Taki sezon prędko się nie powtórzy. 37 spotkań nie wystarczyło, by wyłonić mistrza kraju. Wszystko rozegrało się w ostatnich minutach, ba – sekundach! Gdyby te wydarzenia były filmem, scenarzysta zostałby wyśmiany za tworzenie nierealnych zdarzeń, bajeczek dla dzieci. Spotkanie Manchesteru City z Queens Park Rangers pozostanie w pamięci fanów na Wyspach przez lata, będąc najbardziej niespotykanym rozstrzygnięciem rywalizacji w Premiership od lat, kto wie czy nie w całej historii. Wydaje się to niemożliwe, jednak zaczynający się w sobotę sezon zapowiada się jeszcze ciekawiej. Roszady na stołkach trenerskich, nowi piłkarze, sagi transferowe – może końcówka sezonu nie będzie tak piorunująca jak w poprzednim sezonie, ale nudno na pewno nie będzie. Przedstawiając pokrótce wszystkie 20 drużyn, będę zarazem typował ich końcową pozycję w sezonie 2012/13.
Manchester City mistrzem. Co prawda Roberto Mancini jeszcze do niedawna narzekał w mediach na brak wzmocnień, lecz zapomina o Carlosie Tevezie. Jeśli zdoła go „ujarzmić”, to Argentyńczyk z pewnością odpłaci mu się kapitalną grą. Gdyby nie słynne zdarzenie z Monachium śmiem twierdzić, iż nigdy nie oglądalibyśmy tak dramatycznej końcówki sezonu. City zapewniłoby sobie trofeum wcześniej. Nie bez powodu Mancini mówi o „El Apache”, że „po raz pierwszy w ciągu ostatnich czterech czy pięciu lat przepracował cały okres przygotowawczy”. Zarząd dał Włochowi w prezencie Jacka Rodwella. Można się zastanawiać, dlaczego padło właśnie na Anglika – jedyną pozycją, którą można by ewentualnie uzupełnić jest środek obrony. Wystarczy, że z gry wypadnie Kompany albo Lescott i Mancini będzie miał spory ból głowy. Jeszcze trochę czasu minie nim młody Stefan Savić, który wystąpił niedawno w meczu o Community Shield, będzie gotowy do regularnej gry w zespole mistrza Anglii. „Citizens” na pewno będą mocniejsi aniżeli w poprzednim sezonie – czas działa na ich korzyść, w ostatnim roku zgrali się oraz zyskali niezbędne doświadczenie, chociażby te wyniesione z klęski w Lidze Mistrzów. To będzie prawdziwy test dla zespołu, a przede wszystkim Manciniego. Tym razem nikt nie wybaczy braku gry na wiosnę w LM. By City stało się wielką drużyną, musi nauczyć się połączenia gry z sukcesami zarówno w rozgrywkach krajowych, jak i europejskich. Otwarte pozostaje pytanie o wykorzystywanie nowego ustawienia, przyniesionego wprost z Serie A 3-5-2. Wątpię jednak by uparcie się go trzymał, nie przynajmniej dopóki nie sprowadzi kolejnego środkowego obrońcy, o czym mowa była wcześniej. Nie wierzcie Włochowi, gdy jako jedynego faworyta wymienia Manchester United, a swój zespół stawia na drugim, trzecim bądź nawet czwartym miejscu. W przypadku „mind games” nie ma mowy o przerwie w rozgrywkach.
Manchester United nie jest tak aktywny na rynku transferowym, jak przyzwyczaił do tego przez lata swoich fanów. Nie jest przypadkiem, iż dwa czołowe zespoły wykazują znikomą obecność na rynku transferowym. Na mecie poprzedniego sezonu wyprzedziły resztę stawki o co najmniej dwie długości (19 pkt przewagi nad trzecim Arsenalem). SAF nie lubi szastać pieniędzmi na lewo i prawo, choć sprowadzenie Shinji Kagawy powinno wnieść potrzebny tej drużynie powiew świeżości. Transfer Robina van Persiego jest sporą zagadką i rodzi pytania o ustawienie. Czy Holender będzie tworzył parę z Rooneyem? A może Anglik będzie operował głębiej, za RvP? 24 mln funtów jakie szkocki menedżer przeznaczył na to wzmocnienie nie jest małą kwotą biorąc pod uwagę fakt, że zawodnikowi Arsenalu w przyszłym roku kończył się kontrakt, a historia jego urazów jest długa. Z drugiej strony, gwarantuje co najmniej kilkanaście bramek w sezonie, o ile się nie połamie. Powrót Nemanji Vidicia pozytywnie odbije się na defensywnie United, a David De Gea nie powinien już zaliczać baboli jak na początku przygody w zespole „Czerwonych Diabłów”. Jeśli United uda się uniknąć kontuzji, jakie nawiedziły zespół w poprzednich rozgrywkach, mistrzostwo będzie realne. Wielu zarzuca zespołowi brak jakości czysto piłkarskiej, jednak w niemal identycznym składzie United byli o sekundy od zdobycia mistrzostwa. SAF z pewnością o tym pamięta, tak samo jak i o tym, iż w obydwu spotkaniach ligowych z City jego zespół został stłamszony. By zdobyć mistrzostwo, „Czerwone Diabły” muszą regularnie wygrywać ze słabszymi drużynami.
Ostatnie miejsce na podium dla Arsenalu. Zeszłoroczna hierarchia moim zdaniem zostanie utrzymana, choć entuzjazm, który rodził się u „Kanonierów” przed wytransferowaniem RvP na wywalczenie czegoś więcej w tym sezonie był bezpodstawny. Owszem, Wenger po raz pierwszy od jakiegoś czasu odważniej zaznaczył obecność klubu na rynku transferowym, jak w przypadku Santiego Cazorli – swoją drogą mózgiem kolejnej czołowej ekipy (obok Manchesteru City i Chelsea) będzie pomocnik z Hiszpanii – i Lukasa Podolskiego czy Oliviera Girouda, posiadających spory potencjał. Jest to jednak wyłącznie utrzymanie status quo. Jak się okazało, dwaj nowi ofensywni gracze nie zostali sprowadzeni by grać u boku van Persiego, tylko w ich zastępstwie. A rywale nie próżnowali przez lato. Poza tym, Niemiec nie bez powodu ostatnie lata spędził w Koln walcząc o utrzymanie w Bundeslidze, nie grając o zwycięstwo w Lidze Mistrzów w barwach Bayernu Monachium. Giroud to ciekawy zawodnik, mający jednak dopiero jeden udany sezon za sobą. Ich transfery są sposobami na zmniejszenie zależności od van Persiego, lecz czy którykolwiek z nich posiada takie umiejętności jak Holender? „Deklaracja niepodległości”, jak określił oświadczenie Robina van Persiego David Hytner z Guardiana, zakłóciła przedsezonowe przygotowania. Gdy wydawało się, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu Arsenal nie odda swojej największej gwiazdy, przyszło rozczarowanie. Holender stał się persona non grata na Emirates. Z drugiej strony, może to lepiej iż odszedł – jakby jego pozostanie wpłynęło na atmosferę w drużynie? Jak inni piłkarze współpracowaliby z człowiekiem, który wcześniej zapowiedział swoje odejście? Jakby tego było mało, coraz realniejszych kształtów nadbiera odejście Alexa Songa do Barcelony – czy Wenger ponownie sięgnie po kieszeni, by znaleźć jego następcę? Ostatni raz tak dużo pieniędzy wydał w lecie 2005 roku (nie liczę poprzedniego sezonu, gdyż w ostatecznym rozrachunku Arsenal wręcz zarobił na transferach), a biorąc pod uwagę różnicę między wydatkami a przychodami z transferów jest to (jak na razie) rok rekordowy. Tak oczekiwane przez kibiców ściągnięcie Yanna M’Vili odwlekane jest od początku okienka; na powrót Jacka Wilshere’a trzeba uzbroić się w cierpliwość co najmniej do października, lecz zanim będzie w pełni gotowy do gry może nastać grudzień. Dużo zależy też od ambicji Wengera, celów wyznaczonych na ten sezon. Czy przedstawia minimalistyczne podejście, zakładające wyłącznie bytność w czołowej czwórce i grę w Lidze Mistrzów? Może tym razem spróbuje walczyć o coś więcej? Oficjalnie zapowiada walkę o najwyższe cele, lecz by tak się stało, potrzebne są dalsze wzmocnienia. Niezbędne jest sprowadzenie napastnika – nie wydaje mi się by Giroud był gotowy wziąć na swoje barki odpowiedzialność za strzelanie bramek już teraz. Nicklas Bendtner chce odejść, choć byłby dobrym rezerwowym, a temat Marouane’a Chamakha lepiej przemilczeć. Zeszły rok stanowił pewien przełom – po upokorzeniach z początku sezonu, porażce z United czy Blackburn podopieczni Wengera podnieśli się i ostatecznie wdrapali na podium. Po raz pierwszy od lat pokazali siłę psychiczną, zwłaszcza w pamiętnym zwycięstwie z Tottenhamem, gdy musieli odrabiać straty.
Tam gdzie dla jednych droga się kończy, dla innych zaczyna. Triumf w Lidze Mistrzów miał być ukoronowaniem pobytu Romana Abramowicza w Chelsea, wisienką na torcie. Nikt jednak nie spodziewał się, iż to heroiczne zwycięstwo zostanie okupione szóstym miejsce w Premier League. Zarówno jedno jak i drugie wydarzenie musi zostać zapomniane. „The Blues” przechodzą lifting, będący niejako nowym początkiem. Rosyjski milioner rzucił się w wir zakupów, wpuścił do drużyny jakże potrzebną świeżą krew, zupełnie nie dbając o reguły Financial Fair-Play. Ostatni raz tak szalał na rynku transferowym w zimie 2011 roku, gdy sprowadził Fernando Torresa oraz Davida Luiza. Mimo pozyskania Edena Hazarda, Oscara oraz Marko Marina drużyna pod przywództwem Roberto Di Matteo (a może również Terry’ego?) ma kilka słabych punktów. Prawa strona wymaga wzmocnienia po tym jak zwolniony z kontraktu został Bosingwa (co nie jest wielką stratą). Miał przyjść Maicon, aczkolwiek bliżej Stamford Bridge wydaje się być Cesar Azpilicueta z Olympique Marsylii – trudno wyrokować czy to zawodnik na odpowiednim poziomie dla zwycięzcy Ligi Mistrzów. Oprócz tego zespołowi brakuje napastnika. Jeden Fernando Torres to za mało na wyczerpujący sezon (w grudniu czeka wyjazd do Japonii na KMŚ), a poszukiwania zmiennika idą opornie. Chelsea nie chce wydawać 20-kilku milionów na Andre Schurrle z Bayeru Leverkusen i realniejszą opcją wydaje się Victor Moses z Wigan, który może odejść za mniej niż 10 mln. Niemal pewny swego czasu transfer Hulka spalił na panewce. W dodatku w obronie występuje jeden z najbardziej tajemniczych piłkarzy jakich widziałem. David Luiz jest człowiekiem zagadką, generującym zupełnie przeciwstawne opinie i nie umiem zdecydowanie opowiedzieć się po żadnej ze stron. Ten sezon da odpowiedź na pytanie, czy pozostawienie Roberto Di Matteo na stanowisku było dobrą decyzją. Mam mieszane uczucia – z jednej strony należało mu się to po uratowaniu sezonu, z drugiej w lidze szło mu przeciętnie. Będzie musiał udowodnić wszystkim, iż Abramowicz postąpił słusznie. Musi się jednak strzec, bo każda porażka będzie automatycznie generowała kolejne artykuły na temat Pepa Guardioli czyhającego na jego posadę. Czy Włoch jest jedynie opcją przejściową? Mecz o Community Shield pokazał, iż w tej ekipie tkwi potencjał, chociaż trochę czasu będzie potrzeba na dopasowanie wszystkich klocków do siebie. Widać to ewidentnie na przykładzie Hazarda, który musi przyzwyczaić się do wymagań Premier League, znacznie odmiennych od tych znanych mu z Ligue 1. Wątpię jednak, by te transfery były warte 25 pkt – tyle zabrakło Chelsea na mecie poprzedniego sezonu do manchesterskiego duetu.
Brak kwalifikacji do Champions League, najlepszy piłkarz na wylocie, brak napastników w kadrze – sytuacja w jakiej znalazł się Tottenham z pozoru jest nie do pozazdroszczenia. Co bardziej złośliwi dodają do tego grona „Andre Villas-Boas jako trener”, mając w pamięci jego pobyt w Chelsea. Saga z Luką Modriciem w roli głównej nie chce się kończyć, mimo iż poprzedni klub Chorwata już informował o sfinalizowaniu umowy. Rozbieżności finansowe są raz większe, raz mniejsze, jednak mam wrażenie, iż Modrić odetchnie z ulgą i założy koszulkę Realu Madryt. Kto ewentualnie za niego? Joao Moutinho, z którym AVB pracował w Porto byłby świetnym kandydatem, gdyby nie cena. Media spekulują o zainteresowaniu Yannem M’Vilą, choć to trochę inny typ gracza. Na chwilę obecną Villas-Boas apeluje do Modricia o to, by „odpowiednio nastawił głowę”, na wypadek gdyby przyszło mu kontynuować grę na White Hart Lane. Bardziej palącym problemem jest brak napastnika. W kadrze jest wyłącznie Jermain Defoe, który w dodatku na boisku nie najlepiej rozumie się z Rafaelem van der Vaartem. Trudno liczyć na to, by Holender zasiadł na ławce. Pogłoski mówią o zainteresowaniu Leandro Damiao, nie jest tajemnicą też, że wszyscy chcieliby powrotu Emmanuela Adebayora, lecz jego sytuacja na chwilę obecną jest nieznana. Na przeszkodzie stoją jego gigantyczne wymagania finansowe, które prezes Daniel Levy chciał nieco obniżyć (ustalony wewnętrznie limit płac) w zamian za sporą premię przy podpisaniu kontraktu. „Sporą” nie oznacza jednak czterech milionów funtów, jakich miał zażądać Togijczyk… No i najbardziej paląca kwestia – jak poradzi sobie AVB? Portugalczyk nie ukrywa żalu do Romana Abramowicza po tym, jak został zwolniony w marcu, nie pozwalając mu kontynuować jego projektu. Sporym echem odbiły się jego słowa o jego wkładzie w zwycięstwo w Lidze Mistrzów. AVB z pewnością jest napędzany chęcią nie tyle zemsty, co udowodnienia byłemu pracodawcy tego, że się mylił, postąpił zbyt pochopnie i nie wytrzymał ciśnienia w kryzysowym momencie. Odpowiednie umiejętności posiada, co udowodnił już podczas pracy w FC Porto, zobaczymy czy potwierdzi je w Tottenhamie – jeśli nie wykorzysta tej szansy, szybko wypadnie z grona najbardziej utalentowanych menedżerów. Na White Hart Lane zdecydowanie łatwiej będzie mu wcielać swoje pomysły w życie, zwłaszcza owianą złą sławą wysuniętą linię obrony. W Chelsea nie mogła się ona udać, nie z Johnem Terrym w składzie.
Szóste miejsce dla Liverpoolu. Zespół z Anfield Road w czwarty sezon z rzędu wchodzi z nowym trenerem, lecz Brendan Rodgers ma być szkoleniowcem na lata. Klub zmierza w nieznane i po raz pierwszy od lat nikt nie oczekuje awansu do Ligi Mistrzów. Po zeszłorocznych zakupach sam sądziłem, iż mogą się włączyć do walki o czołową czwórkę… Zamiast tego, Stewart Downing stał się pośmiewiskiem kibiców na całym świecie. Człowiek sprowadzony za 20 milionów funtów nie strzelił bramki ani nie asystował przy żadnym trafieniu kolegi z zespołu, marnując nawet rzut karny. Zaniżone oczekiwania są dobrą wiadomością dla Rodgersa, który przez to zyskuje przynajmniej sezon na wprowadzanie zmian (czy „The Reds” będą grać tak przyjemnie dla oka jak Swansea?). Poprawy wymaga przede wszystkim skuteczność, która w zeszłym sezonie była fatalna. 33 słupki i poprzeczki w 38 meczach mówią wystarczająco wiele. Więcej bramek od Liverpoolu strzeliło nawet zdegradowane Blackburn Rovers. Sęk w tym, iż Swansea za Rodgersa również nie specjalizowało się w zdobywaniu goli. Bezbramkowe remisy muszą odejść w niepamięć, choć „The Reds” stracili mniej bramek tylko od duetu z Manchesteru! Menedżer z Irlandii Północnej z pewnością ma na czym budować fundamenty, choć ostoję defensywy, Daniela Aggera, kuszą mistrzowie Anglii. Władze z Anfield Road przekonują, że za odpowiednią kwotę Duńczyk może odejść, choć nie zanosi się na to, by miał zmieniać barwy klubowe. Bliski odejścia do Cardiff jest Craig Bellamy, lecz letnią sagę stanowi transfer Andy’ego Carrolla. Nie pasuje on do koncepcji gry Rodgersa, który jest w stanie go wypożyczyć / sprzedać gdziekolwiek. Poważnie mówiło się o zainteresowaniu West Hamem United (gdzie nie miałby problemów z wkomponowaniem się w zespół), lecz Carroll nie chce się ruszać z Liverpoolu, chyba że zainteresowane będzie Newcastle. Cały czas w tle pojawia się Clint Dempsey, którego sprowadzenie z Fulham poważnie wzmocniłoby zespół. Zamiast tego, Rodgers wolał przeznaczyć 15 mln funtów na Joe Allena ze Swansea, łamiąc dżentelmeńską umowę z byłym pracodawcą o zakazie kupna ich piłkarzy przez dwa okienka transferowe. Na zasadzie wypożyczenia przybędzie Nuri Sahin, dzięki czemu podstawowa XI wygląda całkiem nieźle. Większe uczestnictwo w rynku uniemożliwia Financial Fair-Play – Liverpool pozbawiony wpływów z Ligi Mistrzów musi dbać o mieszczenie się w granicach wytyczonych przez UEFA. Maksymalizacja zysków może odbyć się nawet przez sprzedaż prawa do nazwy stadionu, o czym coraz śmielej mówi John W. Henry, właściciel klubu. Rewolucja w klubie wyraża się nie tyle nowymi nazwiskami, co zmianą stylu gry. Przede wszystkim, nie może powtórzyć się sytuacja z zeszłego sezonu, gdy Liverpool był 17. w tabeli Premier League, biorąc pod uwagę wyłącznie wyniki z rundy rewanżowej.
Siódmą lokatę przewiduję dla zeszłorocznej rewelacji, ekipy Newcastle. Miałem dylemat kogo postawić wyżej – Liverpool czy właśnie „Sroki”. Newcastle ląduje niżej, gdyż nikt nie będzie ich traktował jako zespołu ze środka tabeli jak w zeszłym sezonie, efekt zaskoczenia nie będzie działał. Jak zespół Alana Pardew połączy grę w Premier League z Ligą Europejską? Czy śladem Tottenhamu zlekceważy te rozgrywki wystawiając rezerwy? Czy jednak postara się o jak najlepszy wynik, chociaż nie niosący ze sobą szczególnych finansowych gratyfikacji? Jak to się odbije na poczynaniach w lidze? Pytań jest zresztą więcej – pogodzenie Papissa Cisse i Demby Ba to najważniejsze z nich. Drugi z nich miał kapitalny początek sezonu, natomiast gdy przybył jego rodak, snajpersko zamilkł. Na razie zanosi się na to, że Demba Ba powróci do roli wysuniętego napastnika. Pod koniec lipca gruchnęła fałszywa jak się później okazało wiadomość o transferze do Galatasarayu – na szczęście dla fanów „Srok”, jego klauzula odejścia w wysokości 7 mln zdezaktywowała się wraz z 31 lipca. To, że Newcastle nie lubi pochopnie wydawać pieniędzy, wiedzą wszyscy. Sęk w tym, że na St. James Park chyba zbyt dokładnie oglądają każdego funta. Luuk De Jong już trafił do Monchengladbach zamiast nad Tyneside, a za niewielkie jak na angielskie warunki pieniądze można było ściągnąć Mathieu Debuchy’ego (transfer dalej jest możliwy), to samo tyczy się Douglasa z Twente Enschede, po długich i żmudnych negocjacjach wyrwano z Ajaxu Vurnona Anitę. Powrót Carrolla wydaje się być wymysłem mediów, chociaż nie wiadomo czy wyszedłby zainteresowanym stronom na dobre. Te ruchy transferowe z pewnością ugruntowałyby pozycję Newcastle w czołówce ligi angielskiej. Nie wiadomo też jak zespół poradzi sobie z wysokimi oczekiwaniami na nowy sezon. W poprzedni wchodzili osłabieni brakiem Jose Enrique, niedługo potem odszedł również Joey Barton wypowiadający głośno to, o czym myślało wielu fanów oraz przede wszystkim zawodników – że zarząd działa na niekorzyść klubu. Prawda okazała się inna, lecz prawdziwym wyzwaniem będzie potwierdzenie zeszłorocznej wspaniałej dyspozycji.
Ósmą drużyną i pierwszą, która nie będzie walczyła o puchary będzie moim zdaniem Everton. Rubryka „IN” zawiera dwa nazwiska – upadającym Rangersom wyrwano Stevena Naysmitha, natomiast na stałe odkupiono od Tottenhamu Stevena Pienaara. Reprezentant RPA będzie odgrywał szczególną rolę w drużynie szczególnie po tym, jak po ośmiu latach gry na Goodison Park opuścił ją Tim Cahill. Zresztą, brak większych wzmocnień to rzecz, do której fani Evertonu zdążyli się przyzwyczaić. Spłacanie długów poważnie odbija się na możliwościach transferowych. Właśnie dlatego David Moyes zazwyczaj szuka tanich wypożyczeń (np. z MLS), piłkarzy z kartą w ręku lub z niższych lig. W takich warunkach Szkot odnajduje się jak do tej pory świetnie, chociaż pojawia się coraz więcej wątpliwości wokół jego nowego, niepodpisanego jeszcze kontraktu. Sprzedaż Jacka Rodwella za „nieujawnioną kwotę”, choć podobno oscylującą wokół 12 mln funtów + bonusy jest poważną stratą z czysto sportowego punktu widzenia, choć niezbędną z punktu widzenia księgowego. Evertonu nie stać, by odrzucać takie oferty, dlatego fani bardziej powinni się martwić, by rywale nie podebrali im Leightona Bainesa, Johna Heitingi czy Marouane Fellainiego, którym miał interesować się Real Madryt. Dosyć niespodziewanie połowę z domniemanych 12 mln przeznaczono na wykupienie Kevina Mirallasa z Olympiakosu Pireus. W nowym sezonie większą rolę powinien odgrywać Ross Barkley. Jednak co najciekawsze, mniej bramek od Evertonu w zeszłym sezonie straciły wyłącznie Manchester City i United, lokalni rywale z Liverpoolu przepuścili tyle samo. O ich strzelanie z pewnością zadba styczniowy nabytek, Nikica Jelavić. Jeśli zespół z Goodison Park będzie chciał powalczyć o coś więcej, może nawet europejskie puchary, nie będzie mógł przespać początku sezonu. W zeszłym roku przegrali 6 z pierwszych 10 spotkań – w pozostałych 28 polegli również sześciokrotnie, a biorąc pod uwagę wyłącznie wyniki rundy rewanżowej, zajęliby szóste miejsce ze stratą trzech punktów do trzeciego Newcastle. Gdyby sezony zaczynały się w styczniu, Everton należałby do ścisłej czołówki.
Utrzymanie zeszłorocznej pozycji przewiduję w przypadku Fulham, z jednym zastrzeżeniem – o ile londyńskiemu klubowi uda się zatrzymać Clinta Dempseya i Moussę Dembele. Amerykaninem, o czym już wspominałem, poważnie interesuje się Liverpool, natomiast Belg otwarcie przyznaje, iż istnieje kontakt między jego agentem a Realem Madryt. To dwa niezbędne elementy w układance Martina Jola, by móc powtórzyć zeszłoroczny wynik. W związku z odejściem Andy’ego Johnsona oraz transferem Pavla Pogrebnyaka do Reading przebudowy wymagała linia ataku. Hugo Rodallega może nie jest super snajperem, lecz w Wigan spisywał się nieźle. Jeśli tylko Mladen Petrić zaaklimatyzuje się w Premier League, powinien zostać piłkarzem pierwszego składu. Fulham tyczy się to samo, co Everton – w tym roku podopieczni Jola powinni się rozpędzić szybciej. W poprzednim sezonie na pierwsze zwycięstwo czekali do szóstej kolejki, gdy wbili sześć bramek QPR. W tabeli obejmującej wyniki rundy rewanżowej Fulham zajęło piąte miejsce. A jeśli Bryan Ruiz wreszcie zacznie grać tak, jak w Eredivisie może być jeszcze lepiej.
Czołową dziesiątkę zamyka Aston Villa. Klub, który jeszcze parę lat temu aspirował do czołówki Premier League w międzyczasie znacznie obniżył loty. Nikt nawet w najczarniejszych snach nie mógł podejrzewać, że kadencja Alexa McLeisha przyniesie klubowi 16. miejsce w tabeli z ledwie dwoma punktami przewagi nad strefą spadkową. Szybko sprowadzono jego następcę – został nim Paul Lambert, trener rewelacji z Norwich. Do tej pory pracował w warunkach z ograniczonymi finansami, wymagającymi od niego sporej inwencji twórczej. Na Villa Park z pewnością nie będzie się nudził. Jego nowy zespół w poprzednim sezonie wygrał zaledwie siedmiokrotnie, remisując aż 17 razy, mniej bramek zdobyło wyłącznie Stoke. Zawodników trzeba nauczyć bronić oraz atakować przy stałych fragmentach gry. Nikt nie wykonuje ani nie broni ich gorzej. AV została jedyną drużyną, która nie zdobyła bramki po rzucie rożnym! Centralną postacią zespołu ma być Stephen Ireland. Jeżeli nowy menedżer znajdzie sposób na wydobycie jego potencjału oraz N’Zogbii, Albrightona czy zapewni odpowiednią ilość podań Darrenowi Bentowi, miniony sezon stanie się wyłącznie niemiłym wspomnieniem. W tym wystarczy lepszy, bardziej widowiskowy styl gry oraz miejsce z dala od strefy spadkowej. Za Emile Heskeyem, napastniku niestrzelającym bramek nikt tęsknić nie będzie.
Doprawdy dziwną drużyną jest Sunderland. Wydaje się, iż posiada wszystko by stać się drużyną na poziomie Evertonu, lecz cały czas coś staje na przeszkodzie. Martin O’Neill miał wyborny start po tym, jak przejął zespół w grudniu 2011 roku. W pierwszych 11 meczach triumfował aż 7 razy, choć w pozostałych czternastu Sunderland schodził z boiska jako zwycięzca zaledwie dwukrotnie… Taka seria nie może mieć miejsca w zbliżającym się sezonie, zwłaszcza iż okres dobrej gry pokazał potencjał tkwiący w tej drużynie. Czasy wielkiego kupowania skończyły się – jedynym jak do tej pory nabytkiem jest Carlos Cuellar. Bardziej niż środkowy obrońca potrzebny był napastnik. Asamoah Gyan odszedł na dobre, natomiast Nicklas Bendtner odszedł po tym, jak skończyło się wypożyczenie. W ostatnich dniach władze uzupełniły jednak tę lukę. Louis Saha gwarantuje kilka bramek w sezonie, a pogłoski o sprowadzeniu Stevena Fletchera ze zdegradowanego Wolverhampton nie milkną, choć 14 mln o których mówią media wydają się nieco zbyt wygórowaną ceną jak za takiego zawodnika… Pierwszorzędną gwiazdą jest Stephane Sessegnon i od jego dyspozycji powinno zależeć najwięcej.
Ciekawie dzieje się na Loftus Road. Queens Park Rangers ledwie wybroniło się przed spadkiem, choć było bliskie rozstrzygnięcia losów tytułu mistrzowskiego. Najpoważniejszą reperkusją spotkania z Manchesterem City jest zawieszenie Joeya Bartona na rekordowe 12 spotkań. Oznacza to, iż do gry wróci w połowie listopada. By ten proces nieco przyśpieszyć, miał zostać wypożyczony do czwartoligowego Fleetwood, dzięki czemu mógłby powrócić do gry nawet miesiąc wcześniej, lecz ten ruch i tak zostałby zablokowany przez federację. Mark Hughes zapowiada, iż walka o utrzymanie nie będzie celem w tym sezonie; londyńczycy mierzą w środek tabeli. I może to się im udać. Wszystkie transfery to naprawdę poważne wzmocnienia – poczynając od Parka Ji-Sunga po Juniora Hoiletta. Paddy’ego Kenny’ego w bramce zastąpi Robert Green, dzięki czemu liczba bramek straconych powinna ulec zdecydowanemu zmniejszeniu. Poprawy wymaga postawa na wyjeździe – w sezonie 2011/12 QPR było pod tym względem ostatnie w tabeli, nawet za Wolverhampton. Imponująco przedstawia się lista napastników. Djibril Cisse, Andrew Johnson, Jay Bothroyd, D.J. Campbell, Bobby Zamora, czy wspomniany już Hoilett. Jeśli dodatkowo Adel Taarabt obudzi się i zacznie grać tak jak dwa lata temu w Championship, QPR może być jedną z rewelacji tego sezonu.
Niezwykłym urozmaiceniem poprzedniego sezonu stała się pierwsza walijska ekipa w Premier League. Swansea do drugiego sezonu w elicie podchodzi mocno poturbowane, padając ofiarą własnego sukcesu. Świetne wyniki nie umknęły uwadze Liverpoolu, który najpierw zabrał im trenera, Brendana Rodgersa, by ten później wyrwał czołową postać drużyny, Joe Allena. Misji zastąpienia szkoleniowca z Irlandii Północnej podjął się Michael Laudrup. Duńczyk jest naturalnym kontynuatorem pracy poprzednich szkoleniowców – Rodgersa, Paulo Sousy oraz Roberta Martineza. Każdy z nich jest zwolennikiem atrakcyjnej gry, opartej przede wszystkim na posiadaniu piłki. Mało klubów ma tak jasno wytyczoną długofalową wizję rozwoju. Laudrup od początku był głównym kandydatem na to stanowisko. Nastawienie Swansea powinno stać się nieco bardziej ofensywne, gdyż pod tym względem walijski klub odstawał od większości w poprzednim sezonie. Dość mocno odczuwalna może być strata Gylfiego Sigurdssona, drugiego najlepszego strzelca drużyny mimo iż grał na Liberty Stadium tylko przez pół roku. To on był prawdziwym motorem napędowym tej ekipy. Zakup Michu z Rayo Vallecano może jednak powetować tę stratę. Hiszpan strzelił w poprzednim sezonie 15 bramek w La Liga. Jeśli doliczyć do tego zakup Jonathana De Guzmana, drugi sezon nie musi być taki straszny.
Z tegorocznych beniaminków najwyżej cenię tego, który do Premier League wszedł dopiero po barażach. West Ham United z pewnością nie prezentuje najładniejszej piłki (zdecydowanie bliżej im do Stoke aniżeli Swansea), a zęby podczas ich spotkań boleć będą niejednokrotnie, lecz tak to już jest z drużynami prowadzonymi przez Sama Allardyce’a. Z nowych drużyn to „Młoty” najlepiej spisały się na rynku transferowym. Mohamed Diame z Wigan może być wspaniałym wzmocnieniem, tak samo jak i Alou Diarra, ściągnięty z Marsylii. James Collins doskonale zna wymagania stawiane przez Premier League z Aston Villi, a Modibo Maigą z Sochaux interesowały się znacznie lepsze kluby. Na panewce spaliło jednak wypożyczenie Andy’ego Carrolla, który idealnie pasowałby do taktyki preferowanej przez Big Sama. Prawdziwymi gwiazdami będą Kevin Nolan oraz Ricardo Vaz Te – człowiek, którego bramka z Blackpool na Wembley w samej końcówce przyniosła upragniony awans. Z pewnością nikomu łatwo nie przyjdzie zdobywanie punktów na The Boleyn Ground.
Ostatnią drużyną, która nie powinna bać się o utrzymanie jest West Bromwich Albion. Roy Hodgson został wezwany na służbę narodowi, w związku z czym swoją szansę dostanie Steve Clarke, dla którego to debiut w roli menedżera, wyłączając chwilowe przejęcie Newcastle jeszcze w XX wieku. W ostatnich latach był asystentem Jose Mourinho w Chelsea, Gianfranco Zoli w West Hamie United oraz Kenny’ego Dalglisha w Liverpoolu. Fani WBA nie powinni nastawiać się na poprawienie zeszłorocznej dziesiątej lokaty, która w chwili obecnej jest szczytem możliwości tego klubu. Kluczową postacią jest Peter Odemwingie, strzelec dziesięciu bramek w trzydziestu meczach poprzedniego sezonu. Linia napadu prezentuje się najlepiej – oprócz niego Clarke będzie miał do dyspozycji przybyłego z wolnego transferu Markusa Rosenberga, napastnika reprezentacji Irlandii, Shane’a Longa czy wypożyczonego z Chelsea Romelu Lukaku. Poważną lukę stanowi lewa obrona po tym, jak Nicky Shorey zdecydował się przejść do Reading.
Zeszłoroczny niespodziewany beniaminek z Norwich zaskoczył wielu swoją postawą. Nikt nie spodziewał się iż drużyna prowadzona przez Paula Lamberta zajmie dwunaste miejsce. Jakby tego było mało, wielu kibiców domagało się powołania dla Granta Holta na Euro 2012. Zbyt wiele zmieniło się od tego czasu, by móc powtórzyć ten rezultat. Lambert został skuszony przez bogatszą Aston Villę, natomiast Holt chciał odejść, wniósł nawet prośbę o transfer. Co prawda został, lecz trudno podejrzewać by kiedykolwiek powtórzył tak dobry sezon. Od teraz szatnią rządzić będzie Chris Hughton, co jest świetnym wyborem władz klubu. Człowiek, który ponownie wprowadził Newcastle do angielskiej elity oraz poprowadził Birmingham City do niespodziewanych barażów o prawo gry w Premier League. Udało mu się to pomimo przeszkody w postaci gry w europejskich pucharach oraz niepewnej sytuacji w klubie. Syndrom drugiego sezonu może okazać się nie do przezwyciężenia zwłaszcza, jeśli Hughton nie poprawi gry defensywnej Norwich, na której skupia się w sparingach. Najciekawszym nabytkiem jest Robert Snodgrass z Leeds United, mający za sobą sezon życia.
Posiadam dziwne przeczucie, że najtrudniejszy sezon od czasu awansu do Premier League w 2008 roku czeka Stoke City. Dotychczas zespół prowadzony przez Tony’ego Pulisa zajmował odpowiednio 12, 11, 13 oraz 14 miejsce. Owszem, zeszłoroczna pozycja może być efektem niespodziewanej gry w Lidze Europejskiej, lecz runda rewanżowa (16. miejsce) zapowiada delikatny spadek formy. Angielski futbol w pierwotnym wydaniu preferowany na Britannia Stadium nie wydaje się najlepszym długofalowym rozwiązaniem. Stoke strzela niewiele bramek, w dodatku większość po stałych fragmentach gry. Brak umiejętności prowadzenia ataku pozycyjnego i opieranie się na rzutach wolnych oraz rożnych może w końcu negatywnie odbić się na drużynie. Wyniki przedsezonowych sparingów – dwa zwycięstwa w sześciu meczach – również nie napawają optymizmem. Przede wszystkim lepiej grać muszą Jermaine Pennant oraz Matthew Etherington, by dostarczać odpowiednie piłki Peterowi Crouchowi.
Ósmy sezon z rzędu w Premier League rozpoczyna Wigan, osłabione stratami Hugo Rodallegi oraz Mohameda Diame. Spadek mógł stać się ich udziałem już w poprzednim sezonie, lecz fantastyczna końcówka (7 zwycięstw w ostatnich 9 meczach!) uchroniła ich przed widmem degradacji. W tym roku ta historia nie musi mieć szczęśliwego zakończenia. Nabytki w postaci Frasera Fyvie oraz Ivana Ramisa eufemistycznie mówiąc na kolana nie powalają, a jeśli dodać do tego możliwe odejście Victora Mosesa do Chelsea zespół z DW Stadium straci swoje najważniejsze armaty. Tacy zawodnicy jak Franco Di Santo, Jordi Gomez czy Jean Beausejour nie zdziałają wiele bez pomocy partnerów. Sytuacji nie ratuje nawet wypożyczenie Ryo Miyaichiego z Arsenalu.
Łatwego losu nie będzie mieli dwaj tegoroczni beniaminkowie – Reading oraz Southampton. Oba kluby powracają do Premiership po odpowiednio czterech i siedmiu latach. Najciekawszym transferem Reading jest zatrudnienie Pavla Pogrebnyaka. Jeśli Rosjanin będzie strzelał tyle bramek ile na początku przygody z Fulham w poprzednim sezonie, może przybliżyć „The Royals” do utrzymania, tak samo jak i Danny Guthrie z Newcastle. Największą niewiadomą będzie dyspozycja „Świętych” – niedawna porażka z Udinese 0-4 nie napawa optymistycznie przed sezonem. Skład jest wyrównany, lecz bez gwiazd. Na to miano dopiero pretenduje Ricky Lambert mający być nowym Grantem Holtem, choć do takich porównań trzeba podchodzić z pewną rezerwą. Szczególną uwagę trzeba zwrócić na Adama Lallanę. Zakup Jaya Rodrigueza aż za 7 mln funtów z Burnley na chwilę obecną wydaje się być kolejnym dowodem na ułomność angielskiego rynku transferowego. Nigel Adkins, menedżer Southampton podkreśla świetną atmosferę panującą w zespole. Rzeczywiście, w tym sezonie może być ona niezbędna.
ŁUKASZ GODLEWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]