Celtic Glasgow. Wielka firma, która berło w Szkocji dzierży już od wielu lat i, patrząc po przewadze nad drugimi Rangersami w poprzednim sezonie, jeszcze przez długi czas nikt ich z tego tronu nie zepchnie. Gra w Lidze Mistrzów to dla nich chleb powszedni, a jak pamiętacie – raz nawet ograli wielką Barcelonę. Dlatego gdy dowiedzieliśmy się, że to właśnie na nich trafiła Legia w eliminacjach, wiedzieliśmy, że będzie ciężko o przerwanie wieloletniej serii bez polskiego klubu w fazie grupowej Ligi Mistrzów. A tu niespodzianka… Dzisiaj mijają dokładnie 3 lata od pierwszego akordu jednej z najsmutniejszych przygód z kwalifikacjami do Champions League, w której wzięła udział polska drużyna.
Okazało się, że Legia nie została zgwałcona przez Celtic, jak zapowiadał Wojciech Kowalczyk. Co więcej, do gwałtu doszło, ale w drugą stronę. Świetnie patrzyło się na tak grającą Legię, która nie dała żadnych szans zasłużonemu zarówno w Szkocji, jak i na arenie międzynarodowej klubowi. Powiedzmy sobie wprost: żółtodziób (jeśli idzie o grę w Lidze Mistrzów), który ostatnio awansował prawie 20 lat wcześniej, klepał ich tak, że Ronny Deila, mimo że już nie jest szkoleniowcem „The Boys”, zapewne do dzisiaj nie potrafi zasnąć, gdy przypomina sobie trzecią rundę z sezonu 14/15.
Początek nie zwiastował niespodzianki. Gdy McGregor kierował futbolówkę do siatki Dusana Kuciaka, to niektórzy już wyłączali telewizory. Wiedzieli co się święci – za chwilę Celtic wpakuje dwie, trzy sztuki i legioniści nie będą toczyć walki o awans, a o brak kompromitacji. Ale po dwóch minutach obaw, pesymistyczne nastawienie obserwatorów zmienił Miroslav Radović. Co więcej – Serb ponownie wpisał się na listę strzelców, kilka chwil przed końcem pierwszej odsłony dając prowadzenie mistrzom Polski. W drugiej połowie tak naprawdę grała tylko jedna drużyna. W efekcie Legia wpakowała jeszcze dwie bramki za sprawą Michała Żyry i Jakuba Koseckiego, a gdyby lepszy dzień miał Ivica Vrdoljak, to skończyłoby się 6-1, a nie tylko 4-1. Jednak na te dwa niewykorzystane karne wszyscy w stolicy machnęli ręką. W końcu ograli wielki Celtic Glasgow.
Doszło do euforii, rozmyślań, że to chyba czas, kiedy znów będziemy oglądać polski zespół w Lidze Mistrzów. Wychwalano piłkarzy i Henninga Berga, mówiono, że awans do fazy play-off jest już pewny. Cóż…
Wszyscy wiemy, co działo się potem. Kolejne gole, dobra gra i 2:0 w Glasgow pozwalały myśleć o fazie grupowej już bardzo, bardzo poważnie. Aż tu następnego dnia BUM. Afera z Bartkiem Bereszyńskim oraz Martą Ostrowską. Akcja „Let football win”, która obiegła cały piłkarski świat. Ale niestety, od mieszania łyżeczką herbata nie zrobi się słodsza. Legia na boisku była wyśmienita, ale po prostu dała dupy, jeśli chodzi o organizację i nie ma w tym ani krzty przesady. Jeśli komuś się wydaje, że to co w regulaminie ma zapisane UEFA jest za rygorystyczne, to jedynie przywołamy słowa Ulpiana Domicjusza: „Dura lex, sed lex”.
Natomiast nadal jesteśmy zaskoczeni jak dobrze Legia wyglądała na tle Celticu, dla przypomnienia proponujemy wam obejrzeć skrót z tamtego spotkania.