Maksymilian Stryjek jest bramkarzem angielskiego Sunderlandu, gdzie trafił w wieku 16 lat. W ostatnich latach często trenował z pierwszą drużyną, usiadł nawet na ławce w meczu Premier League. Sunderland spadł z ligi, a Maks, nie chcąc być tylko zmiennikiem, powędrował na wypożyczenie do IV-ligowego Accrington. Nam opowiada o trudnych początkach w Anglii, obecnej kontuzji, Młodzieżowych Mistrzostwach Europy, a także… swojej wielkiej pasji do Rosji i nauki języków obcych. Zapraszamy.
Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie Rosją?
Wszystko zaczęło się mniej więcej w wieku 5 lat. Pamiętam, że bardzo często oglądałem kultowy już serial „Czterej pancerni i pies”, gdzie drugim językiem jest rosyjski. Język od początku mi się spodobał, można powiedzieć, że mnie zafascynował, więc chciałem się go nauczyć. Moja ulubiona bajka z dzieciństwa to “Wilk i zając” – też w języku rosyjskim. Myślę, że wtedy moja pasja zakiełkowała. Moja babcia bardzo często opowiadała mi o czasach komunizmu. Bardzo lubiłem słuchać tego typu historii, chłonąłem wiedzę. Z wiekiem zacząłem więcej na ten temat czytać, spodobał mi się przede wszystkim okres Związku Radzieckiego. W szkole moim ulubionym przedmiotem była historia. Dobrze się złożyło, bo na lekcjach bardzo często rozmawialiśmy na temat Rosji. Oglądałem filmy dokumentalne i czytałem książki o tym kraju. Zresztą do dziś to robię. Jedną z wielu, która mi się spodobała, jest reportaż Barbary Włodarczyk “Nie ma jednej Rosji” oraz cykl reportaży “Szerokie tory”. Świetnie napisane, do tego znakomicie poszerzają wiedzę. Mogę o tym rozmawiać godzinami. Jeżeli usłyszę gdzieś pogadankę na ten temat, natychmiast się dołączam.
Ile przerobiłeś książek i artykułów związanych z tym krajem?
Już nawet nie liczę… Obecnie na półce mam około 30 książek, wszystkie związane z Rosją. Chłonę także przeróżne artykuły – jest ich tak dużo, że nie potrafię podać dokładnej liczby. Samego języka rosyjskiego zacząłem uczyć się w wieku 12 lat i mogę powiedzieć, że teraz posługuję się nim biegle.
Oprócz rosyjskiego znasz polski, angielski, uczysz się też hiszpańskiego. Powoli stajesz się poliglotą.
Uczę się przede wszystkim dla siebie. Mam dużo wolnego czasu i staram się go jakoś wypełnić, sensownie zagospodarować. Często chodzę na siłownie, ale to jest jednak powielanie wzorców z treningów. Potrzebuję jakiejś odskoczni, dlatego uczę się języków. Jeżeli chodzi o rosyjski, jestem w o tyle uprzywilejowanej sytuacji, że mam w Anglii rosyjską przyjaciółkę, więc regularnie mogę się nim posługiwać. Bardzo często rozmawiam też w tym języku z tatą. Co prawda często odpowiada mi po polsku, bo pozapominał dużą część słów, ale zawsze jest to jakiś pomysł na szlifowanie swoich umiejętności. Nie rozumiem ludzi, którzy nie chcą się rozwijać poprzez naukę języków. Przecież to jest tak ważne! W XXI wieku angielski jest kluczowy, trudno znaleźć pracę bez choć podstawowej znajomości, a przecież to nie jest wcale takie trudne. Wystarczą chęci. Tylko i aż.
Mówiłeś też, że po kupnie samochodu będziesz starał się zwiedzać Wyspy Brytyjskie. W wolnym czasie jeździsz i poznajesz nowe miejsca?
Zdarza się, ale dużo zależy od tego, ile mam czasu wolnego, a ostatnio jest z tym dość krucho. Częściej wybieram domowe zacisze, a tam wiadomo – mogę chociażby szlifować języki.
W Sunderlandzie było dość dużo restrykcji, jeżeli chodzi o opuszczanie klubu, chociaż muszę przyznać, że przeważnie nie mieli problemu, żebym pojechał na przykład na dwa dni do domu. W zeszłym sezonie przytrafiła mi się śmieszna sytuacja. Po półfinałowym meczu z Norwich City poleciałem do Hiszpanii, tuż po wylądowaniu otrzymałem wiadomość, patrzę, a tam: „masz być dzisiaj na treningu”. No jak to? Wytłumaczyłem, że nie dam rady, dostałem przecież wolne, i poleciałem do Hiszpanii trochę odpocząć. Jak widać – nie wszystko mają pod pełną kontrolą, czasami sami się gubią.
Jak wspominasz pierwsze miesiące pobytu w Anglii? Podobno były bardzo trudne, tak bardzo było widać, że tęsknisz za domem, że aż chcieli odesłać cię z powrotem do Polski.
Miałem 16 lat, kiedy wyprowadziłem się z Polski i osiedliłem się na stałe na Wyspach. Początki były bardzo trudne – nowe miasto, nowi ludzie… niby pierwszy tydzień bardzo mi się podobał, byłem zachwycony, jednak z czasem zaczynałem odczuwać tęsknotę za rodziną, przyjaciółmi… po prostu za domem. Sunderland widział, co się ze mną dzieje, że bardzo często byłem nieszczęśliwy i tęskniłem. Na szczęście w odpowiednim momencie trafiłem na naprawdę wartościowego człowieka, który bardzo mi pomógł. Chodzi mi o trenera bramkarzy Marka Prudhoe, z którym do tej pory się przyjaźnie – tak to chyba można nazwać. Mogę zadzwonić do niego w każdej chwili, a ten zawsze mnie wysłucha i doradzi. Najważniejsze, że czułem zaufanie – Sunderland nigdy nie chciał się mnie pozbywać.
Nie tak dawno mówiłeś, że pod względem piłkarskim już się zaaklimatyzowałeś, ale miewasz jeszcze chwilę słabości jeżeli chodzi o życie prywatne – teraz to się unormowało?
Chwile słabości będą zawsze, ale teraz faktycznie jest ich znacznie mniej. Sytuacja się unormowała, dodatkowo wraz z rozwojem technologii komunikowanie się z rodziną i przyjaciółmi jest prostsze i mam możliwość rozmawiania codziennie z kim chce. Do tego w Anglii poznałem parę osób, z którymi lubię spędzać wolny czas. Wcześniej nie miałem się do kogo odezwać, to też miało na mnie spory wpływ. Pojawiały się momenty zwątpienia. Czasami myślałem sobie: “po co mi to wszystko? Czy naprawdę muszę mieszkać tak daleko od domu, często cierpieć przez samotność i poświęcać wszystko dla piłki?” Szybko jednak ustawiałem się do pionu – robiłem sobie trening lub oglądałem jakieś sklejki ze swoją gra, i mówiłem: “to jest to, co chce robić w swoim życiu!” I tak się rozwiewały moje wątpliwości. Nie działałem jednak sam – do tej pory często rozmawiam z psychologiem, uważam, że to część mojej pracy. Naprawdę mi to pomaga, mogę wyczyścić głowę i przystąpić do meczu bez żadnych nękających mnie problemów. Zawodnik musi mieć poukładane w głowie, zanim zacznie grać. Inaczej to nie ma sensu. Ważne jest też wsparcie rodziny. Ja ze swoimi najbliższymi jestem związany bardzo mocno. Moi bliscy mają na mnie bardzo pozytywny wpływ – motywują mnie, a ja wiem, że nie mogę ich zawieść.
W Sunderlandzie spędziłeś dobrych kilka lat, trenowałeś z pierwszą drużyną. Był momenty, gdzie byłeś blisko debiutu?
– Już od 2-3 lat trenuje z pierwsza drużyna, parę razy zdarzyło mi się znaleźć na ławce czy to w Premier League, czy w pucharach, więc mogę powiedzieć, że byłem o włos od debiutu. Teraz zespół spadł ligę niżej, a ja nie chciałem być tym drugim czy trzecim bramkarzem. Zdawałem sobie sprawę, że potrzebuję regularnej gry, stąd wypożyczenie do czwartoligowego Accrington. Kluby mają między sobą taką umowę, że Sunderland może mnie cofnąć w styczniu. Nie wiem, jak potoczą się moje losy, ale mierzę wysoko. Chcę dobrze grać w moim obecnym klubie, a już w styczniu postarać się o bluzę z numerem 1 w Sunderlandzie! Wiem, że we mnie wierzą.
W debiucie w Accrington zagrałeś tylko 9 minut, przeszkodziła ci kontuzja. Od tego czasu minął prawie miesiąc. Jak z twoim zdrowiem?
Wszystko było dobrze aż do zeszłego wtorku. Zacząłem rehabilitacje i lekkie treningi, jednak wtedy trener bramkarzy postanowił zrobić mi trening dynamiczny na gumach i odnowiła się moja kontuzja. Znowu czeka mnie przerwa, nie wyjdę na boisko przez mnie więcej 2-3 tygodnie. Teraz współpracuje ze sztabem medycznym i głównym fizjoterapeuta, który zresztą bardzo mocno zezłościł się na niekompetencje trenera bramkarzy.
Dajesz sobie jakiś czas, do kiedy zamierzasz zadebiutować w Premier League?
Nie stawiam sobie takich celów. Z wiekiem zrozumiałem, że lepiej koncentrować się na danej chwili i na danym momencie. Wole spokojnie patrzeć w przyszłość, skupiając się jednocześnie na jak najlepszym wykonywaniu obecnej pracy, bo tylko ona może przynieść efekty. Kto wie, co wydarzy się za kilka lat. Mam nadzieję, że dzięki uporowi i determinacji zajdę wysoko.
Chciałbym jeszcze zahaczyć o młodzieżowe Mistrzostwa Europy, na których byłeś 3. bramkarzem. Zastanawiasz się czasem, czego wam zabrakło?
Czego nam zabrakło? Wiesz co… moim zdaniem było widać różnice klas pomiędzy nami a naszymi przeciwnikami. Większość naszych zawodników gra w Ekstraklasie, to jest oczywiście dobra liga, ale nie ma porównania. Spójrz na Anglię – piłkarze tamtej młodzieżówki grali na poziomie Premier League czy Championship. Inny poziom. Na pewno zabrakło nam też skuteczności, w końcu nie mierzyliśmy się tylko z Anglią. W poprzednich dwóch spotkaniach potrafiliśmy dochodzić do sytuacji, jednak zawsze brakowało postawienia tej kropki nad „i”…
Uważasz, że niesłusznie pomijano cię podczas dyskusji o obsadzie bramki na ten turniej? Świetnie spisywałeś się przecież w drużynie U-23.
Szczerze mówiąc, nie przejmowałem się tym, co napiszą o mnie i czy rozmawiają na mój temat, czy nie. Ja byłem gotowy na to, żeby wskoczyć do bramki jako numer jeden, trener podjął inna decyzje i ja to szanuje, naprawdę nie mam do nikogo pretensji. Wspierałem chłopaków, często z Kubą Wrąblem i „Drągiem” rozmawialiśmy, żartowaliśmy, więc w gronie bramkarzy wytworzyła się fajna atmosfera. Myślę, że każdy z nas był gotowy stanąć w każdym momencie, ale jak to na pozycji bramkarza – grać może tylko jeden.
Mała zadra na pewno była.
W kadrze Marcina Dorny byłem świeżakiem, więc jakiegoś wielkiego rozczarowania nie doświadczyłem. Po prostu ciężko pracowałem na treningach, wiedziałem, że robię to dla siebie, a nie kogoś innego. Bartek Kapustka grając cały sezon w drużynie U-23 Leicester znalazł się w pierwszym składzie, ale ja nie chcę się porównywać do jego sytuacji. Przede wszystkim U-23 to cały czas poziom juniorski, choć i tak uważam, że to dobra liga. Kuba Wrąbel był jednak ograny w piłce seniorskiej.
Liczysz, że po wyleczeniu kontuzji Czesław Michniewicz spojrzy na ciebie przychylniejszym okiem? Konkurencja nie śpi.
Mam taką nadzieję, zrobię wszystko, aby osiągnąć swój cel. Wiem, że ciężką pracą można zajść naprawdę wysoko i chciałbym, żeby młodzieżówka była jednym z tych wielu szczebelków w mojej karierze. Teraz koncentruję się na wyleczeniu kontuzji, potem muszę dobrze prezentować się w klubie, i zobaczymy, co się wydarzy. Powołanie do reprezentacji zawsze jest wyróżnieniem i wielką dumą, ale jeśli nie uda mi się pojechać na jakieś zgrupowanie, to też nic wielkiego się nie stanie. Nadal będę zasuwał na treningach.
Rozmawiał Norbert Skórzewski