Choroba pucharowa. To pojęcie zna każdy w naszym kraju, podobno już przedszkolaki uczą się go przed leżakowaniem, a co bardziej zdolne dziecko wypowiada te dwa słowa jako pierwsze w swoim życiu. Dziś z tą przypadłością przyszło się zmierzyć Arce, która miałaby chorować pierwszy raz od dawna, więc ciekawi byliśmy, czy się uodporniła. Źle nie było, ale europejskie paskudztwo musiało zebrać swoje żniwa, więc gdynianie kompletu punktów nie zgarnęli, podzielili się z Wisłą łupem po równo.
Narzekać gospodarze nie mogą, bo stracili dość durną bramkę, a i strzelili po dużym błędzie rywala. Arka dała się bowiem zaskoczyć z autu, co dotychczas było jej domeną – to Warcholak brał piłkę w łapy i wzorem Rory’ego Delapa słał pociski w pole karne przeciwnika. Tymczasem dziś zrobił to Reca, piłkę przedłużył jeden z Ekwadorczyków, strącił ją Byrtek, na nieszczęście Arki wprost do siatki. Przedziwnie zachował się przy tym golu Steinbors, który z jednej strony chciał wyjść do piłki, ale z drugiej zaraz stwierdził, że na ten spacer nie ma ochoty. W efekcie był kolegom pomocny jak sandały przy wspinaczce na K2.
Arce straty udało się jednak odrobić, bo oszalał Kiełpin. Piłka kozłowała gdzieś na linii szesnastki, Jurado był spokojnie odprowadzany przez obrońcę, aż tu nagle wyskoczył jegomość w rękawicach. Wpakował się w nogi Hiszpana jakby sądził, że w futbolu jest to zjawisko zupełnie normalne. Niestety nie, sędzia Raczkowski pokazał mu żółtą kartkę i wskazał na wapno, choć trzeba się poważnie zastanowić, czy faul nie miał miejsca jednak poza polem karnym. Jedenastkę pewnie wykorzystał Warcholak, bo choć Kiełpin go wyczuł, piłka wpadła do siatki tuż przy słupku.
Arka długo więc zmagała się z objawami choroby pucharowej. Po stracie gola atakowała, ale brakowało jej konkretów – strzał Nalepy z wolnego minął bramkę Kiełpina, wcześniej jego uderzenie szybowało zbyt blisko bramkarza. To nie byli ci gdynianie, co w czwartek, kiedy raz wyszli z atakiem, to Da Silva walnął po widłach, a przy drugim wypadzie Kun wywalczył karnego. Widać było delikatne zmęczenie, ale też wpływ roszad w składzie, bo nie grał wspomniany Brazylijczyk czy Siemaszko, który wszedł w drugiej połowie. Wisła chciała to wykorzystać, ale też brakowało jej jakości z przodu – niewidoczny był Furman, irytujący Merebaszwili.
Wszystko co ciekawe działo się do przerwy – po niej można było się rozejść do domu i nic by człowiek nie przegapił. Parę wrzutek, parę fauli, parę niecelnych strzałów. Panowie, powinniście uprzedzić, że kończycie po 45 minutach.
[event_results 342287]
Fot. 400mm.pl