Co zrobić, gdy ściągniesz do Ekstraklasy sabotażystę godnego szpiega z krainy deszczowców, nie nadającego się nawet na prawego bidonowego? Co zrobić, gdy taki zawodnik to jawne marnotrawstwo nie tylko pieniędzy, ale i miejsca w szatni? Pokazuje i objaśnia Maciej Stolarczyk, dyrektor sportowy Pogoni Szczecin: “Ciftci po części spełnił swoją rolę. Piłkarze w szatni zobaczyli, że nie są gorsi od zawodnika wartego tyle pieniędzy”.
Ciftciego sprowadzano z Celtiku w glorii piłkarza, który pociągnie ten wózek. Potem chłop zagrał dziesięć meczów i ani razu nie dał dowodu, że jest profesjonalnym piłkarzem. Ile sytuacji zmarnował, ile piłek głupio stracił – wie tylko zagorzały szczeciński kibic, zgrzytając zębami na te wspomnienia. Panuje powszechne przekonanie, że angaż na Celtic Park wygrał w cebulowych Mr Snakach. To naprawdę wielki sukces Pogoni, że z takim balastem w ataku mimo wszystko awansowali do grupy mistrzowskiej.
Ale dziś dowiadujemy się od dyrektora sportowego Stolarczyka, że najwyraźniej to dzięki Ciftciemu. Nikt tak nie zmotywuje kolegów jak dobrze opłacany beznadziejny zawodnik. Skoro on może nic nie grać i dostać tłusty zachodni kontrakt, to dlaczego nie ja? Od razu wszystkim palą się pod nogami korki. Należy podejrzewać, że te metody motywacyjne lidze funkcjonują nie od wczoraj. Przecież popyt na siódmy sort kubańskich pomarańczy w Ekstraklasie panuje od lat, a teraz wreszcie dowiedzieliśmy się jaki stoi za tym zamysł.
Niestety dla kibiców ze Szczecina to zła wiadomość. Wyniki nie poprawią się, dopóki zimą nie wróci brakujące ogniwo zwycięskiej układanki – motywator, “kołcz” Citfci.
No, chyba, że zwrócą się gdzie indziej, bo idąc tym tokiem myślenia, w Pogoni Szczecin jest dzisiaj miejsce dla Olega Salenko, opłacanego – powiedzmy – czterdziestoma tysiącami euro miesięcznie. Mateusz Borek opowiadał kiedyś anegdotę: czasy Bekdasa, zgrupowanie Pogoni w Turcji, basen. Nagle z niewytłumaczalnych przyczyn zaczyna czuć alkoholem. Co się dzieje? A potem podpływa Oleg…
Nam o Salence opowiadał Siergiej Szypowski:
Oleg lubił jednak trunkowo wchodzić w górę. Po piwie winko, potem whisky, potem wódka.
Wytrzymałeś?
Ja zdrowie mam, więc bez problemu, ale nie miałem z takiej posiadówki przyjemności. Oleg wziął potem jakąś Ukrainkę z burdelu, zapłacił za dwa tygodnie z góry i ona mieszkała z nim.
Interesował się jeszcze grą w piłkę?
Nie.
To co go interesowało?
Żeby fajnie spędzić czas. Tu pójść, tam, pobawić się, udzielić wywiadu. Na treningu czasem kopnął piłkę, a czasem tylko stał i się przyglądał. Częściej jednak nie przychodził wcale. Nie miało to sensu. Instynkt strzelecki mu został, ale fizycznie to były zwłoki.
Ale przecież Salenko po części spełnił swoją rolę, prawda? Piłkarze w szatni zobaczyli, że nie są gorsi od piłkarza wartego tyle pieniędzy. Dobrze mówimy? Zgadza się, panie Stolarczyk?