To była ta Valencia, przy której opisywaniu można było używać samych superlatyw. W bramce Canizares, w pomocy Pablo Aimar zabezpieczany przez duet Baraja-Albelda, w ataku potężny John Carew… Wszyscy wtedy – w pamiętnych czasach Rafy Beniteza – osiągnęli apogeum formy. W fazie grupowej Ligi Mistrzów sezonu 2002/03 swoich przeciwników rozjeżdżali na boisku. Sześć spotkań, pięć triumfów, jeden remis, 17 goli strzelonych. To była naprawdę maszynka do wygrywania. Nawet, gdy przyjeżdżał do nich Liverpool, to i tak grali swoje i zwyczajnie zdominowali przeciwnika. Dudek podczas krótkiego pobytu w Walencji musiał dwa razy wyciągać piłkę z siatki. A mógł to zrobić co najmniej kilka razy więcej.
Tamta akcja z Liverpoolem, to była popisówka bandy Beniteza. Pyk, pyk, pyk, przeciwnik wkręcony w ziemię, a oni już się cieszą ze zdobytego gola. Tak wyglądała wówczas większość bramek Valencii. Przypomnijmy akcję, po której strzelił gola Aimar: