Tottenham przyjechał na Santiago Bernabeu i zagrał z “Królewskimi” jak równy z równym, ale – co koniecznie należy zaznaczyć – mając naprzeciwko słaby Real. Liczyliśmy na popisy Benzemy, Kane’a, Eriksena i oczywiście Ronaldo, a jedyni piłkarze, którzy stworzyli show, to Keylor Navas i Hugo Lloris. Ale można i tak, emocji przecież w Madrycie nie brakowało.
Realowi nie można odmówić intensywności gry, ale jakość pozostawiła niedosyt. “Królewscy” grali niechlujnie, bez buńczucznej pewności, że stać ich na kolejne gole. Pfu, gdzie tam kolejne. Najpierw należało wyrównać po tym, jak Aurier dograł piłkę w pole karne do Kane’a, któremu piłka przeleciała między nogami i Varane wpakował ją do bramki Navasa. Zanim Ronaldo wyrównał z karnego, kibice Realu przeżyli emocjonalny roller-coater, gdy Karim Benzema dochodził do sytuacji strzeleckich budząc ich nadzieje, po czym partaczył akcje, jedna za drugą.
Dzisiejszy mecz był pożywką dla wyznawców Alvaro Moraty oraz członków kościoła Lewandowskiego. Karim Benzema, którego niedawno brakowało ze względu na kontuzję, dziś ograniczał się jedynie do robienia strasznych min, bo faktycznego zagrożenia nie sprawiał.
Nawet wtedy, gdy Marcelo przerzucił piłkę na drugie skrzydło do Hakimiego, ten wrzucił do Ronaldo, który uderzył piłkę głową w słupek. Ta odbiła się wprost przed Benzemę, ale francuski napastnik nie trafił do pustej bramki, czym rozpoczął wyścig o miano antybohatera meczu.
Później Isco świetnie dośrodkował na głowę Benzemy, ten ledwo oderwał się od murawy i nie trafił w piłkę. A że do trzech razy sztuka, chwilę później Casemiro wrzucił Benzemie piłkę “na nos”, a ten z piątego metra, bez presji obrońców, uderzył w sam środek. Napastnik Realu będzie obwiniany za brak zwycięstwa z Anglikami, ale jednocześnie należy docenić, a wręcz wychwalać Hugo Llorisa. Francuz rzucił się już w prawą stronę, ale strzał Benzemy obronił nogami.
Prześciganie się na coraz lepsze interwencje przez Keylora Navasa i Hugo Llorisa wyglądało jak partia szachów na czas, która przyśpiesza z każdą minutą. Obaj bramkarze popisywali się wyśmienitym refleksem i intuicją. Keylor Navas wybronił mecz, w którym miał nie zagrać. Gdy Real stracił kontrolę nad meczem, Kostarykanin wybronił sytuacje sam na sam z Kanem, który dostał wspaniałe podanie od Llorente oraz chwilę później mocne uderzenie Eriksena. Tym samym zapracował na miano piłkarza meczu, wyprzedzając o koniuszki palców Llorisa. I nawet nie narzekamy, bo o ile liczyliśmy na większą liczbę bramek i wymianę ciosów, to bramkarze stworzyli show, jakiego dawno nie widzieliśmy.
***
Besiktas w lidze tureckiej traci aż osiem punktów do liderującego Galatasaray. Niczym nie przypomina zespołu, który wjechał z buta w Ligę Mistrzów, bezpardonowo rozpychając się łokciami, i grając bez jakichkolwiek kompleksów. Wcześniej odprawił FC Porto i RB Lipsk. Dziś do swojej kolekcji dołożył AS Monaco, które na to spotkanie wyszło z nożem na gardle – grupa jest tak wyrównana, że nie punktując w meczach u siebie, na wiosnę trudno będzie zagrać nawet w Lidze Europy.
Od początku spotkania zarysowywała się przewaga Turków. Drużyna z Księstwa pierwsze ostrzeżenie otrzymała już w 7. minucie – Tosun zabawił się w polu karnym z Jemersonem, dograł do Babela, a ten umieścił piłkę w siatce. Sędzia zasygnalizował jednak pozycję spaloną. Minuty mijały, a Monaco wyglądało tak przekonująco, że przez chwilę pomyśleliśmy, że mecz jest rozgrywany na pełnym fanatycznych kibiców stadionie Besiktasu. Powiedzieć, że Monakijczycy nie wykorzystywali atutu własnego boiska, to jak nic nie powiedzieć. Ich akcje rozwijały się tak dynamicznie, jak partia szachów korespondencyjnych. Dało się zauważyć, że nie chcieli podejmować pochopnego ryzyka. Zdawali sobie sprawę, jak wiele może kosztować każdy błąd.
Jeden popełnili w 30. minucie, kiedy Babel był o krok od zdobycia bramki. Nie udało się, a Monaco wyszło z szybką kontrą, którą zapoczątkował Glik. Dograł do Keity, ten znalazł w polu karnych Falcao, i wtedy zaczęło się show Kolumbijczyka. Nawinął Pepe, przy okazji założył mu siatkę, i sprytnym strzałem czubkiem buta wyprowadził swój zespół na prowadzenie.
Dla gospodarzy był to jednak tylko jednorazowy zryw. Wcześniej dobry strzał z rzutu wolnego oddał Lemar, ale umiejętnie poradził sobie Fabricio. Po trafieniu Falcao głos mieli już tylko przyjezdni. Chwilę później świetną wrzutką popisał się Quaresma, a Tosun oddał skuteczny strzał głową. Quaresma znów okazał się kluczowy w układance Senola Gunesa. W weekend odpoczywał, więc dziś wyszedł na pełnej świeżości. Na początku mruczał, potem zaryczał. Wspomniana asysta to nie wszystko. W 54. minucie oddał strzał zza pola karnego, a piłka odbiła się od słupka. Szczęśliwie trafiła pod nogi Babela, który natychmiast dograł do Tosuna – dublet.
Od momentu zdobycia bramki na 2:1, Besiktas nie pozwolił już sobie zagrozić. Żaden turecki klub nie zaczął nigdy Ligi Mistrzów od dwóch zwycięstw. Czarne Orły poszły o krok dalej – po trzech seriach gier mają na koncie komplet punktów.
Pełny mecz rozegrał Kamil Glik. Bezpośrednio nie zawinił przy żadnej ze straconych bramek, ale jego występ był daleki od ideału. Twarde, skuteczne interwencje zbyt często przeplatał niefrasobliwymi zagraniami. Na plus można mu zaliczyć podanie do Keity, które rozpoczęło bramkową akcję Monaco.
Monaco – Besiktas 1:2 Falcao 30′ – Tosun 34′ 54′
*
W 1999 roku Maribor przegrał u siebie 0:4 z Lazio. To była jak dotąd jego najwyższa porażka na własnym obiekcie. Teraz na słoweńskich kartach historii postanowił zapisać się Liverpool, który wpakował mu siedem sztuk.
Początek rozwiał jakiekolwiek wątpliwości dotyczące tego, kto przyjechał się bawić, a kto tylko musi odbębnić smutny obowiązek pilnowania uradowanego dziecka. Liverpool zafundował Mariborowi rzeź niewiniątek.
4. minuta: Salah do Firmino, a ten z bliska do pustaka. Wszystko zaczęło się od błędu Marco Sulera, który nie chciał ryzykować żółtej kartki za faul na Salahu i zachował się bardzo asekurancko.
13. minuta: Coutinho dostaje piłkę w polu karnym, uderza nieczysto, ale piłka trafia do bramki.
19. minuta: Firmino tym razem obsługuje świetnym podaniem Salaha, który z wielkim wyczuciem i opanowaniem podwyższa prowadzenie.
Szybko poszło. Maribor był zagubiony jak właściciel Fiata 126P w luksusowym salonie Mercedesa. Liverpool od początku zapewnił sobie komfortową sytuację. Podanie w pole karne były mierzone i docierały do adresatów. Zupełnie inaczej niż w ligowym starciu z Manchesterem United, gdzie Liverpoolczycy nie byli w stanie skruszyć perfekcyjnie postawionego muru Jose Mourinho. W Słowenii cechowało ich opanowanie. Byli bardzo konkretni, w pierwszej połowie pożerali rywali jak buldożery. W 27. minucie Milner trafił do bramki, ale sędzia odgwizdał spalonego. The Reds grali z takim polotem, jakby to miał być ostatni mecz w ich życiu. Przed przerwą podwyższyli jeszcze prowadzenie za sprawą Salaha.
Po zmianie stron delikatnie przyhamowali. Trudno się dziwić – mając pewny wynik, nie chcieli forsować swoich sił. Nie znaczy to jednak, że zaprzestali sportowego znęcania się nad rywalami. Trafił jeszcze Firmino, a w końcówce swoje bramki zaliczyli Oxlade-Chamberlain i 19-letni Alexander-Arnold.
Maribor – Liverpool 0:7 Firmino 4′ 54′ Coutinho 13′ Salah 19′ 40′ Oxlade-Chamberlain 86′ Alexander-Arnold 90′
*
RB Lipsk podejmował FC Porto. Pierwsze minuty może nie były zaskoczeniem dla całej ludzkości, ale na pewno mogło dziwić, z jakim luzem poruszali się po boisku Niemcy. Porto ograniczyło się do biegania i patrzenia na piłkę. Najlepiej swobodę, z jaką poczynali sobie Forsberg i spółka zilustruje zagranie Augustina, który jak gdyby nigdy nic minął ruletą przeciwników.
https://twitter.com/TaintlessRed/status/920376179986718720
Dobra gra przyniosła profity już w 8. minucie, kiedy na prowadzenie wyprowadził gospodarzy Orban. Porto odpowiedziało po dziesięciu minutach bramką z niczego. Lipsk przeważał, ale w jednej z akcji nie zachował należytej koncentracji. Aboubakar dostał piłkę od Felipe i mocnym uderzeniem doprowadził do remisu. Wydawało się, że od tego momentu spotkanie będzie bardziej wyrównane, i faktycznie – Niemcy nie mieli już niebotycznej przewagi, ale i tak kontrolowali przebieg meczu. Przyśpieszyli pod koniec pierwszej połowy, kiedy po golu strzelili Forsberg i Augustin. 3:1 było spokojnym wynikiem, ale tuż przed końcowym gwizdkiem nie udało się zachować należytej koncentracji – gola dla gości zdobył Marcano. Jednobramkowa przewaga zupełnie nie znajdowała odzwierciedlenia w statystykach – Lipsk oddał czternaście strzałów na bramkę, Porto tylko cztery.
Druga odsłona była już bardziej wyrównana, bez wielu klarownych sytuacji. Niemcy zasłużenie podnieśli z murawy trzy oczka.
RB Lipsk – FC Porto 3:2 Orban 8′ Forsberg 38′ Augustin 41′ – Aboubakar 18′ Marcano 44′
*
Do nie lada sensacji doszło w grupie, gdzie oprócz Liverpoolu i Mariboru rywalizują także Spartak i Sevilla. Wydawało się, że rozgrywane w Moskwie spotkanie będzie bardzo wyrównane, może z delikatnym wskazaniem na Sevillę. Tymczasem skończyło się na wyniku 5:1…
Spartak pokonał Sevillę 5:1.
5:1.
Wynik otworzył Promes, ale szybko wyrównał Kjaer. Kiedy oba zespoły schodziły do szatni przy wyniku remisowym, nikt nie miał prawa spodziewać się takiego rozstrzygnięcia. Tym bardziej że Spartak pod względem statystyk nie wyglądał w tym meczu na hegemona. 9:6 w strzałach celnych, 3:4 w niecielnych. Zadecydowała skuteczność.
Spartak – Sevilla 5:1 Promes 18′ 90′ Melgarejo 58′ Glushakov 68′ Adriano 74′ – Kjaer 30′
*
Blisko wielkiej sensacji było w Nikozji, gdzie Borussia Dortmund zaprzepaściła szanse na wyjście z grupy. Jeżeli nie wygrywasz z outsiderem, nie masz co marzyć o podboju Ligi Mistrzów. Jasne, z Apoelem na jego terenie nikomu nie gra się przyjemnie, ale to żadne wytłumaczenie. Dortmundczycy mieli nóż na gardle, i po tym spotkaniu to gardło bardzo mocno zaczęło krwawić. Jako pierwsi stracili bramkę, do remisu doprowadził Sokratis, ale to za mało. Zdecydowanie za mało. Obecnie zarówno Borussia, jak i Apoel tracą do Realu i Tottenhamu sześć oczek. Mając w perspektywie wyjazd do Madrytu, nie wróżymy temu przedsięwzięciu zbytniego sukcesu.
APOEL – Borussia 1:1 Pote 62′ – Sokratis 68′
*
W ostatnim wtorkowym spotkaniu Szachtar Donieck wygrał na wyjeździe z Feyenoordem 2:1. Zaraz po losowaniu wydawało się, że będzie to mecz jedynie o start na wiosnę w Lidze Europy, ale dzięki temu zwycięstwu Ukraińcy wyprzedzili w tabeli Napoli, nad którym mają teraz trzy punkty przewagi. Wszystko jest w ich rękach. Wcale nie jest powiedziane, że obok Manchesteru City z tej grupy koniecznie muszą wyjść Włosi.
Feyenoord – Szachtar 1:2 Berghuis 8′ – Bernard 24′ 54′