Sami w zapowiedziach meczu FK Astana – Legia Warszawa zwracaliśmy uwagę, że Kazachstan to nie jest obrazek z filmu z Boratem oraz ciocia Stasia z Klanu. Całe państwo w ostatnich latach dość mocno się rozwinęło, szczególnie jego stolica, którą od 1997 roku jest Astana. Szajbnięty na punkcie piłki prezydent Nursułtan Nazarbajew pragnie wykorzystać sukcesy w najpopularniejszej dyscyplinie sportowej do swojej propagandy sukcesu, Astana to z kolei jego “miasto-dziecko”, które nakazał wybudować praktycznie od podstaw na tzw. stepie szerokim.
Do ligi potrafi wpaść np. Anatolij Tymoszczuk, Astana zagrała w Lidze Mistrzów, Irtysz, Aktobe czy Kajrat eliminowały w europejskich pucharach m.in. Lewskiego Sofia, Jagiellonię Białystok, Crveną Zvezdę Belgrad czy Aberdeen. W samej stolicy roi się od futurystycznych budynków, a Kazachowie starają się o organizację wszystkich możliwych imprez – mają między innymi szeroko zakrojony plan, by stanąć do walki o mundial 2026 lub 2030.
Okej, mamy to już za sobą – Kazachowie nie mieszkają w drewnianych chatkach, nie poruszają się samochodami ciągniętymi przez kozy i osiołki, nie polują na bawoły z dzidami. To normalne, fajne państwo z nieźle dofinansowaną, rozwijającą się piłką i coraz bardziej przyzwoitą infrastrukturą stadionową, w którą rządowe pieniądze płyną dość wartkim strumieniem. Nie znaczy to jednak wcale, że Astana to Madryt Azji Centralnej, nie oznacza to tym bardziej, że FK Astana już wkrótce przełamie hiszpańską dominację i sięgnie po uszaty puchar za zwycięstwo w Lidze Mistrzów.
Problem polega na tym, że mecz FK Astana – Legia Warszawa to nie było starcie dwóch budżetów, futurystycznych budynków w mieście, nakładów na piłkarską akademię, rządowych walizek wypchanych gotówką i sympatii prezydentów obu państw. To była walka dwóch drużyn, z których jedna w ubiegłym sezonie zremisowała z Realem i ograła Sporting, druga przegrała z Celtikiem Glasgow. Dwóch drużyn, z których jedna ma w składzie trzech reprezentantów Polski, czyli – jakkolwiek to brzmi – według rankingu FIFA szóstej kadry świata, a druga robi grę napastnikiem, który odbił się od ligi tureckiej.
Załóżmy, że FK Astana to faktycznie klub bogaty, z ambicjami, z apetytem na regularne sukcesy w europejskich pucharach. Co więc sobie zmontował za te rzekomo gigantyczne pieniądze?
Aleksander Mokin – 36-letni bramkarz, który całe swoje piłkarskie życie spędził w Kazachstanie. Grał więc w tamtejszej lidze jeszcze za starych, dobrych czasów, gdy mecze przerywały przemarsze owiec przez linię środkową. To oczywiście hiperbola, ale Mokin karierę zaczynał w okolicach 2002 roku, czyli jakieś 7 lat przed założeniem klubu Łokomotiw Astana, przemianowanego później na FK Astana. Ujmijmy to tak – jak na potęgę finansową, klub nie wysilił się w kwestii obsady bramki. Rezerwowym bramkarzem na mecz z Legią był Nenad Eric, przez większą część kariery związany z serbskimi klubami trzeciego szeregu – Borac Cacak, OFK Belgrad, te sprawy.
Igor Szytow – mocny punkt zespołu, wielokrotny reprezentant Białorusi, w kluczowym momencie swojej kariery wart nawet półtora miliona euro, ale nie łudźmy się – w okresie, gdy Dynamo Moskwa zapłaciło za niego tak wielką kwotę klubowi BATE Borysów, kluby ze stolicy Rosji płaciły w milionach euro nawet za frytki w McDonaldzie. Szytow zresztą w barwach Dynama zagrał cztery mecze, poza tym wędrował po wypożyczeniach, aż w końcu wyjechał do Astany. Na oko, biorąc pod uwagę jakość kadry i występy w tejże oraz jakość klubów i występy w tychże w ramach ligi rosyjskiej – taka dwa razy gorsza wersja Jędrzejczyka.
Jurij Łogwinienko – wychowanek i legenda Aktobe, w Astanie od roku. Nigdy nie wyjechał do żadnej silniejszej ligi. Besiktas ponoć brał go pod uwagę równolegle z Pazdanem, ale Astana zażądała 15 milionów euro i trzech czołgów. Nie no, serio – to jest poziom, którego ma się obawiać mistrz Polski?
Marin Anicić – wychowanek Żrinjskiego Mostar, z którego trafił wprost do Astany. Żrinjski Mostar to uznana bośniacka firma, którą Legia pyknęła ostatnio spacerowym tempem 3:1
Dmitrij Szomko – kapitan zespołu, całe piłkarskie życie w Kazachstanie. 31 spotkań w reprezentacji tego państwa, ostatnio brał udział m.in. w porażkach z Danią (1:4), Czarnogórą (0:5) i Armenią (0:2). Uczciwie jednak przyznajmy – grał też w zremisowanych spotkaniach z Rumunią i Polską. Nie rozumiemy, dlaczego nie trafił w oko zagranicznych skautów, ale przypuszczamy, że jedną z przyczyn mogła być bolączka trapiąca cały Kazachstan – nigdy nie zagrał meczu o punkty na zero z tyłu poza swoim krajem.
Patrick Twumasi – jeden z dwóch czarnoskórych motorów napędowych Astany. Wyróżniał się tym, że razem z Kabanangą ucharakteryzował obrońców i pomocników Legii na towarowe wozy z węglem. Na tle zwrotności i motoryki obu piłkarzy Jędrzejczyk, Dąbrowski, Pazdan czy Mączyński wyglądali jak triatloniści po zawodach wrzuceni na dyskotekę z darmową kokainą. Nie nadążali. – Skąd Astana wyczarowała takiego magika? – zapytacie. Bardzo słusznie. Twumasi to bowiem jeden ze stranierich, których można postrzegać za namacalny dowód finansowej potęgi Kazachstanu i jednego z jego najbogatszych klubów. Prześledźmy karierę Twumasiego.
RB Ghana -> Spartaks Jurmala -> FK Astana -> Spartaks Jurmala -> Amkar Perm -> Spartaks Jurmala -> FK Astana
Do zaliczenia pełnej “Korony Wschodu” brakuje tylko występów w Nomme Kalju i Liteksie Łowecz.
Iwan Majewskij – w Ekstraklasie to był porządny defensywny pomocnik, przerastał ówczesnego Zawiszę i przeróżnych kumpli z drużyny pokroju Alvarinho czy Sebastiana Ziajki. Za 250 tysięcy euro trafił do Anży Machaczkały, ale klub był już długo po finansowej rewolucji i błąkał się w dole tabeli. Majewskij pojechał więc dalej – do Kazachstanu, do Astany. Najważniejsze informacje są jednak dwie: zaledwie dwa lata temu grał w Zawiszy u boku Pulhaca, Alvarinho i Bartka Pawłowskiego, zaledwie dwa lata temu z tymże Zawiszą spadł z ligi. W międzyczasie Legia dostała pierdyliard złotych z Ligi Mistrzów, Majewskij zaś próbował się zaczepić m.in. w Pogoni Szczecin. Możemy się mylić, ale na papierze to kasuje go nie tylko Mączyński, nie tylko Moulin, ale też Jodłowiec, a może i Kopczyński.
Sierikżan Mużykow – ściągnięty przed dwoma laty z zawsze groźnego Kaisaru Kyzylorda skrzydłowy całe piłkarskie życie spędził w Kazachstanie.
Laszlo Kleinheisler – i to chyba w całym składzie jest jedyny dowód na to, że Astana ma pieniądze i ambicje. Laszlo Kleinheisler to uczestnik Euro 2016, który sprawiał bardzo pozytywne wrażenie w meczach naszych bratanków z Węgier. Z madziarskiej ligi wyrwał go nie byle kto, bo Werder Brema i choć faktycznie Laszlo nie przebił się u naszych sąsiadów, to jego nazwisko nie jest anonimowe. Inna sprawa, że negocjować miał z nim swego czasu Lech Poznań, a ostatecznie z Werderu został wypożyczony “zaledwie” do Ferencvarosu, następnie zaś do Astany. Może i te 18 spotkań w Bundeslidze brzmi efektownie, ale rany – w Werderze to było raptem 190 minut.
Djordje Despotović – kiedyś zagrał 4 mecze w Lokeren, od tej pory błąka się między Crveną Zvezdą Belgrad a klubami z Kazachstanu. Zresztą, i tak szybko zszedł z boiska, więc nie będziemy się tutaj rozckliwiać nad tym, że w sumie w Serbii się nie przebił.
Junior Kabananga – tak, to nie był wcale Pierre-Emerick Aubameyang, choć istotnie, długimi fragmentami wydawało się, że to właśnie z napastnikiem Borussii Dortmund, a nie typem, który nie przebił się w Turcji, przyszło grać legionistom. Junior nie jest już znowu takim juniorem – ma 28 lat, ale sukcesów w poważnej piłce jeszcze za wiele nie miał. Dobrymi występami w Astanie zapewnił sobie transfer do Karabuksporu, ale liga turecka okazała się dla niego zbyt silna (albo go trener nie lubił). Faktycznie, swoje strzelił w barwach Cercle Brugge (15 goli w 69 meczach…), ale jako wychowanek Anderlechtu chyba mimo wszystko rozczarował. W lidze belgijskiej niewiele gorsze statystyki (8 goli w 57 meczach) miał niejaki Steveen Langil.
***
Grube transfery? A jakże, Astana ściągała już piłkarzy za milion i nawet dwa miliony euro. Sęk w tym, że liczba mnoga oznacza w tym wypadku dwóch zawodników. Nemanja Maksimiović, kupiony za 2 miliony, odszedł niedawno do Valencii i to w sumie strata porównywalna z wykupieniem z Legii Vadisa Odjidji-Ofoe. Atanas Kurdow – to ten drugi transfer, za milion euro – kompletnie się nie sprawdził i po roku wylądował na bezrobociu. Trzeci rekordowy transfer w historii klubu to wspomniany Twumasi warty dokładnie pół Michała Masłowskiego – 400 tysięcy euro.
***
Można do woli wklejać tego typu zdjęcia z Astany.
Można do woli rozpisywać się o zaangażowaniu władz dynamicznie rozwijającego się państwa w rozwój piłki nożnej. Można przytaczać anegdoty o prezydencie, który najchętniej zostałby właścicielem klubu piłkarskiego i tym zajmował się do końca życia, można cytować państwowych urzędników zapowiadających walkę o organizację Mistrzostw Świata, można analizować budżety. Ale na murawę wybiega jedenastu chłopa i niestety dla Kazachów, ale też niestety dla Legii – to nie jest jedenastu chłopa, których widzielibyśmy na przykład jako zespół mistrza Polski.
FK Astana to nie ogórki. W Astanie wygrać nie potrafiło Atletico Madryt czy Olympiakos, z Astany zwycięstwa nie wywieziono w ostatnich 14 meczach europejskich pucharów. Ale obecna Astana, Astana 2017/18 to personalnie rywal zwyczajnie od Legii słabszy. Nawet jeśli można z nim przegrać – bo w piłce możliwe są nawet takie anomalie jak remis Realu z Legią – to z pewnością nie w takim stylu, nie w takich rozmiarach, nie po grze, która w sumie była gorsza niż fatalny dla warszawiaków wynik.
Skończmy więc z usprawiedliwianiem. Obowiązkiem Legii Warszawa jest wygrać u siebie przynajmniej 2:0 i przejść do kolejnej rundy. Każdy inny wynik będzie po prostu poniżej możliwości drużyny takiej jak mistrzowie Polski.
Fot. FotoPyK