Mamy nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, by przemówić niektórym osobom do rozsądku. Rzecz jest z pozoru błaha, ale dowodzi, jak wielkie problemy z logicznym myśleniem mają szefowie spółki Ekstraklasa. Podobno – bo bazujemy na informacjach portali branżowych – w grze FIFA 13 po raz kolejny, tak jak w FIFA 12, nie będzie prawdziwych nazw polskich drużyn, ponieważ producent nie może porozumieć się ze spółką zarządzającą rozgrywkami. Rozumiemy, że osoby z Ekstraklasy niekoniecznie muszą mieć pojęcie, czym jest seria FIFA i o co generalnie chodzi, więc postaramy się wytłumaczyć, dlaczego polska Ekstraklasa w grze być po prostu powinna i dlaczego jest to w interesie samej ligi.
Gry z serii FIFA to absolutne hity sprzedażowe – tak w Polsce, jak i w całej Europie. Każda edycja to setki tysięcy egzemplarzy sprzedanych w naszym kraju. W poprzedniej wersji nie mieliśmy Legii Warszawa, Lecha Poznań czy Wisły Kraków, tylko L. Warszawa, L. Poznań albo W. Kraków, w których grali już właściwi Ljuboja, Wawrzyniak, Rudniew, Murawski, Genkow czy Małecki. Brak licencji komu tak naprawdę przeszkadzał? Producentowi gry? Nie, to, czy Legia będzie się nazywała Legią, czy L. Warszawa nie wpływa w najmniejszym stopniu na wyniki sprzedaży. W najmniejszym. Nie dla polskiej ligi kupuje się tę grę, a nawet jeśli: każdy może się domyślić, że grająca w zielonych strojach drużyna L. Warszawa, mająca w ataku Ljuboję, to Legia, a nie Ruch Radzionków.
Co więc wynika z faktu, że polskiej ligi nie ma w grach FIFA? Dla producenta – nieznaczny uszczerbek na prestiżu, ale tak nieznaczny, że wręcz niezauważalny. A dla klubów?
Dla klubów jest to już problem – chociaż niekoniecznie muszą go dostrzegać, bo generalnie niewiele dostrzegają. Po pierwsze, w interesie sponsorów jest porozumienie z producenta z Ekstraklasą, aby polskie kluby miały prawdziwe nazwy i prawdziwe stroje. Spójrzcie poniżej. Co się rzuca w oczy?
Reklamy na koszulkach. Prawdziwe stroje oznaczają prawdziwych sponsorów. To fantastyczna ekspozycja. Jeśli gry FIFA 12 sprzedało się około 300 tysięcy egzemplarzy, to znaczy, że w co najmniej 300 tysiącach domów (a trzeba doliczyć jeszcze wersje pirackie – drugie tyle?) ludzie siedzieli godzinami, a później całymi dniami przed telewizorem, gapiąc się także w logotypy sponsorów. Dla firm, które reklamują się na strojach polskich klubów to dodatkowa i wcale nie taka mała wartość. Gracze spoza Polski pewnie rzadko wybierają do grania nasze drużyny, ale od czasu do czasu też – i to znowu potężna ekspozycja, już globalna. Gra FIFA może być fantastycznym nośnikiem marketingowym, z którego Ekstraklasa bezmyślnie nie chce korzystać. Gdybyśmy zarządzali firmą ActiveJet, reklamującą się na koszulkach Legii, to zapytalibyśmy: „Zaraz, zaraz, płacimy kilka milionów rocznie, ale dlaczego do jasnej cholery naszego logotypu nie ma w grze FIFA? Przecież to dla nas wymarzona opcja! Dlaczego jest Samsung na strojach Chelsea, a nie ma nas na strojach Legii?!”.
Prawdziwe nazwy klubów, prawdziwe stroje, ale też prawdziwe herby klubów. Szczegół? Niby szczegół. Ale skoro setki tysięcy dzieciaków grają w tę grę, to przyswajają sobie nazwy klubów, nazwiska zawodników oraz herby właśnie – co z kolei znacząco wpływa na rozpoznawalność marki, bo każdy klub to marka. Jeśli polskie kluby chcą czerpać korzyści ze sprzedaży pamiątek to powinny się starać, by ich herb (czyli w sensie biznesowym: logo) był maksymalnie rozpoznawalny. Gry FIFA mogą służyć i do tego – nie ma lepszego sposobu na „dostanie się” do głów dzieciaków.
Co traci producent gry, jeśli nie porozumie się z Ekstraklasą? Praktycznie nic. Co tracą polskie kluby? Dużo. Jakkolwiek zabrzmi to dla osób zarządzających ligą niedorzecznie – Ekstraklasa powinna jeszcze dopłacać, byle tylko znaleźć się w tej grze.
