Choć wspomnienia z poniedziałkowymi meczami malują nam się raczej w ciemnych barwach, to do meczu Pogoni z Lechią podchodziliśmy bez czarnych myśli. W jednym narożniku była bowiem drużyna w niezłych humorach, bo przecież ekipa Skorży dopiero co wyrzuciła Lecha z Pucharu Polski w ładnym stylu. Co prawda jej dzisiejszy rywal, Lechia, dostał po dupie od zawsze groźnej Bytovii, to jednak transfery Augustyna i Lipskiego mogły być nadzieją dla fanów biało-zielonych, że jeszcze będzie komu kibicować, ktoś w tej Lechii będzie grał. Czyli dziś na tym umiarkowanym optymizmie zobaczyliśmy dobry albo bardzo dobry mecz, kilka bramek? Nie, to byłoby zbyt piękne.
Bo choć jeszcze rano, myśląc o meczu, można było mieć pozytywne podejście, to już rzut oka na składy przygnębiał. Rzućcie okiem na ten Lechii: w środku pola Nunes i Matras, czyli kreatywność znikoma. Na prawym skrzydle Stolarski, a więc obrońca – okej, z usposobieniem ofensywnym – ale wciąż obrońca. Trzech typowych zawodników do grania z przodu to mało, strasznie mało i to było w poczynaniach gości widać.
Liczyli na zrywy, kontry, jednak nawet do tych ruszali samotni jak Kevin w Boże Narodzenie. Parę razy urwał się Flavio czy Peszko, ale gdy już któryś minął jednego obrońcę, to zaraz doskakiwało do niego kolejnych dwóch. Pograć nie było z kim, więc strata następowała właściwie natychmiast. A gdy już udało się jakimś cudem dograć w pole karne, to w dobrej okazji spudłował Stolarski. Strzał utrudnił mu obrońca, może nawet należał się rzut rożny, ale pewnie ktoś od początku kariery nastawiony na zdobywanie goli, coś takiego by wykorzystał.
Gdańszczanie nieźle jeszcze weszli w drugą połowę – z ostrego kąta uderzał Marco – ale to byłoby właściwie na tyle. Parę wrzutek, parę niecelnych strzałów z dystansu i koniec, zmiany Lipskiego oraz Krasicia niewiele wniosły. Być może dziś na tyle Lechię stać, pamiętamy przecież o kontuzjach i zmianach kadrowych. Choć też trzeba przyznać, że grałoby się ekipie Nowaka łatwiej, gdyby Kwiatkowski wyrzucił Rapę pod koniec pierwszej połowy, co powinien zrobić, obrońca zasłużył na drugą żółtą kartkę, kiedy ciągnął za koszulkę wychodzącego na dobrą pozycję Flavio.
Z kolegi Pogoń, choć na papierze wyglądała bardziej przekonująco jeśli chodzi o atak, długo nie mogła przełożyć tego na boisko. Najbardziej aktywny u gospodarzy był Gyurcso – choć też zmarnował sam na sam z Kuciakiem – i dopiero w końcówce meczu udało się Węgrowi poderwać kolegów do ataku. Raz pomocnik przymierzył z wolnego, ale jego uderzenie wyjął Kuciak, próbę z ostrego kąta, po rykoszecie od Augustyna, również Słowak odbił. Potem jeszcze dobrą okazję miał Frączczak (po podaniu Gyurcso, a jakże), lecz znów górą był Kuciak, który chyba już zapomniał o gorszych chwilach z Wrocławia.
Wydaje się, że Lechia ma, po co tu przyjechała, czyli jeden punkt, który pożaru nie gasi, ale też nie załatwia dostawy z benzyną. Pogoń może żałować – przyjęli rywala z minimalistycznym nastawieniem, który i tak parę razy pogubił się w tyłach. A ligowej wygranej u siebie wciąż nie ma.
[event_results 347483]