Jak to się mówi – podróże kształcą. Nie trzeba od razu jechać do Tokio albo Kiszyniowa, czasami wystarczy przepłynąć Bałtyk i dojechać na mecz do Wrocławia. Piłkarze Helsingborga nie mogą jeszcze się otrząsnąć po niespodziewanym nawet dla siebie środowym triumfie. Otóż dopiero teraz dowiedzieli się, że można tak grać w piłkę jak Śląsk i jeszcze na dodatek zostać mistrzem kraju. Na łamach „Gazety Wyborczej” znajdujemy taki fragment:
Z kolei Mattias Lindström, zawodnik, którego szarże w środowy wieczór bezskutecznie starali się powstrzymać wrocławscy defensorzy, pozwolił sobie powiedzieć: – Przed spotkaniem naprawdę bylibyśmy usatysfakcjonowali z remisu. Jednak w trakcie meczu okazało się, że możemy atakować, ponieważ oni tylko stoją i patrzą na to, co robimy z piłką – analizował Szwed.
Przyjechał do nas zawodnik z ligi szwedzkiej. Nie zarabia tam za dużo, zresztą i tak połowę mu po chwili zabiera fiskus, bo podatki w Skandynawii są drakońskie. Ma 32 lata, nigdy nie był żadnym asem, ale trochę w piłce widział. Ciągle mu powtarzano – biegać trzeba! Aż na sam koniec kariery przywiało go do Polski i okazało się, że wcale nie trzeba. Szwedzi mieli ochotę zagrać na 0:0, ale widząc, że przeciwnicy tylko stoją – to strzelili trzy gole. Początkowo jeszcze się trochę krygowali – że to nie wypada, że skoro rywale stoją to może należałoby się dostosować, zaczekać na nich, że to jakiś protest? Ale potem uznali – a co tam, strzelamy!
„Oni tylko stoją i patrzą na to, co robimy z piłką” – dziwi się Mattias. Czyż to nie słodkie? Chyba mu kopsniemy dekoder, żeby mógł co weekend spraszać do domu znajomych i pokazywać niedowiarkom, co to znaczy futbol po polsku.