Do premiery pozycji „Fanatycy. Futbol na śmierć i życie” coraz bliżej. Książka, w której anonimowy fanatyk jednego z polskich klubów opisuje, jak od środka wygląda jego środowisko, na półki w księgarniach trafi 25 października. Autor odnosi się w niej m.in. do sytuacji „dyscyplinowania” piłkarzy przez kibiców, czego doświadczyli ostatnio gracze Legii Warszawa.
W przedsprzedaży „Fanatyków” ze zniżką 10 zł można kupić TUTAJ. Książka do kupienia również w Sklepie Weszło. A że warto ją nabyć może przekonać was fragment:
Niepodważalnym prawem – czy wręcz obowiązkiem – kibica jest możliwość mówienia o tym, co mu się nie podoba w polityce klubowej czy zachowaniu poszczególnych osób. A że środowisko piłkarzy i działaczy często jest głuche na opinie, to dochodzi do przesilenia i w mediach rozpętują się gównoburze. Jest to dość modne ostatnio określenie, ale w tym kontekście bardzo adekwatne. W wojenki na linii kibice – klub zawsze ochoczo wpieprzają się dziennikarze. Jest klikalność, jest pieniądz. Im kibice też do szczęścia potrzebni nie są, chyba że jest awantura – wtedy można serwować medialną papkę, bez refleksji nad przyczynami tych czy innych wydarzeń. Takie rzeczy jak rozbieranie piłkarzy z klubowych koszulek, wizyty na treningach, race na murawie zawsze są opisywane jako coś skandalicznego, wołającego o pomstę do nieba. Nikt nie pokusi się o refleksję na temat ciągu zdarzeń, który doprowadził do tego, że kibol musiał eksplodować. Nie przywidziało wam się – „musiał” jest tu słowem kluczowym. To nasz obowiązek interweniować zawsze wtedy, gdy sytuacja tego wymaga. To pokolenia kibiców wiernie stoją przy klubach, ba!, to one je tworzą. Czym dziś byłaby Legia czy Lech bez oddanych fanatyków? Na czym budowano by narrację o „derbach Polski”? Na Kubie Koseckim kopiącym się z Manuelem Arboledą? Ciśnienie na boisku zawsze determinowane jest ciśnieniem na trybunach. To nie piłkarze czy działacze i ich rodziny zapełniają stadiony przy Bułgarskiej w Poznaniu i Łazienkowskiej w Warszawie. Robią to kibice, którzy przyjdą na mecz bez względu na poziom sportowy. To właśnie oni od zawsze napędzali ten biznes. A biznes jest ogromny, skoro kluby mogą płacić piłkarzom kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. To pieniądze niewyobrażalne dla szarego Polaka. Pamiętać też trzeba, że są w polskiej lidze piłkarze zarabiający dobrze ponad sto tysięcy. Totalna abstrakcja przy tym poziomie sportowym naszej rodzimej piłki.
To my kupujemy karnety, klubowe gadżety i ciuchy, to my płacimy abonamenty. To do nas jako targetu marketingowego próbują trafić sponsorzy. Już widzę, jak jeden czy drugi bogacz ochoczo pcha się w sponsoring klubu z pustymi trybunami. Czy prawa do transmisji z polskiej ligi poszłyby za tak duże pieniądze, gdyby nikt nie chciał tego oglądać? Wątpię. Perpetuum mobile tego interesu skupia się w kibicu. Każdym jednym i całości jako pokaźnej grupie najważniejszych sponsorów.
Byłem kiedyś świadkiem ciekawej dyskusji w social mediach. Pewien znany menedżer – notabene związany z piłkarzem klubu, który wtedy stał nad przepaścią i lada dzień mógł się z hukiem spierdolić z Ekstraklasy – próbował wmówić wściekłym kibicom, że generalnie to są oni chuja warci, mają płacić za karnety i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Wypowiedź szła w kierunku zmarginalizowania naszej roli, przekonania nas, że jesteśmy biernymi odbiorcami tego fantastycznego wydarzenia, jakim są rozgrywki ligowe. Nie byłem zaskoczony takim podejściem. Piłka zmierzała w tym kierunku przez całe lata. Wystarczy przeczytać żale jednego z drugim oburzonego piłkarza, że kibice gwizdali, że nie dopingowali. No cóż, i takie formy protestu się zdarzają. I wcale nie należą do najostrzejszych.
Futbol został zawłaszczony przez wąskie grono ludzi, którym wydaje się, że to oni stanowią jego esencję. Ilu piłkarzy wchodzi w skład jednej drużyny? Pewnie nie więcej niż 30. Każdy ma menedżera, całość dopełnia kilku dyrektorów i prezesów. Czym więc są przy niemałej przecież liczbie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy zasiadających na stadionach – że o kibicach przed telewizorami nie wspomnę? Za niestrudzone budowanie tradycji, za lata poświęceń i trwania przy klubach w ich najtrudniejszych momentach słyszymy, że mamy płacić i stulić mordy. Bo jeden z drugim się obraził za gwizdy czy oczywiste stwierdzenie, że z takim zaangażowaniem to lepiej, żeby z klubu wypierdalał. Piłkarze zapewne nie widzą, ile czasu i pieniędzy zwykli ludzie poświęcają, by wspierać drużynę. Czasem dziękują za wsparcie, które z zasady w Polsce jest zawsze. Innym razem, przeważnie w prywatnych rozmowach, mówią, że doping nie ma dla nich znaczenia. Usłyszałem kiedyś od znanego ekstraklasowego piłkarza, że możemy się wypchać ze swoim pohukiwaniem z trybun, bo nie ma z nas żadnego pożytku. Piłkarze zarzucają kibicom, że nie doceniają ich poświęcenia. Ale czy nie działa to także w drugą stronę? Małolaty potrafią pójść do złodziejskich parabanków, by wziąć pożyczkę na wyjazd, przejechać pół Europy i zobaczyć, jak po eurowpierdolu ich idole odwracają się od nich plecami. Jeżeli kibic topowej polskiej ekipy jeździ regularnie po Europie, w ciągu całej swojej kibicowskiej kariery wydaje na to niemałe pieniądze. Robi to, bo chce wspierać ukochany klub. Owszem, zalicza również wspaniałą przygodę. Zmierzam jednak do tego, że cokolwiek robi się dla klubu, robi się bezinteresownie, podczas gdy sportowcy za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie. Szef dowolnej firmy słusznie powie, że ma prawo wymagać od zatrudnionych spełniania swoich obowiązków. W futbolu de facto pracodawcami są kibice – to dzięki nim klub cieszy się zainteresowaniem sponsorów. Jest więc logiczne, że mamy prawo wymagać od piłkarzy zaangażowania.
W przedsprzedaży „Fanatyków” ze zniżką 10 zł można kupić TUTAJ. Książkę znajdziecie również w Sklepie Weszło.
Wejdź na www.fanatycyksiazka.pl, przeczytaj kolejne fragmenty i dowiedz się więcej!
Książki szukaj na www.idz.do/weszlo-ksiazka-fanatycy oraz w Oficjalnym Sklepie Weszło.
Premiera 25 października.