczny.
Powiem tak – do końca rundy chciałbym, żebyśmy oglądali dwadzieścia spotkań tygodniowo. Ja zaliczyłem już kilka spotkań, jeżdżą też trenerzy, którzy z nami współpracują, kilka osób zgłosiło się na staże i na tę chwilę oglądamy tych spotkań z siedem na tydzień. Do stu nie dobijemy, bo to nie ma sensu. Chcemy po prostu to profesjonalizować.
Opowiadasz o tym na takim luzie, że aż dziw bierze, że Cracovia miała przez lata aż taki kłopot ze skautingiem.
Wszystko zależy od założeń. Gdybyś tu przyszedł i powiedział: „chcę zbudować siatkę opartą na byłych trenerach” i zapytał, ile sobie życzą za obserwację, to nie znalazłbyś tych pieniędzy ani tu, ani w większości klubów Ekstraklasy. Próbuję w Cracovii – w miarę dostępnych środków – organizować to, co jest nam potrzebne. Tyle.
Na forum Cracovii pojawił się taki komentarz: „Ciekawe, jak długo wytrzyma z:
a) Filipiakiem, który mu na nic nie pozwoli
b) Tabiszem, który mu na nic kasy nie da
c) Stawowym, który każde jego działanie będzie traktować jako zamach na swoją posadę”.
Myślałem, że zacytujesz ten komentarz z wodogłowiem.
?
Kiedy pojawiła się nieoficjalna informacja, że zostanę dyrektorem sportowym, wygrzebali jakieś moje stare zdjęcie z Goldenline’a, na którym było mnie siedemnaście kilo więcej (śmiech). No i napisali, że mam wodogłowie, a teraz wszyscy znajomi mi to wypominają. Nie ukrywam, że raz w nocy siadłem i przejrzałem to forum, żeby sobie usystematyzować to, co mi ludzie podsyłali i mówiąc już zupełnie serio – nie mam z nikim problemów w klubie, jestem bezkonfliktową osobą i nie mogę na nikogo narzekać. Z profesorem Filipiakiem mam bardzo ograniczony kontakt, bo nie ma potrzeby, żebyśmy rozmawiali codziennie. Za swoje działania odpowiadam przed zarządem. Z trenerem też wszystko jest OK – spotkaliśmy się na naradzie i omówiliśmy współpracę. Miło i sympatycznie.
Profesjonalniej?
Niż?
Wcześniej.
Jestem tu od dwóch tygodni, więc nie chcę się wypowiadać, jak było wcześniej.
Wspomniałeś w jednym z wywiadów, że odpowiadasz za dziewięć obszarów pracy.
Tak to wygląda, nie mogę mówić o treści mojej umowy. To podstawowe obszary i nie ma w tym niczego nieprawdopodobnego. Nadzór nad szkoleniem młodzieży, transfery – takie rzeczy.
Domyślam się, o jakie obszary chodzi, ale pracujesz w klubie, który ma problemy ze wszystkim. Ze szkoleniem, transferami, skautingu nie było…
Przyznaję się bez bicia – jeśli chodzi o szkolenie, to też myślałem, że go nie ma. A tutaj oprócz tego, że mamy drużynę rezerw i dwie juniorskie, to jest jeszcze Stowarzyszenie Kultury Fizycznej Wspierania Młodych Talentów 100 lat Cracovia, z którym współpracujemy i Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Staramy się to wszystko zacieśnić, bo to już funkcjonuje dobrze.
Tylko efektów nie ma.
Jeśli wdrażasz szkolenie młodzieży, to efekty będą widoczne za kilka lat. Jak ktoś coś wprowadził dwa lata temu, to efekty przyjdą za trzy-cztery lata. Super przykład – akademia Legii. Przez pierwsze kilka lat owoców nie było, a teraz? To fajnie pokazuje, że na dłuższą metę warto w szkolenie inwestować. My mamy bardzo, bardzo wiele koncepcji i powoli je weryfikujemy. W przyszłym tygodniu mamy burzę mózgów, na której ustalimy, na czym się skupiamy. Wbrew pozorom – możliwości jest dużo. Rośnie liczba akademii, a są też nieźle zorganizowane kluby w niższych ligach.
Co cię najbardziej przeraziło po zainstalowaniu się w klubie? Liczba maili od menedżerów?
Nawet nie, chociaż ostatnio pojawił się w recepcji chłopak, który był ponoć ze mną umówiony. Teraz piszą raczej niedobitki bez klubów, a większy ruch zacznie się bliżej okienka. Mamy już wyselekcjonowaną listę piłkarzy, których obserwujemy i nie przewiduję, żeby nagle wzmocniło nas dziesięciu przypadkowych zawodników poleconych przez agentów, bo nie ma innej opcji. Chcemy podejmować decyzje na podstawie dłuższych obserwacji. I jeszcze jedno – nie odrzucamy całkiem obcokrajowców, ale skupiamy się głównie na Polakach. Ja dzięki studiom mam masę kontaktów zagranicznych i na co dzień z nich korzystam. Jak dostaję CV z siódmej ligi Burkina Faso i wideo, na którym nie widać, czy chłopak biega na trawie, czy na łące, to wiadomo, że nikogo nie zapytam, ale jeżeli jest to – strzelam – druga liga boliwijska, to mogę go sprawdzić na tyle, czy jest sen sprawdzać go dalej. Szukamy realnych rozwiązań – wiadomo, że chciałbym ściągnąć trzech zawodników Zawiszy, dwóch z Niecieczy i jednego z Floty, ale to po prostu niemożliwe, bo nikt nie chce wzmacniać rywala.
Cel Cracovii na ten sezon to oczywiście powrót do Ekstraklasy. Ty się z tym jakoś utożsamiasz czy w razie niepowodzenia zostajesz, bo twoja wizja budowania klubu jest bardziej długofalowa?
Moim celem jest zapewnienie jak najlepszych warunków trenerom i stworzenie jak najbardziej profesjonalnego pionu sportowego. Czyli: świetne szkolenie, współpraca między trenerami, bardzo dobre obserwacje. Daję sobie na to dwa lata, ale oczywiście mam nadzieję, że jak najszybciej osiągniemy nasz najważniejszy cel, czyli awans do Ekstraklasy. Dodatkowy plus pracy na stanowisku dyrektora sportowego jest taki, że nigdy nie dojdziesz do maksimum. Jak już wspominałem w jakimś wywiadzie, w Myanmarze federacja piłkarska liczy dwóch urzędników, ich angielski jest tak słaby, iż korzystają z Google Translate, ale mimo tego jakoś funkcjonują. Leją z pustego i dają radę. W Cracovii z pustego lać nie będziemy, więc powinno być dobrze (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA