Najbardziej emocjonujący proces w niemieckim futbolu ostatnich lat. Sprawa nie mniej pasjonująca od oskarżonego o rasizm Johna Terry’ego. Historia, która dziesiątki razy przybierała zupełnie inny wymiar i nadawałaby się na brazylijską telenowelę, w końcu dobiegła końca. Breno – do niedawna piłkarz Bayernu, który podpalił wynajmowaną willę – na świat patrzy już nieco inaczej. Zza krat.
Pobudka o 6:30, na śniadanie chleb z dżemem, od 7 praca jako wolontariat w pralni, o 12:30 obiad, potem znów praca, godzina spaceru i kolacja. Gra w piłkę? OK, jeśli pogoda pozwoli, ale tylko raz w tygodniu, dostępna jest też siłownia. Na więcej nie ma co liczyć. Monotonia? Tak, o to właśnie chodzi. Koniec z brawurą i luksusowym życiem. Koniec z zabawami i upojnymi nocami.
Zdaniem psychiatry Henninga Sassa, piłkarz od dłuższego czasu miał spore problemy z samym sobą. – Od dwóch lat, kiedy to wrócił do Bayernu z wypożyczenia, pił regularnie. Co najmniej raz w tygodniu. Wypijał od pięciu do dziesięciu piw, butelkę whisky czy butelkę mocniejszego wina – stwierdził. Feralnej nocy 20 września 2011 roku, kiedy podpalił wynajmowaną willę, miał 2,5 promila we krwi. Wcześniej wypił albo kilka większych piw albo butelkę whisky. Zaczął tracić nad sobą kontrolę, zachowywał się jak szaleniec, rzucał butelkami i… – Mąż pił tamtej nocy dużo, ale to nie on był sprawcą podpalenia. Opętał go Szatan, zawładnął nim – tłumaczyła żona Renata.
Na jednej z odtworzonych rozmów telefonicznych małżonka piłkarza mówiła przyjaciółce, że mąż podczas pożaru zasnął, obudził go dopiero dym. Był tak pijany, że początkowo nawet nie wiedział, że dom się pali. Kontynuowała: – Wyszłam w samej piżamie, tylko to mi zostało. Cała reszta spłonęła. Wszystko! Biżuteria za 40 tysięcy euro, torebka Vuitton za 30. Same rzeczy, które znajdowały się w domu, były warte z milion euro.
Dalsze postępowania wykazały, że tamtej nocy Breno zażył również pigułkę nasenną. – Miał do nich swobodny dostęp w klubie i brał je regularnie. Zresztą, wszyscy piłkarze Bayernu mogą wziąć takie leki, jakie tylko chcą – uderzył w klub Guillermo Dimiranda, agent zawodnika, który wcześniej miał… romans z żoną klienta („O wszystkim wiedział, to było zanim wzięli ślub”). Bayern takim doniesieniom oczywiście zaprzeczył, a menedżer opowiadał o tym, jak Brazylijczyk cierpiał na paranoję. Będąc w Azji, co chwila słyszał dziwne od głosy, przerażające dźwięki zwierząt. Pewnego razu pchnął agenta na ścianę, wyskoczył oknem w łazience, biegł i wrzeszczał: Ten dom jest nawiedzony!
Zresztą, podczas gaszenia pożaru strażacy mieli obawy, że Breno popełni samobójstwo…
Trzy lata i dziewięć miesięcy więzienia to wyrok, jaki wydał sąd. Przy 15 latach, które mu groziły, to wyrok łagodny. Z perspektywy zawodowej, to niemalże wyrok śmierci. – To tak, jakby amputowano mu nogę. Przecież on nie ma nic poza rodziną i piłką – mówią jego prawnicy, którzy domagali się wyroku w zawieszeniu. W najlepszym wypadku, piłkarz wyjdzie na wolność po dwóch latach i zostanie deportowany do Brazylii.
– To koniec jego kariery. Dla niego to wielka katastrofa. To nie jest zły chłopak, więzienie mu nie pomoże. On jest chory, ma poważne problemy. Trzeba mu pomóc – nie ma wątpliwości Giovane Elber, były piłkarz Bayernu, który polecał go do klubu. – On nie jest murarzem, że po pewnym czasie normalnie wróci do pracy. To młody piłkarz, który nie potrafi w życiu niczego innego poza kopaniem futbolówki. Jego życie cale się załamało. Wyrok musi karać, ale w tym przypadku to dożywocie! Nie wiem, czy to najodpowiedniejsza decyzja – zastanawia się Uli Hoeness, prezes Bawarczyków.
Zastanawiają się też całe piłkarskie Niemcy, bo po jego wypowiedzi wybuchła spora dyskusja. Tylko, że na takie rozmyślenia i tak już zdecydowanie za późno. Sam piłkarz czasu na przemyślenie wszystkiego, co się stało, ma aż nadto. Tuż przed pójściem za kratki rzucił jedynie: Nie jestem odpowiedni wzorem do naśladowania dla swoich dzieci…
PIOTR TOMASIK

