Kilka miesięcy – przy czym kilka, to bardziej dwa niż dziesięć – po obwołaniu Jacka Magiery przebiegłym srebrnym lisem polskiej myśli szkoleniowej należy sobie zadać jedno proste pytanie: czy powinien dalej prowadzić Legię?
Na to pytanie po raz pierwszy za kadencji Magiery nie ma prostej odpowiedzi. Wcześniej brzmiała: „tak, powinien zostać”, później była lekka modyfikacja na „raczej tak”, aż przez „należy mu się szansa” doszliśmy do momentu z dziś: „nie wiadomo, może jednak nie”.
Nie wiadomo.
To jedna z największych piłkarskich zagadek – jak w takim tempie można było dojść do „nie wiadomo”, dla niektórych nawet do stanowczego: „dymisja natychmiast”? Trener, który wziął w Legię w niełatwym momencie i naprawdę wszystko należycie poukładał. Trener, który nie tylko imponował wynikami – tak w lidze, jak i w pucharach – ale też po prostu wydawał się właściwym człowiekiem we właściwym miejscu. Rozsądnym, logicznym, twardo stąpającym po ziemi. Może nawet cała ta historia była nazbyt cukierkowa, zbyt idealna, przesadnie gładziuteńka. Oczywistym było, że coś w końcu będzie musiało się zepsuć, że gdzieś pojawi się rysa. Ale tu mamy do czynienia nie z jakąś tam awarią, tylko z eksplozją atomową. I nie z rysą, tylko z kraterem. Totalną, wielopoziomową katastrofą, za którą też odpowiada trener.
Ktoś powie – spieprzył przygotowania. To bardzo popularne u nas hasło, problem w tym, że zagranicą praktycznie nieznane. Nikt tam nie wie, co to znaczy spieprzyć przygotowania, ponieważ tak generalnie zdrowi młodzi ludzie całe życie uprawiający sport są zdolni do rozgrywania meczów piłkarskich, wymieniania podań, strzelania w bramkę. U nas uknuto termin „złego przygotowania do sezonu” i trzeba przyznać, że mocno się on zakorzenił. Przez lata pozwalał np. zwalniać trenerów, którzy w czymś komuś podpadli. Ale tak naprawdę co się za tym hasłem kryje – nie do końca wiadomo. Co takiego latem miałby podczas treningów zrobić Magiera, by dziś jego zespół w Mołdawii nie był w stanie sklecić jednej składnej akcji – nikt nie mówi. W jaki sposób treningi sprzed ponad miesiąca wpłynęły na to, iż Moulin nie potrafi celnie podać – zagadka.
Gdyby ktoś zbadał: każdy piłkarz Legii stracił na szybkości względem poprzedniego sezonu tyle i tyle. Tyle na pierwszych metrach, tyle na ostatnich. Tyle w pierwszym kwadransie, tyle w ostatnim. O, to byłaby rozmowa w oparciu o jakieś fakty, chociaż wciąż trudno byłoby powiązać to z wymianą najprostszych podań. Natomiast suche „złe przygotowanie do sezonu” jest tyle warte co stwierdzenie „coś mi tu nie gra”. Ale co konkretnie nie gra – Bóg jeden wie.
Każdy z nas zna hasło: najprościej wymienić trenera. Pomijając kwestie odpraw pieniężnych, to rzeczywiście jest dość proste. Natomiast czy jest chociaż jedna osoba, która da sobie rękę uciąć, że problemy Legii wtedy znikną? Czy każdy ma stuprocentowe przekonanie, że największym hamulcowym jest Jacek Magiera? Czy w poprzednim sezonie każdy twierdził, że ten facet tylko podczepił się do i tak płynącego szybko okrętu? Teraz przyjdzie nowy magik i wróci boiskowy entuzjazm?
Należy sobie zadać kilka pytań, zaczynając od najważniejszego: co dziś w Legii funkcjonuje dobrze?
Czy jest to klub, w którym trener ma władzę absolutną? Nie.
Czy jest to klub, który zrobił dobre transfery? Nie.
Czy jest to klub, w którym nie ma sfrustrowanych piłkarzy? Nie.
Czy jest to klub, w którym panuje świetna atmosfera? Nie.
Czy jest to klub, który jest przygotowany do dość przewidywalnych zdarzeń? Nie.
Mówimy dziś o klubie, który nie był przygotowany na odejście Vadisa Odjidji-Ofoe, mimo że zanosiło się na to od miesięcy. Mówimy o klubie, który nie był przygotowany nawet na kontuzję Czerwińskiego, mimo że sam Czerwiński długo wydawał się dość zbędny (trudno za „bycie przygotowanym” uznać zakontraktowanie przechodzącego obok stadionu Astiza). Mówimy o klubie, który w meczu o Ligę Europy nie wystawił w pierwszym składzie żadnego z piłkarzy, których pozyskaniem się chwalił – Pasquato, Hildeberto i Sadiku. W normalnym świecie przychodzi potencjalna gwiazda – np. Neymar w PSG – i na dzień dobry strzela gole. W Legii natomiast na dzień dobry się odchudza, albo buduje kondycję – to są po prostu jaja. Ale wracając do tej wyliczanki – mówimy o klubie, który zaraz może nie być przygotowany na odejście Moulina czy Pazdana, no chyba że oprócz Astiza do Warszawy wpadną w odwiedziny również Surma i Choto. Mówimy wreszcie o klubie, w którym w tak specyficznym, decydującym momencie sezonu – gdy wszyscy są zdenerwowani, podminowani i myślami gdzie indziej – trener przesiaduje na długaśnych zebraniach dotyczących koncepcji akademii i skautingu młodzieżowego, z których oczywiście nic nie wynika.
Gdzieś to się wszystko rozlazło, zgasł entuzjazm, z jakiegoś powodu piłkarze widzą się w innych miejscach i z jakiegoś powodu frustrują się, słysząc, że być może będą musieli spędzić na Łazienkowskiej kolejny rok. Frustrację leczą w różny sposób, a prowadzenie klubu to nie tylko mówienie dzień dobry rano, ale też posiadanie oczu i uszu na mieście w systemie 24-godzinnym, by reagować w odpowiedni sposób. Jakiś czas temu Legia była klubem, w którym kipiało energią, ale czy tak jest dzisiaj, czy może raczej wszystko skapcaniało? I to w każdym możliwym dziale, mowa nie tylko o boisku. Boisko jest na końcu, to papierek lakmusowy. Mamy na nim piłkarza, który w wywiadzie mówi, iż największym jego kłopotem jest to, że musi grać w piłkę i to w weekendy. To znowu frustracja, nic innego. Przecież gdyby kazali mu grać w piłkę w Realu Madryt w każdy weekend do końca życia, to skakałby z radości. A jednak ogarnęło go jakieś całkowite zwątpienie. Ktoś musi zadać sobie pytanie: z jakiego powodu to taki powszechny problem?
Na koniec może oberwać trener, kto wie – może nawet pod tym względem słusznie, że on już tego nie dźwignie po raz drugi, nie rozpali raz jeszcze dogasającego ogniska. To możliwe, że nie da rady, chociaż nie takie pewne. Ale czy to oznaczać będzie koniec problemów, czy dopiero ich początek?
Legia zanim znajdzie nowego trenera, musi na nowo znaleźć swoją tożsamość. Prawdziwą, a nie zawartą w sztucznym haśle „zawsze mocniej”. Dzisiaj to dopiero było mocno.
STAN