Reklama

Opole ponownie żyje piłką. Odzyskana liga, odzyskany klub

redakcja

Autor:redakcja

13 sierpnia 2017, 11:31 • 15 min czytania 20 komentarzy

Tłumy przed stadionem w Opolu gęstnieją. Pani Aneta cierpliwie otwiera i zamyka kluczem drzwi do budynku klubowego, a każdy wchodzący musi się wylegitymować. Honorowy prezes klubu? Bez przepustki nie wejdzie! Masażysta Odry? Też nie! Przypomina to nieco sytuację sprzed lat, kiedy na jednym z francuskich stadionów nie wpuszczono Michela Platiniego, bo zapomniał akredytacji. Żeby dostać się na obiekt w Opolu trzeba najpierw odebrać specjalną wejściówkę. Problem w tym, że wydająca specjalne wejściówki kasa jest jeszcze nieczynna. Ustnych zezwoleń udzielają więc kręcący się w pobliżu członkowie zarządu, z wiceprezesem na czele. Momentami panuje chaos, ale to całkowicie zrozumiałe. Odra Opole właśnie powróciła do I ligi, a do nowych realiów muszą się dostosować nie tylko piłkarze.

Opole ponownie żyje piłką. Odzyskana liga, odzyskany klub

Bo dzisiejsza Odra wciąż jest młodziutka – funkcjonuje jako kontynuacja utworzonego w 2009 roku stowarzyszenia Oderka. Na tak wysokim szczeblu rozgrywek ci ludzie jeszcze nie byli, więc właściwie wszystkiego muszą się uczyć od nowa. Stawiają pierwsze kroki, również pod względem organizacji. Jeszcze chwila i sytuacja po potężnym ligowym przeskoku zostanie ujarzmiona. – Dziś przyjechała do nas telewizja, po raz pierwszy od nawet nie wiem jak dawna – tłumaczy wyraźnie zadowolony napastnik opolan, Marek Gancarczyk.

W ogromnym wzroście zainteresowanie nie ma jednak nic dziwnego, bo jeszcze wiosną 2016 roku, czyli niecałe półtora roku temu, opolanie wciąż kopali na III-ligowych boiskach (czwarty poziom rozgrywkowy). I była to szara rzeczywistość, do której w ostatnich latach miejscowi – czy to kibice, czy pracownicy klubu – po prostu przywykli. Nawet taksówkarz wiozący mnie z dworca na stadion zdziwił się celowi mojej podróży. – To teraz jest mecz? – dopytywał zaskoczony. Czyżby więc w Opolu do tego stopnia odwykli od wielkiego futbolu, że Odra stała się pasją jedynie garstki zapaleńców? Pan Henryk po chwili wyprowadza mnie z błędu: – Awansowaliśmy do I ligi. Pierwszy mecz wygraliśmy 3:0 z Górnikiem Łęczna, później wygraliśmy 2:1 w Siedlcach, a teraz przyjeżdża Miedź. Ale nie wiedziałem, że grają już o 12:30. Ja nie chodzę na mecze, ale syn jest na każdym, u nas w Opolu i na wyjeździe. Wszystko dokładnie mi opowiada. Ja sam chodziłem, ale na ekstraklasę, a to było w czasach, kiedy prowadził nas młody Piechniczek.

Reklama

Rany, młody Piechniczek… Czy w kontekście Odry w ekstraklasie trzeba dodawać cokolwiek więcej? Niebiesko-Czerwonych nie ma już na najwyższym szczeblu od 36 lat, a w tak zwanym międzyczasie częściej niż na bezpośrednim zapleczu oglądano ich właśnie w niższych ligach. Błyskawiczny przeskok – sezon po sezonie – do I ligi zaskoczył nawet największych sympatyków, co słychać także przed stadionem. Grupa kibiców prowadzi ożywioną dyskusję i nie może czegoś odżałować. Nadstawiam uszu: – Kurwa, po co my odpuszczaliśmy ten Puchar Polski? Ruch Zdzieszowice teraz zagra z Legią, którą puknęła Termalica. A przecież to mogliśmy być my! – mówi jeden z nich, zupełnie nie zaprzątając sobie głowy pucharową drabinką.

Ale to przy okazji pokazuje dwie rzeczy. Raz, że kibice po efektownym starcie na tyle wierzą w drużynę, że otwarcie dyskutują na temat szans w starciu z takim przeciwnikiem, jak Legia. I dwa, nie wszyscy zdążyli się jeszcze przestawić. Kilkanaście miesięcy temu Odra kopała w oddalonych o 30 kilometrów Zdzieszowicach w ramach rozgrywek III-ligowych, więc tamtejszy klub wciąż dla niektórych wydaje się lepszym punktem odniesienia, niż inni I-ligowcy, którzy wciąż są obecni w Pucharze Polski. Z pewnością jednak nie jest to sposób myślenia prezesa klubu, Karola Wójcika, który tuż przed meczem nieco zaczepnie rzuca w moją stronę: – Wedle ligowych tabel jesteśmy obecnie 17. klubem w Polsce, do wczoraj ledwie sześć miejsc za Legią!

To się jednak po porażce z Miedzią nieco zmieni, a Odra osunie się w tym rankingu, niejako potwierdzając słowa o klątwie Weszło – gdziekolwiek pojedziemy, czy kogokolwiek pochwalimy, za chwilę ta drużyna przegrywa. Nie zmienia to jednak faktu, że Niebiesko-Czerwoni wciąż pozostają beniaminkiem, który na I-ligowych boiskach rozpycha się łokciami. A także, że są dziś mądrze zarządzaną drużyną, dobrze zorganizowaną i fajnie rokującą na przyszłość. Jeżeli w Opolu nie zejdą z tej drogi, prędzej czy później zrealizują marzenia kibiców, którzy w ogromnej większości nie pamiętają czasów chwały. Czasów, w których z niewielkimi przerwami drużyna zagrała 22 sezony na najwyższym poziomie rozgrywek, co wciąż daje jej miejsce pośród dwudziestu najbardziej zasłużonych polskich klubów. Czasów, w których Odra potrafiła być brązowym medalistą mistrzostw Polski (1964), zdobywcą Pucharu Ligi oraz reprezentantem kraju w pucharze UEFA (1977) czy mistrzem jesieni (1978). Wreszcie czasów takich piłkarzy, jak Engelbert Jarek, Bernard Blaut, Józef Młynarczyk czy Roman Wójcicki, dla których na miejscowy stadion potrafiło stawić się 25 tysięcy ludzi.


W budynku klubowym Odry wisi piękne zdjęcie ukazujące m.in. jak kiedyś wyglądały trybuny.

* * *

– Eh, a gdyby tak udało się wywalczyć trzeci awans z rzędu – wybija się z tłumu kibiców jakiś rozmarzony głos.

Reklama

Prezes Odry, Karol Wójcik wygląda jednak na człowieka, który jest w pełni świadomy oczekiwań wobec Odry. To syn byłego znanego arbitra, Ryszarda Wójcika, którego firma jest jednym z głównych sponsorów klubu. Młody Wójcik ma zaledwie 28 lat, przez co – nawet gdyby był piłkarzem – nie należałby w szatni do tzw. starszyzny. Tym bardziej, że nie wygląda na swój wiek. Nie mam nawet pewności, czy bez okazania dokumentów byłby w stanie w każdym sklepie kupić alkohol. Dla Odry to jednak jedna z wielu rzeczy, która pozytywnie wyróżnia klub.

Dowiedziałem się, że jestem najmłodszym prezesem w I lidze, ale przecież ktoś musi być najmłodszy – śmieje się Wójcik. Nie mam najmniejszego problemu z tym, że jestem młodszy od piłkarzy, a – przykładowo – właśnie pozyskany Matsui jest ode mnie starszy o osiem lat. Z piłkarzami bazujemy na wzajemnym szacunku, zresztą nie tylko z nimi. Odra to niemal rodzinny klub, taka panuje tu atmosfera. Zarząd pracuje pro bono, a klub – bez uwzględnienia pierwszej drużyny i sztabu – zatrudnia ledwie kilka osób. To pasjonaci, tak samo jak ja.

Prezes Wójcik z klubową gablotą w tle.

Na prezesie Wójciku ciąży jednak niemała presja. To demony przeszłości. Dwa ostatnie podejścia Odry do rozgrywek pierwszoligowych kończyły się całkowitą kompromitacją prezesów oraz potężnymi problemami samego klubu. Tak było na przełomie wieków, z kulminacją w sezonie 2000/01, kiedy wydawało się, że Odra wreszcie powróci do ekstraklasy. Jesienią szła jak burza i była liderem, ale wiosną wypuściła awans z rąk. A potem okazało się, że to wszystko było na niby. Jak to opisał ówczesny prezes, Ryszard Niedziela (najważniejszy świadek w procesie Fryzjera), to co wygrane, najczęściej było kupione, a to co przegrane – sprzedane. Lektura książki „Mafia Fryzjera” musiała być cholernie gorzką pigułką dla wszystkich opolskich sympatyków, którzy byli kręceni na potęgę, i to niemal przez wszystkich. Prezes Niedziela kupował mecze u sędziów, a piłkarze mieli je sprzedawać rywalom lub grać u buków. Oto haniebny bilans z tamtego sezonu:

Screen z książki “Mafia Fryzjera”.

Tamta historia zakończyła się szybkim spadkiem w kolejnym sezonie i wizerunkowym harakiri, a następna próba podniesienia głowy – już za kadencji holenderskiego prezesa, Guido Vreulsa – dała jeszcze gorsze efekty. Ostatni sezon w I lidze doprowadził bowiem do potężnych długów i, co za tym idzie, upadłości klubu ogłoszonej w 2009 roku. Tak jednak nardodziła się też obecna Odra, która zaledwie po ośmiu latach wróciła do punktu wyjścia, czyli na I-ligowe boiska. To efekt ciężkiej pracy wielu ludzi i ogromny sukces całego piłkarskiego Opola.

* * *

Nie byłoby jednak tego wyczynu, gdyby nie pewna rodzina z Oławy. Na przestrzeni ostatnich dwóch sezonów, kiedy Odra przeskoczyła z III do I ligi, grał w niej cały klan braci Gancarczyków. Ilu ich było? Pytam o to najstarszego Marka, zupełnie nie spodziewając się, że sprawi mu to problemy: – Poczekaj… Krzysiek, Waldek, Mateusz… (dłuższe zastanowienie) Janusz no i ja. Pięciu. Ale nie wszyscy graliśmy na raz, bo w III lidze było nas czterech i II lidze też czterech. Aha, no i Janusz leczył w poprzednim sezonie kontuzję.

To chyba ewenement na skalę światową – pięciu braci, którzy wyciągają klub na zaplecze ekstraklasy. Nie każdy z nich miał taki sam udział w awansach, ale fakt pozostaje faktem, że przez dwa lata w III i II lidze strzelili dla Odry łącznie 35 bramek. – Nie mieliśmy oczywiście barw Odry na ścianie w domu rodzinnym, ale tak akurat się potoczyło, że nasze drogi się zeszły. Cieszę się z tego, bo zawsze chciałem piłkarsko wprowadzić młodszych braci na odpowiednie tory – śmieje się Marek. – Takie jest życie, że nigdy nie wiadomo, gdzie cię los rzuci. Najpierw rozpadła się Oława, z której trener Smółka zrobił zaciąg, później były kolejne transfery i właściwie większa tu zasługa prezesów. Ja sam miałem dwa czy trzy podejścia do Odry, jeszcze jak grałem w Chojnicach dostałem ofertę, ale poszedłem wtedy do Miedzi, licząc że awansuje do ekstraklasy. Dziś to ja jestem w Odrze, a bracia odeszli, ale cieszę się, że mogę grać dla tego klubu. Kiedy spotykamy się wszyscy w Oławie, wciąż rozmawiamy o Odrze i ogólnie o piłce – omawiamy poszczególne sytuacje, kto jak się zachował i co mógł zrobić lepiej.

Trzeba też przyznać, że reprezentowanie rodziny w Opolu aktualnie bardzo dobrze Markowi wychodzi. Przeciwko Miedzi potrzebował ledwie sześciu minut, by umieścić piłkę w siatce, co było dla niego już drugim trafieniem w sezonie na pierwszoligowych boiskach. Pomimo 34 lat na karku gania po boisku jak koń, a fizycznie z pewnością nie ustępuje młodszym kolegom. Dziś jest liderem drużyny nie tylko poza boiskiem, ale przede wszystkim na nim. – Staram się grać tak, żeby innym grało się lepiej. Tak widzę swoją rolę. Trener ostatnio wystawia mnie na szpicy i bardzo mi to służy. Ogólnie mam się cieszyć grą, a jeśli będę się cieszyć, pogram nawet do 40-tki – kończy najstarszy z braci Gancarczyków.

Marek Gancarczyk wraz z kolegami tuż po zdobyciu gola.

* * *
Marek Gancarczyk należy do najmocniejszych punktów I-ligowej Odry, ale został w niej ostatnim przedstawicielem rodziny, bo Mateusz i Waldemar przenieśli się do Stali, a Janusz poszedł się odbudować do Foto-Higieny Gać. Natomiast Krzysztof odszedł już przed rokiem. Pomimo to rozwój opolskiej drużyny wciąż bardziej przypomina ewolucję niż rewolucję. – Co okienko pozyskujemy kilku nowych graczy i z tymi transferami trafiamy. Jesienią przyszli do nas między innymi Skrzypczak i Wodecki, a teraz zaczęliśmy od pozyskania Rafała Niziołka. Staraliśmy się o niego od dawna, a on to docenił i przeniósł się do nas z pobliskiego Kluczborka. W zeszłym sezonie miał bardzo dobre liczby w I lidze, ale gra na wysokim poziomie od dawna – wylicza prezes Wójcik.

Niziołek chwilę później niejako potwierdził słowa swojego szefa, oddając kapitalny strzał z rzutu wolnego i nie dając szans bramkarzowi Miedzi. Tym transferem środkowego pomocnika (9 goli i 7 asyst w zeszłym sezonie I ligi) Odra niejako zgłosiła wyższe aspiracje, które potwierdziła też ruchem ostatnim, czyli sprowadzeniem 31-krotnego reprezentanta Japonii, Daisuke Matsuiego. – Szczerze? Sam nie wiem, co on tutaj robi. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym pomyśle, uznałem że to żarty – z rozbrajającą szczerością przyznaje prezes. – Na pewno nie jest tu dla pieniędzy. My oczywiście daliśmy mu dobry kontrakt jak na warunki naszego klubu, ale… Orientujemy się jakie pieniądze płaci się w I lidze, to wąskie środowisko. Nasz dzisiejszy rywal, Miedź to jeden z głównych kandydatów do awansu, a tacy piłkarze jak Garguła czy Łobodziński – tak strzelam – zarabiają tam 3-4 razy więcej od Japończyka.

Przy okazji tego transferu można było przeczytać na Weszło całkiem słuszną tezę, że uznani piłkarze – szukając na mapie miejsca na piłkarską emeryturę – na pewno nie kierują wzroku na Opole. Tym bardziej tacy, którzy kopali dość regularnie, a tak właśnie było w przypadku Matsuiego, który po odejściu z Lechii zaliczył takie oto sezony:

– sezon 2014 (2. liga) – 40 meczów we wszystkich rozgrywkach, 6 goli i 4 asysty,
– sezon 2015 (2. liga) – 26 meczów, 3 gole i 2 asysty,
– sezon 2016 (1. liga) – 22 mecze, 1 gol i 2 asysty,
– sezon 2017 (1. liga) – 11 meczów, 0 goli i 0 asyst.

Wyglądało to więc nie najgorzej, ale dla piłkarza, który nie chce powiedzieć jeszcze ostatniego słowa, tendencja była niepokojąca. – Wiesz, w ostatnim sezonie w Japonii zacząłem grać mniej, nie odpowiadało mi to. Mam ambicję grać częściej, potrzebowałem nowych wyzwań. W Polsce już byłem, podobało mi się, postanowiłem więc spróbować jeszcze raz – tłumaczy Japończyk tuż po swoim debiucie w Odrze, mentalnie zupełnie przybity. To ewidentnie nie było jego 20 minut, bo nie dość, że drużyna przegrała, to jeszcze on sam tuż po wejściu na boisko stracił piłkę, z czego poszła akcja dająca gościom rzut karny. Fizycznie też nie wyglądał najlepiej, chociaż piłka wciąż się go słuchała. A kiedy w końcówce złożył się do przewrotki, cały stadion aż westchnął z zachwytu. Ogólnie jednak był to występ na minus, co Japończyk szybko zamierza kibicom zrekompensować. W czasie naszej krótkiej rozmowy trzy razy powtarza “step by step”, i zapowiada rychłe postępy. I właściwie to chyba naturalna kolej rzeczy, bo Matsui jest w Opolu ledwie od pięciu dni.

– Marketingowo już trafiliśmy w dziesiątkę. W samej Japonii informacja o transferze, a co za tym idzie także nazwa naszego klubu, trafiła do przeszło miliona odbiorców. A i sportowo ten transfer się obroni – zapowiada prezes Wójcik. Słuszność tych pierwszych słów potwierdził już debiutancki mecz z udziałem Japończyka. Zgromadzeni na stadionie kibice dosyć biernie wysłuchiwali czytanego przez spikera składu, ale mocno się ożywili właśnie przy nazwisku rezerwowego Matsuiego – nagrodzili go gromkimi brawami. Kiedy Japończyk wchodził na boisko, jego wejście fetowano niczym zdobytą bramkę. Dla opolan to człowiek z innego piłkarskiego świata, z którym wiążą ogromne nadzieje. I dla którego będą przychodzić na stadion. Nie tylko zresztą oni, bo jeszcze przy kasach spotykam dwóch Japończyków.

– Jesteście z Opola?
– Nie, jesteśmy tu po raz pierwszy.

– Przyjechaliście specjalnie na mecz?
– Nie na mecz, tylko żeby zobaczyć Matsuiego.

– Jesteście jego znajomymi?
– No co ty, jesteśmy jego fanami. To u nas wielka gwiazda.

– Skąd przyjechaliście?
– Ja pracuję w Świdnicy. A on dopiero przyjechał do Polski.

Po ogłoszeniu transferu Matsuiego Japończycy ze Świdnicy pierwsze co robią, to przemierzają stówkę z okładem, by pójść na mecz Odry. I nie byli oni jedyną grupą z Kraju Kwitnącej Wiśni, która przybyła w sobotę na stadion. Mówię im, że chcę o nich napisać, proszę by podali imiona. Młodszy, Yuki cieszy się jak dziecko, po czym pokazuje mi swoje imię na polskim prawie jazdy. Chce, żebym je sfotografował, żeby niczego nie pomylić. Mam więc jego dane i mogę zaciągnąć w jego imieniu kredyt. Potem spotykamy się jeszcze na stadionie, a panowie łapią się nawet do transmisji Polsatu.


* * *
– Daisuke, grałeś na wielu stadionach świata, także na mundialu w RPA. A teraz grasz na takim stadionie.
– Wiesz… (uśmiecha się) Mi to nie przeszkadza, dla mnie stadion jest okej. Być może za rok będzie wyglądał lepiej albo ja będę gdzie indziej. Step by step.

Tak jak w Opolu z wielu rzeczy mogą być dumni, tak stadion jest ich największą bolączką. Tak naprawdę nie jest to nawet stadion, tylko 1/4 stadionu. Obecnie istnieje tylko trybuna południowa, oddana w 2002 roku, z sektorem A dla ultrasów Odry, trybuną krytą dla reszty miejscowych kibiców oraz sektorem dla gości. A poza nią najlepszymi miejscówkami wciąż pozostają chyba te na pobliskiej wieży ciśnień. Miejsc siedzących jest niewiele ponad 4,5 tysiąca.

Szczęście nam dopisuje, bo nie ma dziś słońca – mówi prezes Wójcik. – Gdyby było, Polsat musiałby się ustawić pod krytą i obrazki byłby naprawdę brzydkie. A tak możemy udawać, że wszystko jest okej.

Wójcik przyznaje jednak, że klubu nie stać na przebudowę stadionu, co zresztą nie dotyczy tylko Odry, bo nawet Lech czy Legia same nie zbudowały sobie obiektów. Potrzebna jest pomoc miasta, które na razie nie wykazuje wielkiej inicjatywy. Ale, jak to w takich sytuacjach bywa, być może sytuacja ulegnie zmianie przed wyborami. Póki co Odra jedzie na licencji warunkowej, ale w realiach I-ligowych jest jeszcze w stanie relatywnie niewielkim kosztem spełnić wymagania. W przypadku niespodziewanego awansu byłby jednak problem, co rozumieją także kibice. – Z tym czymś nie wpuszczą nas do ekstraklasy – słyszę pod stadionem.

Trybuna południowa wygląda przyzwoicie.

Północna już trochę gorzej.

W tle słynna opolska wieża ciśnień. Lepiej oglądać mecze z niej, niż siedząc na zakolu.

Widok z trybuny na trybunę.

Piłkarze stoją twarzą do pustej trybuny, płachta Nice 1. liga również jest odwrócona. Ale w telewizji wygląda to dobrze.

– Pamiętam, jak to wszystko było nowe – opowiada pan Zbyszek, starszy pracownik klubu, wskazując na budynek Odry. – Brązy, miedzie, wszystko na błysk. To zostało zrobione nie tylko, by służyć, ale też dla oka, żeby je cieszyć. Pięknie to wszystko wyglądało.

Kłopot w tym, że minęły dziesiątki lat, a w Opolu w wielu przypadkach wciąż to samo “cieszy” oko…

* * *

Mecz z Miedzią skończył się wynikiem 2:4 i został przez Odrę przegrany zasłużenie. Przyjezdni byli tego dnia lepsi, wykorzystali swoje doświadczenie. Na środku obrony grali u nich Bozić i Osyra, czyli stoperzy, którzy w jeszcze w poprzednim sezonie bardzo regularnie występowali w ekstraklasie. Natomiast w Odrze ogromna większość piłkarzy przed chwilą kopała w niższych ligach. Z trybun było słychać opinie, że to kamery Polsatu zestresowały piłkarzy. Bo i faktycznie, dla niektórych mógł być to pierwszy występ transmitowany na żywo przez ogólnopolską telewizję (chociaż w niższych ligach kilka transmisji z Opola zrealizowało też TVP3).

Odra pokazała na boisku dużo charakteru, nie poddała się przy stanie 1:3, była nawet bliska wyrównania. Z czasem na I-ligowych boiskach ta drużyna nabierze doświadczenia i będzie wyglądać lepiej (chociaż 6 punktów w 3 meczach to przecież nie jest źle). Ujmująca jest wiara, jaką kibice pokładają w drużynie. Po meczu praktycznie nie mieli pretensji do swoich piłkarzy, dziękowali im za wysiłek i za walkę. Kozłem ofiarnym został sędzia, który podyktował dwie jedenastki dla gości, z czego pierwsza była z tych miękkich. Z pewnością jednak nie był to mecz, który kogokolwiek zniechęciłby do dalszego przychodzenia na stadion.


Tysiące fanów Odry, sporo kobiet, dzieci, pełnych rodzin.


Sektor A, który nie milknie przez cały mecz.

Czuję dumę, kiedy ta drużyna wygrywa i daje radość tym kibicom. Dla takich chwil wszystko nabiera sensu. Tym bardziej, że jeszcze niedawno nie istnieliśmy… – mówi z satysfakcją prezes Wójcik.

* * *

„Nigdy nie zginie to co żyje w nas, my nie odejdziemy, jeszcze przyjdzie czas…” – głoszą napisy wymalowane na opolskich murach oraz wypisane na stadionowych transparentach. Hasło wymyślone w 2009 roku ma jednak wymiar znacznie szerszy, sięgający daleko poza ostatnie ośmiolecie, bo równie dobrze można je podciągnąć pod 36 lat Opola bez ekstraklasy. Patrząc jednak na zapał ludzi Odry – tych, którzy pracują w klubie i tych, którzy z nim sympatyzują – spokojnie można przyjąć, że ten czas przyjdzie już wkrótce.

MICHAŁ SADOMSKI

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
1
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
3
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

20 komentarzy

Loading...