Kurz po EURO jeszcze nie opadł, oczy gapiów powoli przeniosły się na rywalizację olimpijską, lecz kompletnie niezauważenie przemknął turniej z absurdalnie gigantyczną niespodzianką. Otóż w przyszłym roku na Pucharze Konfederacji, jako mistrz Oceanii wystąpi… reprezentacja Tahiti. Tak, razem z Brazylią, Hiszpanią, Włochami czy Urugwajem zagrają kompletni amatorzy.
Furtką do tego sukcesu było odłączenie się potężnego hegemona regionu – Australii, która zdecydowała się przyłączyć do Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej. Wydawało się jednak, że rolę dominatora przejmie kadra Nowej Zelandii. Wskazywała na to choćby postawa podczas ostatnich Mistrzostw Świata, gdzie ambitnie grający przybysze zza Oceanu nie dali się pokonać ani razu, ujarzmiając choćby broniących tytułu Włochów. Piłka bywa jednak nieprzewidywalna i zarazem brutalna, o czym przekonali się na turnieju rozegranym na Wyspach Salomona. Warto dodać, że ciężko wyobrazić sobie bardziej rajskie miejsce do grania w piłkę. W takich warunkach harowali angielscy dziennikarze opisujący rywalizację:
W szranki z podopiecznymi Ricky’ego Herberta stanęły zespoły gospodarzy, Fidżi, Papui-Nowej Gwinei tworząc grupę B oraz Tahiti, Nowej Kaledonii, Samoa, Vanuatu z grupy A. Zestaw przeciwników to dość śmieszny biorąc pod uwagę, iż mówimy o rozgrywkach rangi kontynentalnej. Ale takie już są uroki Oceanii.
Pierwszą sensacją był remis „All Whites” z Wyspami Salomona. W tym samym czasie Tahiti i Nowa Kaledonia brutalnie deptały marzenia Samoa i Vanuatu o powrocie do domu bez dotkliwego bagażu bramek. Ostatecznie z grup awansowali faworyci, ale największe niespodzianki miały dopiero nadejść. W półfinale stał się cud – Nowa Kaledonia rozbiła Nową Zelandię 2-0. Po tym spotkaniu szkoleniowiec giganta łkał przed dziennikarzami:¬¬ -Dzisiaj nasza reputacja i ego bardzo ucierpiały. Zrobię jednak wszystko, abyśmy powrócili na właściwą drogę przed eliminacjami do Mistrzostw Świata. Najlepszą rzeczą, którą mogliśmy dziś zrobić było wyjść i wygrać, niestety nie udało się. Rana nie będzie odczuwalna przez długi czas, jednak dzisiaj raczej nie pozwoli mi zasnąć.
W finale niespodziewani triumfatorzy trafili na wydawałoby się słabszego rywala. Dość powiedzieć, że póki co Tahiti mogło pochwalić się mało chlubnymi rekordami – ot choćby to właśnie przeciwko nim swój pierwszy punkt w historii ugrało Tuvalu. Najważniejszy mecz wyglądał tak:
Na uwagę zasługuje nawierzchnia, na której rozegrano ostatnie spotkanie oceanicznego czempionatu – murawa porównywalna chyba tylko z tą na Widzewie. Wcale to jednak nie umniejsza sukcesu małej wysepki (gdyby wszyscy mieszkańcy postanowili przyjechać do nas na EURO, w tym samym czasie wypełniliby zaledwie trzy stadiony). Któż dokonał tego niebywałego osiągnięcia? Warto zapamiętać nazwisko Tehau. Bynajmniej nie z powodu niebotycznych umiejętności, po prostu w kadrze gra aż czterech spokrewnionych zawodników i to oni w dużej mierze odpowiadają za grę zespołu. Trójka braci – Lorenzo, Alvin i Jonathan zdobyła łącznie niebagatelną liczbę piętnastu bramek podczas rozgrywek. Ich trio uzupełnił kuzyn Teaonui ponoć najbardziej utalentowany z rodziny. Mimo amatorskiego charakteru ich kariery, ambicją i determinacją dorównują światowym tuzom, z którymi zmierzą się za rok.
– Kiedy gramy osobno w klubach liczy się tylko zwycięstwo. Na boisku nie ma rodziny, jest tylko drużyna. Nawet jeśli grasz przeciwko braciom pragniesz za wszelką cenę ich pokonać – mówił Alvin. W końcu cała czwórka na co dzień rywalizuje w miejscowej lidze nieśmiało snując marzenia. Nad wyraz dziwne marzenia jak na przyszłych uczestników Pucharu Konfederacji. – Chciałbym grać pół-amatorsko w Australii albo USA, ale chyba jestem już za stary – kontynuuje 23-latek. Taka jest przypadłość urodzenia się w złym miejscu świata – choćbyś był piłkarskim geniuszem jesteś skazany na kopanie w AS Dragon, bądź AS Tefana, gdzie gra większość rodu Tehau.
Nasi bohaterowie pierwsze zderzenie z piłkarskim światem mają już za sobą. Przypomniało ono bezlitosną egzekucję czołgu nad mini cooperem. Otóż mieli oni przyjemność zaprezentować się na Mistrzostwach Świata do lat 20 w Egipcie. Zaczęło się od hiszpańskich juniorów, którzy zmiażdżyli Tahiti 8-0, później to samo zrobili chłopcy z Wenezueli. Trochę więcej wyrozumiałości mieli Nigeryjczycy, którym finezji starczyło jedynie na 5-0. – Nie byliśmy świadomi naszego poziomu. Graliśmy ze światowymi gwiazdami, oni byli o kilka klas lepsi. Wiele się jednak nauczyliśmy, zyskaliśmy sporo doświadczenia. Kiedy wróciliśmy poczuliśmy się mocniejsi zarówno jako gracze jak i ludzie – opowiadał Alvin oficjalnej stronie FIFA.
Za rok w większości ci sami ludzie, z których nikt nawet nie powąchał europejskiej murawy staną naprzeciwko Iniesty, Xaviego czy Hulka. Mimo że jednemu z nich odmówiono angażu w trzeciej lidze belgijskiej, nie zniweczyło to marzeń zagrania na najwspanialszych światowych arenach z prawdziwymi zawodnikami, a nie wyspiarskimi rybakami. Puchar Konfederacji będzie, więc warto obejrzeć choćby, a może zwłaszcza dla nich.
KACPER GAWŁOWSKI
