Słodki i czuły chuligan na Stade Velodrome. Wytrzyma rok bez wyskoków?

redakcja

Autor:redakcja

03 września 2012, 22:07 • 3 min czytania

Według niektórych fanów Manchesteru United nie Dżeko, nie Sergio Aguero, czy Carlos Tevez, ale właśnie on zapewnił w ubiegłym roku tytuł dla Manchesteru City. Była godzina 16.15, a jego Queens Park Rangers właśnie remisowało z bogaczami z błękitnej strony włókienniczego miasta. Walczący o utrzymanie klub dzielnie opierał się zmasowanym atakom podopiecznych Manciniego, gdy nagle znów stało się to, czego Barton doświadczał w swojej karierze już wiele razy.
Kojarzycie postać Monka z filmu „Mean Machine”?

Słodki i czuły chuligan na Stade Velodrome. Wytrzyma rok bez wyskoków?
Reklama

Odcięcie. Jakaś dziwna wizja. Atak choroby psychicznej. Dostrzegacie podobieństwo?

Reklama

Incydent z ostatniego meczu sezonu 2011/12 praktycznie zakończył przygodę Joeya Bartona z QPR. Joey już wcześniej miał opinię zawodnika specjalnej troski. Często dymił na mieście, balansował na granicy dobrego smaku, ale przede wszystkim na granicy prawa. Gdy złamał je po raz wtóry, na 80 dni rozstał się z wolnością i jako jeden z nielicznych piłkarzy tej klasy powędrował do więzienia. Jego liczne ekscesy opisywaliśmy choćby w TYM MIEJSCU.

Wydawało się jednak, że w QPR wreszcie się ogarnie. Jego czas pochłaniał Twitter, ciągłe dyskusje z fanami, dobre lektury oraz udzielanie wywiadów. W międzyczasie oczywiście ostre treningi i próba zatarcia złego wrażenia po mrocznej przeszłości. Wszystko układało się wspaniale do tego feralnego meczu z Manchesterem City.

Kary za efektowny pokaz sztuk walki w kluczowym momencie ubiegłego sezonu wymierzył zarówno klub, jak i angielska federacja. 12 meczów zawieszenia i 75 tysięcy funtów grzywny zarządzili mędrcy z piłkarskiego związku. Kolejne pół miliona funtów (sześć tygodniówek) zarekwirował klub. Dodatkowe kary to pozbawienie opaski kapitańskiej oraz wykreślenie z kadry na tournee po Azji. Historia Bartona w QPR, przynajmniej w sezonie 2012/13, dobiegła końca.

Rozbity pomocnik trenował z czwartoligowym Fleetwood Town, zagrał nawet połówkę w jednym ze sparingów tego zespołu. Na twitterze i swoim blogu barwnie opisywał swoje poszukiwania „utraconej miłości do futbolu”. W ostatnim dniu okienka transferowego, rzutem na taśmę, ściągnęli go Francuzi – ale nie królowie polowania z Paris Saint Germain, tylko ich wielki rywal z Marsylii. Olympique wreszcie ma u siebie mentalnego następcę Bernarda Tapie. Joey Barton wreszcie ma okazję znów „pokochać grę”.

Trzydzieste urodziny angielskiego pomocnika mają być u niego swoistym przełomem, momentem w którym ostatecznie wydorośleje, a jego „najpiękniejszy prezent” – jak sam określa transfer do Francji – ma mu w tym pomóc. Póki co możemy podziwiać jego pióro – na przykład w TYM MIEJSCU, gdzie szczegółowo opisuje okoliczności swojego przejścia do l’OM. Co ważne – od razu zdobył zaufanie najbardziej oddanych fanów z Commando Ultra ’84 i South Winners. Powitali go w ten sposób:

„Sweet and tender hooligan” spędzi w Marsylii najbliższy rok, potem zaś prawdopodobnie wróci do Queens Park Rangers, z którym wciąż wiąże go 3-letni kontrakt. O ile wcześniej nie wyląduje w więzieniu / nie zostanie zawieszony / nie udusi swojego trenera / nie zakończy kariery. W jego przypadku wszelkie kalkulacje i przewidywania nie mają bowiem większego sensu. Choć słodki i czuły – to wciąż nieobliczalny chuligan. Nawet jeśli obiecuje, że „he’d never, never, never, never do it again”.

JAKUB OLKIEWICZ
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama