Reklama

Mecz, któremu przydałoby się skierowanie do psychiatry

redakcja

Autor:redakcja

21 października 2017, 23:39 • 3 min czytania 100 komentarzy

Jesteśmy w kropce. W meczu Lechii z Lechem piłkarska jakość nie wylewała się z ekranu. W zasadzie było jej tyle, że można przypomnieć Zarzecznego i powiedzieć: “druga liga, dół tabeli”. Jednak z drugiej strony – jeśli chodzi o liczbę boiskowych wydarzeń, mieliśmy wizytę w Heide-Parku. Pamiętacie tę beznadziejną kolejkę przed przerwą na kadrę? No to w ciągu tych 90 minut działo się więcej niż w jej trakcie. 

Mecz, któremu przydałoby się skierowanie do psychiatry

Werdykt? Oczywiście, że to kupujemy. Lepszy mecz z żółtymi papierami, który powinno się odwieźć do Tworek niż piłkarskie szachy, po których piątki będą przybijać sobie tzw. koneserzy. Takim samym wynikiem wczoraj zakończyło się spotkanie w Zabrzu, w którym mniej było piłkarskich jaj, a więcej ładnych zagrań i mimo wszystko dyscypliny taktycznej, ale co tam – sześć goli piechotą nie chodzi, pewnie jeszcze wiele razy w tym roku zatęsknimy za tak radosnym futbolem.

Skoro kwestię tego, czy nam się podobało, mamy z głowy, pora to sobie trochę uporządkować. Jeśli chodzi o pierwszą połowę, to w dużym skrócie było tak – mało gry, trzy gole. Lech stracił dwóch piłkarzy (a niepokojąco wyglądał też uraz Makuszewskiego), przez co plan Bjelicy na to spotkanie dość szybko trzeba było zmienić. Kolejorz jako pierwszy stracił też bramkę, gdy Nielsen w polu karnym nie upilnował Augustyna, a piłka przeszła między nogami Putnocky’ego. Nie zanosiło się na wyrównanie (ani na to, że Lechia podwyższy), ale z pomocą lechitom również przyszedł stały fragment. Zdziwienie było widoczne nawet na twarzy strzelca, Macieja Gajosa. Na koniec wjechał jeszcze VAR, gdy Nielsen w trakcie grania chciał się wymienić koszulkami z Marco Paixao. Chwila konsternacji, ale powtórki nie pozostawiły złudzeń. Ujmijmy to tak – Duńczyk miał dzień konia, tylko w drugą stronę.

Ale prawdziwy obłęd to dopiero druga część gry. Kilka minut po wznowieniu rywalizacji znów główną rolę odegrał VAR, który pomógł Tomaszowi Musiałowi stwierdzić, że Nalepa faulował wychodzącego sam na sam Gytkjaera. Przy czym ta okazja nie była efektem fajnej akcji Lecha, to Sławczew tak podawał do tyłu, że rywal stanął przed szansą na gola. A Nalepa za swoje desperackie zachowanie wyleciał z boiska, goście mieli dużo czasu i przewagę jednego gracza, czyli powinni odrobić stratę.

A Lechia ciągle miała wynik, jednak piłkarze Adama Owena nie zamierzali murować dostępu do własnej bramki, sam trener też nie wykonał defensywnych zmian, po prostu poprzestawiał będące na boisku klocki. Lechia była harda, próbowała atakować, co oczywiście się zemściło. Przynajmniej tak się wydawało jeszcze w 73. minucie. W pierwszej bardzo dobrej okazji Kuciak zdołał powstrzymać Gajosa, ale już przy kolejnej Słowak wybrał się na wycieczkę przed pole karne. Deniss Rakels – kolejny cud – dostrzegł Gytkjaera, podał mu piłkę, a ten trafił do pustaka. Minęły jeszcze dwie minuty, a Lech był już prowadzeniu, tym razem Jevtić, który nie błyszczał tak jak w poprzednich meczach, wrzucił na głowę Makuszewskiego.

Reklama

3-2 dla Lecha, nieco ponad kwadrans do końca, przewaga jednego gracza. Koniec meczu? Nic  z tych rzeczy.

Do pieca dołożył Radut, który wyleciał z boiska z drugą żółtą kartką, wystarczyło mu pięć minut, by skompletować ten dublet. Lechia wyrównała od razu, oczywiście nie sama, bo w tym meczu normalność była tylko gościem. Samobója walnął Dilaver, który przelobował Putnocky’ego.

Była jeszcze choćby szansa Gytkjaera, który minął Kuciaka, ale nie oddał strzału, bo w porę wrócił Augustyn i kilka mniej klarownych okazji, jednak więcej już goli już nie padło. Może to i dobrze? Jeden punkt za to pokręcone show to chyba wystarczająca nagroda.

 [event_results 371731]

Najnowsze

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Komentarze

100 komentarzy

Loading...