Przeszłość jest dla nas bezlitosna. Nawet jeżeli polski zespół trafi na przeciwników, którzy są tak naprawdę amatorami i jedyna rzecz, która czyni ich piłkarzami to buty, getry i przepocona koszulka, historia nas nauczyła, by nigdy nie cieszyć z awansu do następnej rundy eliminacji przed meczem. Jaki potem jest szok, że „w Europie nie ma słabych drużyn” albo „pogoda nie sprzyjała do gry w piłkę”. Jednak z nowicjuszami można pokazać swoją siłę i rozsmarować ich po boisku tak, jak zrobiła to 19 lat temu Wisła Kraków z walijskim Newtown. To właśnie 29 lipca 1998 roku w byłej stolicy Polski oglądano prawdziwy pokaz strzelecki.
A właśnie to Wisła Kraków do spółki z Lechem Poznań uchodzą za rekordzistów pod względem kompromitacji w europejskich pucharach. „Biała Gwiazda” nie potrafiła się na przykład uporać z Levadią Tallin lub Dinamem Tbilisi, natomiast w przypadku Lecha wystarczy wspomnieć o całkiem niedawnej przygodzie ze Stjarnan, która zakończyła się tragedią dla Rumaka i spółki. Te wszystkie kompromitacje miały miejsce po rozgromieniu Newtown przez wiślaków.
A pierwszy mecz na wyspach wcale na to nie wskazywał. Fakt, Wisła była lepsza, aczkolwiek spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Tydzień później krakowianie rozwiali wszelkie wątpliwości, skrzętne wykorzystując dramatyczną oraz rozpaczliwą grę w obronie przeciwników z Wielkiej Brytanii. Strzelaninę zaczęli dość późno, ponieważ dopiero w 28. minucie Tomasz Kulawik pokonał Bartona. Do przerwy brązowi medaliści Ekstraklasy zdołali tylko dwukrotnie skierować futbolówkę do siatki znacznie słabszych przeciwników. Tylko, bo w drugiej połowie rozpoczęła się kanonada. W dwadzieścia minut Wisła potrafiła włożyć aż pięć sztuk (!!!). Strzelali Kulawik, Dubicki, Kaliciak i Pater (dwie). Życzylibyśmy sobie, by z podobnym rozmachem byli gonieni zawsze wszelkiej maści pasterze, przebierańcy czy po prostu amatorzy.