Środek września w okolicach ulicy Łazienkowskiej jest ostatnimi czasy tak spokojny jak posiedzenia sejmu RP. I mniej więcej tak optymistyczny, jak zbliżająca się wielkimi krokami zmiana czasu. Wczoraj Dariusz Mioduski – jak sam podkreślił, na skutek impulsu po porażce ze Śląskiem – wywrócił klub do góry nogami. Dokonał rewolucji personalnej wyrzucając trenera, dyrektora sportowego i kilka innych osób. Całą grupę Polaków zastąpił grupą Chorwatów, a na stołku trenerskim umieścił człowieka, który nigdy wcześniej nie był trenerem. A gdzieś w tle – i przede wszystkim w pamięci kibiców – pozostaje jeszcze żenująca gra zespołu z ostatnich tygodni…
Dokładnie rok temu nastroje były jednak bardzo podobne, bo 14 września na Legię przyjechała Borussia i był to koszmar pod każdym względem. Na boisku był kompletny dramat i skończyło się na 0:6, przy czym był to najniższy wymiar kary. W środku obrony wystąpili grający ze sobą po raz pierwszy w życiu Czerwiński z Dąbrowskim, na lewej obronie niemiłosiernie ogrywany był Guilherme, a po skrzydłach hasali Langil oraz nieznający jeszcze imion swoich kolegów Vako. Besnik Hasi równie intensywnie, co przygotowaniem zespołu pod względem taktycznym, zajmował się poniżaniem piłkarzy. Jak później na łamach SE opowiadał Jakub Rzeźniczak, przed meczem Albańczyk nakręcał go, że zagra w pierwszym składzie, by na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem – za sprawą kierownika drużyny – poinformować go, że wyląduje na trybunach.
A właśnie, trybuny, zapomnielibyśmy… Na trybunach zrobił się kompletny syf, kiedy grupka debili w kominiarkach wbiła na sektor gości. No i kiedy “Żyleta” intonowała jakże przyjazne “Nutte”, a wielu kibiców zgromadzonych na stadionie – co zostało udokumentowane kilkoma nagraniami – podłapało “Jude”. Po meczu w klubie panował strach, bo mówiło się nawet o możliwości wykluczenia Legii z pucharów. Konsekwencją tej sytuacji były puste trybuny na kolejnym meczu z Realem (co było wstydem na cały świat), a przy okazji poszła także ostatnia iskra, która na dobre roznieciła konflikt właścicielski.
Po meczu z Borussią Legia została skompromitowana niemal na każdej płaszczyźnie. Wydawało się też, że klub znalazł się na najpoważniejszym zakręcie od wielu lat. Tymczasem po kilku tygodniach sytuacja zmieniła się diametralnie. W lidze warszawianie zaczęli nadrabiać straty i po jesieni z 12 punktów różnicy do pierwszego miejsca pozostały już tylko 4. Legia wygrywała 4-5 bramkami, a i w pucharach się odbiła – zremisowała z Realem i pokonała Sporting, dzięki czemu zakwalifikowała się do wiosennej fazy Ligi Europy. I dziś, z perspektywy czasu, można ocenić, że w końcówce zeszłej jesieni Wojskowi grali najlepszą piłkę od wielu, wielu lat. Wielka w tym zasługa także Jacka Magiery, który właśnie wczoraj został zwolniony z Legii.
Sytuacja z zeszłego roku może być dla dzisiejszej Legii jakimś pocieszeniem. Wtedy też wydawało się, że nic w klubie nie funkcjonuje poprawnie, ale sytuację błyskawicznie udało się odwrócić. Być może dziś w kontrowersyjnych ruchach prezesa Mioduskiego ciężko doszukać się szansy na lepsze jutro, ale już w październiku perspektywa może się mocno zmienić. Dokładnie przed rokiem przekonaliśmy się bowiem, że od “beznadziejnie” do “zajebiście” w futbolu wcale nie jest tak strasznie daleko.