Lechia Gdańsk wygrała mecz. Czujemy się bardzo nieswojo wklepując coś takiego i nic dziwnego, skoro ostatni raz mieliśmy okazję pisać podobne zdanie… 14 lipca. Był to mniej więcej czas, gdy studenci kończyli sesje a część z was była jeszcze przed letnim urlopem. Ba! To było tak dawno temu, że nawet jeszcze wszystkie cztery polskie zespoły liczyły się w eliminacjach do pucharów. Od tamtego czasu – aż do dziś – Lechia nie wygrała ani razu.
Oglądając mecz z Piastem raczej trudno było o nabranie podejrzeń, że akurat dziś sytuacja może ulec zmianie. Ujmijmy to tak – okoliczności nie sprzyjały. No bo ciężko myśleć o zwycięstwie, skoro na twojej drodze staje…
a) mokra murawa, na której poślizgnął się Sławczew i swoim impetem staranował rywala (za co dostał drugą żółtą kartkę),
b) Rafał Wolski, który dopuścił się haniebnego ataku uniesioną nogą prosto w kolano przeciwnika (za co powinien dostać czerwoną kartkę).
Jeśli mielibyśmy wskazywać, która z sytuacji była prostsza do oceny, z pewnością wybralibyśmy tę z Wolskim. Wszystko tu było ewidentne – atak z premedytacją, na wstrzymanie kontry, a przy innym splocie okoliczności może nawet i kariery. Podejrzewamy, że sam Rafał oglądając powtórkę tej sytuacji czuje zażenowanie – było to po prostu idiotyczne. Sytuacja ze Sławczewem jest natomiast bardzo ciekawa z punktu widzenia sędziowskiego i niejednoznaczna do oceny, no bo przecież ile było w tym winy Sławczewa, że akurat się poślizgnął i nie mógł wyhamować? Z życiowego punktu widzenia wydaje się, że powinno obejść się bez kartki. W świetle przepisów oceniany jest jednak nie tylko zamiar, ale też zdarzenie i jego skutki – i tutaj decyzja Raczkowskiego już się broni. Jakikolwiek werdykt by nie zapadł – na oba znajdą się solidne argumenty. Potrafimy wyobrazić sobie zatem sytuację, w której Lechia kończy pierwszą połowę w dziewiątkę.
Natomiast faktem jest, że sędzia asystent powinien zachować większą czujność przy pierwszej bramce Lechii, przy której był spalony (ale naprawdę minimalny). Sama akcja wyglądała dość imponująco – kapitalną piłkę z głębi pola dograł Wolski, równie przytomnie zachował się Krasić znajdując Paixao, no i napastnik Lechii wykończył to idealnie. Równie ciekawą akcją – jeszcze przed czerwem Sławczewa – odpowiedział Piast. Żivec doskonale rozrzucił akcję do boku, tam z wolnej przestrzeni skorzystał Konczkowski i posłał zaskakującą wrzutkę, którą wykończył Vranjes.
Po przerwie wydawało się, że gliwiczanie grając w przewadze pójdą za ciosem, tym bardziej, że na placu gry zameldował się Vassiljev. Ten jednak zagrał mocno nijako, spaprał zresztą dość dobrą okazję na gola – biegł z piłką na skrzydle przez całą połowę, znalazł się sam na sam, ale uderzył prosto w bramkarza. Poza mało zaskakującymi akcjami typu główka Vranjesa w środek bramki czy rajdy Konczkowskiego niezakończone strzałem gospodarze nie byli w stanie niczego szczególnego wymyślić. Goście? Na skrzydle szalał Romario Balde – najpierw schodząc z lewej strony do środka uderzył w bramkarza, później przestrzelił, gdy piłka niespodziewanie znalazła się pod jego nogami po strzale Wolskiego, przy trzeciej okazji już się jednak nie pomylił. Pietrowski trochę sprezentował mu tę sytuację robiąc wślizg, który miał sprawić, by Nunes nie wyszedł sam na sam – cel został zrealizowany, ale piłka powędrowała do nowego nabytku Lechii, który tylko skorzystał z wolnego miejsca przed polem karnym i przymierzył po długim. 2:1, gol do szatni, pozamiatane.
Tym razem Lechia zdała próbę charakteru, natomiast pluć sobie w brodę może Piast – gdy mecz układa się w ten sposób, powinno się spokojnie kończyć z kompletem.
[event_results 357072]
Fot. FotoPyK