Chyba każdy ma takie chwile – momenty refleksji nad tym, czy to co robimy jest słuszne, czy na pewno kroczymy odpowiednią ścieżką. Dziś, mniej więcej w czterdziestej minucie meczu Ruchu Chorzów z Koroną Kielce, nas naszły podobne przemyślenia. Czy na pewno słusznie wpatrujemy się w poczynania herosów z Chorzowa i Kielc? Przecież ich maksimum to pięć celnych podań, najlepsze kluby na świecie wymieniają tyle w drodze z szatni do toalety. Ostatnie tak nudne widowisko mieliśmy okazję oglądać w Bytomiu, gdy Polonia podejmowała Arkę i wtedy obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej. No ale skusiliśmy się.
Cóż, najlepiej o tym meczu niech świadczy fakt, że rozkręcać zaczął się w okolicach 70. minuty. Jasne, wcześniej można było zawiesić oko na technicznych dryblingach Sultesa, czy całkiem celnych dośrodkowaniach Lewczuka, jednak tak naprawdę ożywienie do gry wnieśli dopiero Korzym i Piech. Ten pierwszy – cóż za asysta, złożył obronę Ruchu łącznie z bramkarzem jak profesor i wyłożył piłkę Janocie, ten drugi – wyrównujący gol z głowy, świetne wyczucie i czujność po błędzie jednego ze stoperów Korony.
Swoją drogą, jak na dłoni widać czemu Korona gra… tak jak gra. Widać to u kilku zawodników, ale nam rzucili się w oczy przede wszystkim Janota i Zieliński. Kuzera, Korzym, nawet Sobolewski w ubiegłym sezonie nie bali się o swoje nogi, tym bardziej o nogi rywala. Tymczasem obecni gracze stanowiący o grze kieleckiego klubu odstawiają nogę, boją się zwarcia, przeskakują nad wślizgami, przegrywają walkę bark w bark. Przy takiej zsynchronizowanej maszynie jak banda świrów Korony Kielce, wyłączenie z walki na całego dwóch ogniw z przodu powoduje załamanie się całego planu gry. Ruch z kolei przez długie okresy gry miał wyłącznie Sultesa, wobec którego stosowano algorytm krążący w sieci jako taktyka reprezentacji Portugalii.
Z tą różnicą, że podania do Sultesa dochodziły raz na cztery akcje. No dobra, był jeszcze błyskotliwy Smektała, ale 3/4 jego wrzutek kończyło tak jak centry Korzyma – na aucie.
Zryw niezłej wymiany cios za cios to ostatnie dziesięć minut meczu zwieńczone niesamowitym pudłem Piecha. Naprawdę nie mamy pojęcia co chciał w tym momencie zrobić napastnik Ruchu, ale wychodząc sam na sam strzał wewnętrzną częścią stopy gdzieś w okolice chorągiewki nie jest chyba najlepszym pomysłem.
W dogrywce piłkarze wrócili do usypiającej gry z pierwszej części spotkania, a jedyne ciekawe fragmenty to gole. Smektała w sprytny sposób, z bardzo ostrego kąta wcisnął piłkę na 2:1, a Arkadiusz Piech, bijąc jednocześnie rekord Usaina Bolta, wykonał najszybszy sprint swojego życia i wyłożył pustaka Sultesowi. No może nie do końca pustaka, bo kąt ładnie skrócił bramkarz Korony, ale czeski piłkarz podciął w stylu Tomka Frankowskiego i tym samym ustalił wynik meczu.
Ruch prześlizgnął się do kolejnej fazy, ale gra obu zespołów, szczególnie w pierwszej połowie to zarzynanie świni tępą stroną noża. Bolesne, bez sensu, bez ładu i składu.
JO
