Real na Santiago Bernabeu w tym sezonie jest jedną wielką niespodzianką. Ale o ile słowo “niespodzianka” z reguły jest nacechowane pozytywnie, o tyle tutaj chodzi o coś złego, czyli głupie tracenie punktów. Jednak dziś nie było możliwości, by zaliczyć kolejną wpadkę. Eibar to zespół, który do Madrytu jedzie z prośbą o najmniejszy wymiar kary, a choć Królewscy nie zagrali pięknie, to skutecznie.
Dziś dostaliśmy kolejny dowód na to, że trio Bale-Benzema-Cristiano to już upadająca legenda. Zinedine Zidane zawsze się zapierał i powtarzał, że gdy tylko ci zawodnicy będą zdrowi, będą grać. I choć kibice Realu często woleli oglądać Isco lub Asensio zamiast Walijczyka i Moratę, a nie Benzemę, to Zizou stawiał na swoim. Dzisiaj jednak nie. Wiadomo, że całej trójki nie mogliśmy oglądać, bo Bale ponownie (a może bardziej pasuje: nadal?) jest kontuzjowany, ale braku Francuza w pierwszym składzie się nie spodziewaliśmy.
Byliśmy przekonani, że trener da mu szansę na zrehabilitowanie się po fatalnym występie z Tottenhamem i wystawi od pierwszej minuty, aby ten poprawił nastrój swój oraz zaczynających mieć go dość madridistas. Bo przecież z kim, jak nie z Eibarem. Zidane wybrał inaczej i postawił na ofensywę Isco-Ceballos-Asensio-Ronaldo. Czyli przede wszystkim na hiszpańską młodość. Jak sprawdziło się takie zestawienie?
Dwa plusy i dwa minusy, jednak nie daje to zera, a całe szczęście dla Królewskich – wygraną 3:0. Zacznijmy pozytywów. Pierwszym jest Marco Asensio, który zaliczył asystę przy golu… Paulo Oliveiry. Po krótko rozegranym rzucie rożnym z Isco, Asensio dostał od niego zwrotne podanie i posłał świetne dośrodkowanie w pole karne. Do piłki wyskoczył Sergio Ramos, ale jeszcze wyżej od niego wspomniany obrońca gości. Problem w tym, że tak przyłożył się do wyskoku i uniemożliwienia strzału Ramosowi, że sam nie kontrolował, gdzie uderza piłkę i trafił nią do własnej bramki.
Duet Isco-Asensio rozumiał się bardzo dobrze, to właśnie dwaj Hiszpanie dawali bodźce kolegom do coraz bardziej natarczywych ataków na bramkę Marko Dmitrovicia. Przekuli to też na gola, po zagraniu Isco z lewej strony, Asensio uderzył z pierwszej piłki i futbolówka leciała jak zaczarowana. Najpierw przeleciała między nogami Paulo Oliveiry, ponownie uświadamiając mu, że dziś nie jest mu posłuszna, a potem wpadła do bramki obok serbskiego bramkarza. Wyglądało to, jakby z jego perspektywy piłka była niewidzialna i dlatego w żaden sposób nie zareagował. Ale mimo wszystko nie ma co go winić, w końcu był zasłonięty przez nieszczęsnego Oliveirę.
Zastanawiać się można, czy takie ustawienie i brak typowych skrzydłowych nie było przerostem formy nad treścią, bo choć Real prowadził grę, to posiadanie piłki miał na poziomie niecałych 60 procent, a o ile Isco i Asensio grali świetnie, to już Dani Ceballos nie miał okazji, by błysnąć, a Cristiano Ronaldo miał, ale gasł z każdą minutą. Jeśli w ogóle można powiedzieć, że było co gasić, bo Portugalczyk od początku do końca spotkania prezentował się słabo. Wiecie dobrze, że dobry Ronaldo, to uśmiechnięty Ronaldo. A skoro, gdy schodził do szatni wygrywając 2:0 do przerwy, realizator pokazał nam zbliżenie na jego skwaszoną minę, to jasne było, że CR7 nie jest w formie. Dzisiejszy jego występ w trzech słowach? Bezradność, straty i zwątpienie.
Pomarudziliśmy? No to na koniec pochwalmy Real za… wygraną, po prostu. Bo w tym sezonie na siedem meczów u siebie, Królewscy tracili punkty aż cztery razy. Dziś kibice zebrani na Santiago Bernabeu nie obejrzeli wybitnego meczu, ale przynajmniej pewne zwycięstwo, ostatnio przecież nawet na to nie mogli liczyć. Co więcej – malutki plus można postawić nawet przy Benzemie, który wszedł w drugiej połowie i zaliczył asystę przy bramce Marcelo na 3:0.
Real Madryt – Eibar 3:0 (2:0)
1:0 Oliveira 18′ (samobój)
2:0 Asensio 28′
3:0 Marcelo 82′