Paweł Jaroszyński po Mistrzostwach Europy U-21 w Polsce zamienił Cracovię na włoskie Chievo. Jego transfer był dość zaskakujący, bo to zawodnik, który w minionej kampanii ligowej więcej czasu niż na boisku spędził na leczenie, wcześniej nigdy nie rozegrał pełnego sezonu w Ekstraklasie, a na Euro zaprezentował się słabo. Mimo to walczy o miejsce w składzie klubu Serie A. Idzie mu to średnio. W rozmowie z Weszło opowiada o wstydliwym braku znajomości włoskiego, strachu przed powtórką słynnego występu Wojciecha Pawłowskiego, kłopotach z rozumieniem zaleceń trenera, diecie, paleniu papierosów w szatni Chievo i wielu innych wątkach. Zapraszamy.
Buongiorno!
Buongiorno. Już się boję następnych pytań…
Come stai? (z włoskiego: “jak się masz” – przyp. red.)
Tutto a posto. Wszystko w porządku, ale błagam, nie kontynuujmy tego dalej. Ani słowa więcej nie powiem. Wystarczy mi tego języka. Naprawdę. Katuję ten włoski od momentu sfinalizowania mojego transferu do Chievo, ale dalej nie za wiele potrafię powiedzieć. Jeszcze naprawdę dużo nauki przede mną.
Wychodzi na to, że nie zaimponowałeś na wejściu do klubu. Pierwszego wywiadu stronie klubowej udzieliłeś po polsku…
Faktycznie, ale to wszystko przez kamerę. Pierwszy dzień w nowym miejscu, nie chciałem się skompromitować, a im to wtedy nie przeszkadzało, więc tak wyszło. Teraz już nie ma taryfy ulgowej. Wszyscy w Chievo naciskają na naukę języka. Bez tego ani rusz. W mediach póki co nie zamierzam popisywać się lingwistycznymi zdolnościami, ale w szatni jest już inaczej. Próbuję mówić po angielsku z wtrącaniem włoskich słówek, które podłapuję od chłopaków i… żony, która ma go opanowany perfekcyjnie.
Mieszkała wcześniej we Włoszech?
Mieszkała w Mediolanie przez wiele lat, więc zna klimat i lokalne zwyczaje. Bardzo ucieszyła się perspektywą powrotu do Włoch. Tym bardziej, że Werona położona jest bardzo niedaleko Mediolanu. Teraz ostro motywuje mnie do nauki. W domu nie mam spokoju. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wałkujmy wyrażenia i zdania. Polski częściowo zaniknął z naszych rozmów. Żona wymaga ode mnie naprawdę sporo. Kurczę, naprawdę liczę, że niedługo zaczną pojawiać się pierwsze efekty.
Nie zacząłeś uczyć się przed wyjazdem, żeby na miejscu nie było wstydu?
Absolutnie. W ogóle się za to nie brałem. Czekaliśmy do ostatniej chwili. Dopiero w momencie, kiedy wiedzieliśmy już, że przenoszę się do Werony, zaczęliśmy się uczyć. Żadnych wcześniejszych przygotowań.
Skoro na razie nie umiesz perfekcyjnie mówić po włosku, tak jak jest z twoim angielskim? Kilka lat temu na pytanie o znajomość języka Szekspira mówiłeś: „Ciut, ciut”.
Trochę się zmieniło, ale nie bardzo, bo dalej mam problem ze złożeniem niektórych trudniejszych konstrukcji gramatycznych. Czy się nauczę? Nie ma rzeczy nie możliwych! Jak Polak chce, to potrafi. Ja chcę!
Wspomniałeś o strachu przed występem przez klubową telewizją. Boisz się powtórki ze słynnego występu Wojciecha Pawłowskiego w Udinese?
Odkąd zobaczyłem ten występ, wiedziałem, że nie zdecyduję się taki wywiad. Nie ma nawet takiej możliwości.
Myślisz, że mogłaby być powtórka?
Nie będzie powtórki, bo po prostu nie wezmę udziału w takiej rozmowie. Dopiero jak nauczę się włoskiego, to wystąpię. Wcześniej nawet nie ma szans. Bałbym się kompromitacji. Stres mógłby splątać mi język.
Kluczem do twojej przyszłości w zagranicznych klubach, nie będzie więc tylko gra, ale też nauka języka.
Nie mam wątpliwości. Zawsze tak jest, że człowiek lepiej czuje się w miejscu, w którym potrafi się dogadać. Póki nie będę potrafił płynnie porozumiewać się z kolegami z zespołu, trenerem czy nawet w jakichkolwiek innych sytuacjach w życiu prywatnym, to siłą rzeczy nie będę dobrze czuł się w Weronie. Tak już jest. Z tych wszystkich rzeczy najważniejszy wydaje się przede wszystkim kontakt z trenerem Maranem, który aktualnie nie jest najlepszy. Niewiele rozumiem z tego, co ma do przekazania. To musi się zmienić, bo inaczej będę stał w miejscu.
Słówka potrzebne na boisku ogarnąłeś? Wiesz przynajmniej na jakiej grasz pozycji?
Eee… nie, aż tak źle nie jest, bo takich podstaw musiałem nauczyć się od razu. Słowa użytkowe podczas gry mam ogarnięte. Inną kwestią są bardziej złożone założenia taktyczne, indywidualne polecenia i zalecenia sztabu szkoleniowego. Z tym jest problem.
Dani Suarez, piłkarz Górnika Zabrze po odejściu z klubu swojego zeszłorocznego partnera ze środka defensywy napisał, że jest mu wdzięczny za to, że nauczył go jednego słowa, które znacznie ułatwiło mu komunikacje z kolegami z obrony: „kurwa”. Wykazujesz się już podobną elokwencją po włosku?
Może faktycznie, jak nauczę się jak wymówić to po włosku, wszystkie moje problemy językowe się rozwiążą? Nie wiem. Tak źle nie jest. Nie jest mi to na ten moment potrzebne. Skupiam się na poważniejszych rzeczach. Z chłopakami w szatni mogę sobie żartować, ale wracam do domu i od razu siadam nad słownikiem i notatkami żony. Nie ma przebacz i poszukiwania takich złotych rozwiązań. Swoją drogą, czy naprawdę ktoś mógłby myśleć, że nauczy się słowa „kurwa” i może na tym robić karierę?
Wiadomo, że mówił to w żartobliwym kontekście. Jak było z twoim wejściem do szatni? Bez kompleksów czy z pewną dozą nieśmiałości?
Nie wchodziłem do szatni jak król. Wiadomo. Każdy nowy zawodnik wdraża się do zespołu z pewną rezerwą, ale kompleksów nie było. Chłopaki przyjęli mnie ciepło, nie było żadnych problemów, ale wiadomo, że skoro inny kraj i nieco inna kultura szatni, to pewne obawy były.
Treningi bardzo różniące się od tych w Polsce?
Bardziej intensywne.
W klubach Ekstraklasy trenuje się lżej? O podejściu Włochów do zajęć mówi się często z pobłażaniem…
Niby mówi się, że we Włoszech zawodnicy kombinują, lawirują, szukają dróg na skróty podczas biegowych treningów, ale nie mogę się z tym zgodzić. Mam zupełnie inne spostrzeżenia. Wydaje mi się, że jest inaczej. A na pewno w mojej drużynie. Kiedy zacząłem już trenować z zespołem, bo pierwsze treningi miałem raczej zindywidualizowane, to od razu rzuciło mi się w oczy, to że każdy chciał ostro pracować. A to są przecież zawodnicy doświadczeni w Serie A, których pozycja w klubie jest naprawdę silna. Taki Massimo Gobbi ma prawie czterysta występów w elicie, a dalej haruje na treningach. Wzór. Mimo wieku i kolosalnego ogrania u nich nie ma mowy o cwaniactwie i robieniu dwóch-trzech powtórzeń mniej.
Obrona Chievo to piłkarski dom starców. Najmłodszy zawodnik, grający w poprzednim sezonie w defensywie zespołu miał 30 lat.
Jestem jednym z najmłodszych i… dobrze. Jest się od kogo uczyć. Nawet tego cwaniactwa. Niektóre zachowania starszych zawodników mogą imponować. Zazdroszczę tego boiskowego sprytu. Tutaj sprowokować napastnika, tutaj zastawić się tak, żeby rywal musiał cię sfaulować, tutaj zamiast niepotrzebnie biegać za swoim zawodnikiem odpowiednio mądrze się ustawić. Tylko podpatrywać. Wiele swoich nawyków musiałem zmienić, bo tu gra się zupełnie inaczej niż w Cracovii.
Łatwo jest się dostosować?
Cały czas się przestawiam, ale jestem coraz bliżej. Do pewnych schematów muszę przywyknąć. Nie ukrywam, że jeszcze nie jestem gotowy na debiut w Serie A. Ten czas dopiero przyjdzie.
Czyli nie masz wątpliwości, że będziesz opcją numer dwa.
To na pewno. Pierwszym wyborem trenera jest Massimo Gobbi. Bardzo doświadczony zawodnik z wieloma występami w Serie A. Jest z kim rywalizować i od kogo się uczyć. Jeśli ktoś w jego wieku utrzymuje się na wysokim poziomie, to znaczy, że dobrze poprowadził swoją karierę. Nie miałbym nic przeciwko, żeby umiejętnościami mu dorównać.
Przychodząc do klubu, oczekiwałeś czegoś więcej niż ławka rezerwowych?
Po rozmowach z działaczami Chievo wiedziałem, że nie będę miał zagwarantowanego pierwszego składu, ale przy tym moje szanse na grę wcale nie są zerowe.
No właśnie, Gobbi ma 36 lat i za rok prawdopodobnie skończy karierę.
Zobaczymy, mnie nikt nic nie obiecał i nie zamierzam czekać rok na swoją szansę. Będę robił wszystko, żeby zacząć występować szybciej. Najlepiej jeszcze w rundzie jesiennej. Teraz nie wiem i nie potrafię określić, kiedy dokładnie nastąpi moment w którym zacznę grać, ale oby jak najwcześniej. Do tego momentu muszę poprawić się we wszystkich aspektach. We wszystkich. Dokładnie. Wszystkie swoje zachowania w obronie i ataku muszę dopasować do nowego systemu. Wszystkiego uczę się właściwie od nowa. Nowy klub, nowe rozwiązania i taktyka. Tak już jest. Do chwili, kiedy się nie przystosuję, nie będę w pełni gotowy na grę.
Znasz w ogóle powód, dla którego we Włoszech zwrócono na uwagę akurat na ciebie?
Nie.
Jak to?
Nie znam. Po prostu.
Pytam, bo wielu zastanawiało się skąd w ogóle twój transfer. Pół sezonu stracone przez kontuzję, przeciętna gra w Cracovii, słabe Euro…
Ciężkie pytanie. Kurde, wydaje mi się, że ktoś zauważył mój talent i uznał, że warto go doszlifować. Mistrzostwa Europy U-21 w moim wykonaniu nie były rewelacyjne, ale na pewno nie nazwę ich totalną katastrofą. W minionym sezonie rozegrałem mecze słabsze i lepsze. To normalne. W kadrze graliśmy kilka spotkań przedturniejowych, w których zaprezentowałem się mega dobrze. Pamiętam sparing z Włochami, w którym pokazałem się z pozytywnej strony. Nie odstawałem na tle naprawdę zdolnych chłopaków. Może to ten mecz zdecydował, że Chievo zwróciło na mnie uwagę, a potem już się potoczyło? Nie mam kompleksów. Z każdym dniem w nowym klubie jestem coraz lepszy. Lada moment będę w najwyższej formie.
Uważasz, że istnieje coś takiego jak aklimatyzacja, czy dobry zawodnik poradzi sobie w każdych warunkach?
Dobry zawodnik powinien poradzić sobie wszędzie. Bez względu na czynniki zewnętrzne, ale przypadek przypadkowi nierówny. Znam piłkarzy wybitnych, którzy po zmianie kraju przestali sobie radzić. I co tu powiedzieć? Coś nie zadziałało. Samopoczucie wpływa na grę. Jeśli coś jest nie tak, to widać to na boisku. Od tego nie da się uciec.
Co do samopoczucia, to wypowiedź Krystiana Bielika podczas Euro U-21 uderzyła w szatnię? Większość mówi, że nie, ale trudno uwierzyć, że nie zabolała was ta opinia.
Zaskoczyła nas. Jak ktoś, kto nie był na boisku może zarzucać kolegom z zespołu brak jaj? To niepoważne. Oceniane z zewnątrz kogoś przez wzgląd na cechy wolicjonalne było niepoważne, ale nie rozbiło to szatni. Szybko sobie wszystko wyjaśniliśmy. Nikt nie dostał po łbie. O nieudanym Euro zaważyły inne czynniki – brak konsekwencji, umiejętności, szczęścia. Szkoda, ale trzeba żyć dalej.
Czułeś się dużo słabszy od rówieśników z innych krajów? Przed turniejem powiedziałeś, że te mecze będą swoistym papierkiem lakmusowym, który pokaże na jakim etapie się znajdujesz.
Nie czułem się słaby. Popełniliśmy kilka indywidualnych błędów, które zdecydowały o ostatecznej klęsce. Gdybyśmy ich uniknęli, to bylibyśmy w innym miejscu. A tak? Ten wynik o niczym nie świadczy. Prezentowaliśmy się bardzo różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Jestem daleki od wydawania pochopnych sądów po tym Euro. Naprawdę. Wstrzymajmy się z oceną tego pokolenia o kilka lat.
W skali od 1-10 na ile oceniłbyś swój występ?
Na pięć z plusem.
Wysoko.
Optymalnie. Bez szału i bez kompromitacji.
Nie pojawiła się obawa po Euro, że Chievo może zrezygnować z transferu?
Długo do Cracovii spływały tylko zapytania, przede wszystkim z Belgii i Holandii, ale od pewnego momentu Chievo zaczęło być bardzo konkretne i w czasie mistrzostw Europy wiedziałem już, że nie zrezygnują ze mnie, więc mogłem spać spokojnie. Byli zdeterminowani by wydać te pół miliona euro na wykupienie mnie z Krakowa. W konsekwencji nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, że nie postanowią się wycofać.
Uważasz, że byłeś najlepszym lewym obrońcą w Ekstraklasie?
W formie, w sezonie 2015/16, mogłem być, a na pewno już bez wstydu konkurować z innymi najlepszymi lewymi obrońcami Ekstraklasy. Co do tego nie mam wątpliwości. Graliśmy wtedy fajną piłkę, a kilka moich zagrań naprawdę było wartych uwagi. Byłem naprawdę zadowolony z mojej ówczesnej dyspozycji. Trudny do przejścia w defensywie i aktywny w ofensywie. Idealny balns. Do tego awansowaliśmy wtedy do eliminacji Ligi Europy. Do dziś pluję sobie w brodę, że nie mogłem zagrać w tamtych kwalifikacjach. Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. Złamałem nogę, przez co straciłem kilka jałowych miesięcy na żmudną rehabilitację. Takie jest życie. Od tego czasu jednak wszystko poukładało się po mojej myśli.
Bardzo przeżywałeś te kontuzje?
Nie. Człowiek czuje zirytowanie, ale nie jest załamany. Najbardziej przejmowałem się tym złamaniem, bo miałem świadomość tego, ile tracę i ile mogę stracić. Przez kilka tygodni leżałem i nie mogłem się nawet ruszać. Człowiek czuje bezsilność. Miałem świadomość, że dopiero co rozegrałem bardzo dobry sezon, szykowałem się do gry w pucharach, a do tego zbliżały się mistrzostwa Europy U-21, gdzie wcale nie byłem taki pewny powołania. Reszta urazów jest wkalkulowana w zawód. Wychodzę z założenia, że co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Przez kontuzje nie zagrałeś ani jednego pełnego sezonu w Ekstraklasie…
Mam tego świadomość. Nic na to nie poradzę. Tym lepiej o mojej postawie na boisku świadczy fakt, że kiedy już grałem, to zdążyłem zaimponować na tyle, że ktoś na zachodzie mnie docenił.
Wracamy do Werony. Szatnia Chievo. Palisz papierosy?
Absolutnie. Dla mnie to niedopuszczalne.
Jaka część zawodników to robi?
Nie wiem.
Wchodzisz do szatni i jest zadymione? We Włoszech to raczej zwyczajna praktyka.
Ha, raczej tego nie zaobserwowałem póki co. W szatni nikt nie pali, a poza nią? Nikt nie jest święty. W Polsce też są zawodnicy, którzy palą papierosy i co? Każdy jest dorosły i wie co robi. Nie zamierzam nikogo moralizować. Ja nie palę i nie zamierzam tego robić, ale naprawdę nie zamierzam nikomu tego wyciągać, bo to bez sensu. Każdy odpowiada za siebie, ja trzymam się od tego za dala.
Dieta włoska służy?
Służy, służy. Udało mi się zejść na wadze kilka kilogramów. Naprawdę.
W Polsce nie przestrzegałeś rygorystycznej diety?
Nie do końca. Wszystko się na to składa. Klimat jest inny. Mnie tam na razie lepiej się żyje niż w Polsce. Pogoda cudowna, choć pierwsze dwa tygodnie z codzienną temperaturą powyżej 30 stopni przez cały dzień okropnie mnie wymęczyły. Teraz jest już lepiej. Powoli się przyzwyczajam. To też ma wpływ. Wracając do diety, to zwracać uwagę na dietę zacząłem już pod koniec mojej przygody z Cracovią. Bardzo mi to pomogło.
Zła dieta miała wpływ na twoje urazy, pomijając nieszczęsne złamanie nogi?
Jestem o tym przekonany. Dieta była powodem niektórych urazów. Wiadomo, że urazy mechaniczne mają inne źródła, ale naciągnięcia i inne kontuzje mięśniowe już jak najbardziej można wyeliminować poprzez prawidłowe jedzenie. Do takiego wniosku doszedłem stosunkowo niedawno. W pewnym momencie po prostu posłuchałem rad kilku specjalistów i wyrzuciłem ze swojej diety zbędne elementy. Było ich trochę. Pomogło. Cieszę się przy tym z jeszcze jednego faktu. Wielu zawodników na takie aspekty zwraca uwagę dopiero po wyjeździe za granicę, a ja zauważyłem to wcześniej i nie było takiego szoku.
Unikając kontuzji, gdzie chciałbyś być za rok?
Jakiś czas temu powiedziałem, że Chievo to pierwszy krok do spełnienia moich marzeń. Podtrzymuję, ale nie przesadzajmy. Serie A to nie coś, co można lekceważącym głosem określić jako miejsce przejściowe. Tu trzeba skupić się na teraźniejszości. Jeśli wszystko teraz zrobię dobrze, to nie będę musiał załamywać rąk nad przyszłością. Takie mam podejście.
Rozmawiał JAN MAZUREK
fot. FotoPyK