Jak ten czas szybko leci, trzy lata już minęły! Właśnie sprawdziłem – trzy lata temu napisałem w „Przeglądzie Sportowym” tekścik o sprawie Luisa Suareza. Pozwólcie, że najpierw przytoczę kilka fragmentów, zanim połączę je ze sprawami bieżącymi.
„Tylko że aby rozmawiać o tej sprawie tak naprawdę poważnie, a nie jak dzieci w piaskownicy (proszę pani, on mnie ugryzł), trzeba zacząć od najważniejszego – od tego mianowicie, że nic się nie stało. Suarez w przeciwieństwie do Tysona niczego przeciwnikowi nie odgryzł, co najwyżej zostawił niemal niedostrzegalny ślad, po którym Chiellini ma już tylko pamiątkowe fotki. Włoch ani nie wylądował na ostrym dyżurze, ani u chirurga, w ogóle nie musiał udać się do lekarza – jedynie troszkę pozwijał się z bólu na murawie, ale tylko dlatego, że okazał się pajacem. Jestem dziwnie przekonany, że włoskich piłkarzy mocniej gryzą sowicie opłacane call girls podczas tradycyjnych zabaw bunga-bunga. I to gryzą w miejsca bardziej wrażliwe niż ramię”.
„Stanowski, idioto, jak możesz mówić, że nic się nie stało, skoro go ugryzł! Ciekawe, czy tobie by było miło, gdyby ktoś ugryzł ciebie!
Oczywiście nie byłoby mi miło, gdyby ktoś mnie ugryzł w ramię, tak jak nie byłoby mi miło, gdyby ktoś wybił mi zęby, kopnął w kostkę, złamał nos czy wsadził palce w oczy (albo ewentualnie w otwory, o których penetrację podejrzewano nie tak dawno Manuela Arboledę). W życiu generalnie spotyka nas masa niemiłych sytuacji, z którymi jednak musimy sobie radzić. Trzeba do nich przykładać odpowiednią miarę. Gryzienie jest rzecz jasna dziwne. Nie jest specjalnie groźne, ale właśnie – dziwne. Jak w przypadku wielu słynnych ludzi, tak u Luisa Suareza możemy stwierdzić, iż nie ma piątej klepki, co jest ładnym sformułowaniem określającym debili. Należy sobie zadać pytanie, czy bycie debilem jest niedozwolone i podlega karze. Ja chyba wolę widzieć na boisku niegroźnego w sumie debila – bo jaki on groźny, skoro nikogo po zajściach z nim nie hospitalizowano – niż niby zdrowych na umyśle i panujących nad emocjami rzeźników. W 1994 roku Mauro Tassotti z premedytacją złamał nos Luisowi Enrique, za co otrzymał ośmiomeczową dyskwalifikację. Było to uderzenie całkowicie planowane i wyliczone tak, by rywalowi zrobić krzywdę. Jak trzasnęła kość, to z bólu zwinęli się ludzie przed telewizorami na całym świecie. Teraz się okazuje, że złamanie komuś nosa karane jest mniej surowo niż ugryzienie. Gdyby z podobną logiką skonstruować kodeks karny, za ironiczny uśmiech pod nosem szłoby się do paki, a za ciężkie pobicie – na kozetkę do psychologa”.
„Suarez jest dziwny. Suarez jest niezbyt mądry. Suarez nie ma prawa gryźć przeciwników. Ja się z tym wszystkim zgadzam. Stawiam tylko pytanie: a co, jeśli będzie gryźć dalej? Czy gryzienie jest naprawdę największym przestępstwem, jakie można popełnić na boisku? Ktoś mógłby spytać Luisa Enrique: wolałbyś, żeby cię rywal ugryzł czy żeby złamał ci nos? Ponadto dlaczego akurat w sprawie gryzienia zastosowanie ma mieć kwestia recydywy, a w przypadku chamskich fauli czy też obrażania przeciwników nie? Gdyby Suareza ukarano łagodniej, toby znowu kogoś pogryzł – napisał do mnie ktoś w internecie, a ja się zastanawiam: i co z tego? Cóż takiego by się stało, gdyby Suarez do końca kariery ugryzł jeszcze dwanaście osób? Czerwona kartka, zjazd do bazy, krótki odpoczynek. Proste. Widzę faul Defoura na biednym Koreańczyku i nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym, że Belg zaraz wróci na boisko, a Suarez nie. Jak dla mnie, każdorazowe ugryzienie kogoś przez szalonego Urugwajczyka powinno kończyć się tak samo: odpoczynkiem w trzech czy czterech kolejnych meczach”.
„Odsuwanie piłkarza od gry na cztery miesiące – a nie traktowano w ten sposób największych piłkarskich zbrodniarzy i łamignatów – jest skrajnie niesprawiedliwe. Roy Keane w 2001 bestialsko zaatakował Alfa-Inge Halanda, w wyniku czego Norweg doznał bardzo ciężkiej kontuzji. Irlandczyk początkowo został zawieszony na trzy mecze, a gdy w wydanej rok później książce przyznał się, iż wszystko zrobił celowo i że chciał przeciwnikowi wyrządzić możliwie największą krzywdę – dołożono mu kolejne pięć meczów odsiadki. Czyli razem osiem! Mniej niż Suarezowi za ugryzienie. Dodatkowo Keanowi nie zabraniano trenować czy oglądać meczów z trybun. Powiedzcie sami: osiem meczów za celowe spowodowanie ciężkiej kontuzji i ponad dwadzieścia za niegroźne ugryzienie. To są właściwe proporcje? Ponad 20, bo napastnikowi Liverpoolu zapewne przeleci dziewięć meczów w kadrze, dziewięć kolejek Premier League, trzy serie spotkań w Lidze Mistrzów”.
„Ktoś więc teraz oszalał. Szaleni ludzi wydali wyrok dotyczący szaleńca, wszystko pozostało w rodzinie. Tylko kibice będą cierpieć, bo zamiast Suareza na boisko wyjdą gorsi piłkarze, na tyle gorsi, że często bardziej niebezpieczni dla zdrowia przeciwników. Moraliści wszelkiej maści pozostaną jednak zadowoleni: Suarez nikogo nie ukąsi. Będzie można w spokoju obserwować, jak Nigel De Jong zatrzymuje rywali kopniakami karate w klatkę piersiową, co uchodzi uwadze arbitra. Niech żyje futbol!”.
Przypomniał mi się tamten tekst od razu, gdy zobaczyłem faul Tetteha w meczu Wisła Płock – Lech Poznań. Defensywny pomocnik „Kolejorza” od lat poluje na swoje prywatne trofeum: złamanie nogi przeciwnikowi. Starał się kilka razy, póki co bez powodzenia, ale jest konsekwentny i trudno wykluczyć, że w końcu mu się uda. Wtedy zaczną się te wszystkie ckliwe teksty o tym, by sprawca pauzował tyle co ofiara, bla, bla, bla. Może nawet Tetteh powie, że mu smutno, chociaż póki co wygląda na człowieka, któremu smutno, że jego ofiary chodzą o własnych siłach. Słów skruchy z jego ust nie słychać.
Spowodowanie ciężkiej kontuzji, jeśli Tetteh w końcu tego dokona, będzie winą Komisji Ligi. Przez te wszystkie lata komisja ta miała obowiązek ukrócić starania piłkarza. Dać mu najpierw sześć, potem osiem, potem dziesięć meczów kary. Zawodnik, który przez dwa sezony z hakiem pauzowałby w 20-30 spotkaniach (bo teraz znowu 10) być może sam by się ogarnął, ale przede wszystkim – ogarnąłby się klub. Uznałby, że nie ma sensu trzymać na kontrakcie kogoś, kto permanentnie nie może grać. Oczywiście, byłyby wrzaski o spiskach i innych takich, ale wolę wrzaski o spiskach niż wrzaski faulowanych rywali. Tymczasem Komisja Ligi permanentnie roztacza parasol ochronny nad brutalami. Osobiście podciągam to pod współsprawstwo.
Organy Ekstraklasy nie są od tego, by kreować politykę personalną klubów, ale w tym wypadku oczekiwałbym jasnego sygnału dla piłkarza (siłą rzeczy też dla jego pracodawcy): – Kolego, nie jesteś w tej lidze mile widziany. Szanujemy twoje marzenia o grze w piłkę, więc może spróbuj sił na Słowacji… To obowiązek wobec zawodników, którzy chcą grać w normalnej, polskiej lidze. Obowiązek wobec zawodników, którzy nie zamierzają się co tydzień zastanawiać, czy właśnie nie zbliża się koniec kariery, za spowodowanie którego Tetteh otrzyma dwa mecze dyskwalifikacji, karnego jeżyka i kisiel do wypicia.
Kiedy Suarez ugryzł – wszystko co miałem napisać, jest wyżej, zero zagrożenia dla zdrowia rywala – niemal wszyscy zgadzali się z drakońską karą. Ale gdyby teraz Tetteh miał pauzować tyle, co wtedy Suarez – 20 meczów – byłoby zdziwienie: jak to? Tyle, za faul?! Niesamowity jest ten rozdźwięk między pierdolcem jakiego pół świata dostało po kąsającym Urugwajczyku, a tym jak w ogóle nie wzruszają nas chamskie, wymierzone na spowodowanie krzywdy faule, nawet te regularnie się powtarzające.
*
Co jakiś czas pomagam w internetowych zbiórkach na cele charytatywne. Ale dzisiaj – przepraszam za wyrażenie – chuj mnie strzelił.
Ludzie proszą, bym wsparł zbiórkę dla Zbigniewa Długosza, który nie tylko przez lata był bramkarzem Pogoni Szczecin, ale jeszcze pomagał w jej reaktywacji w 2003 roku. Potrzeba było początkowo zaledwie 50 000 złotych, chociaż pewnie tak naprawdę to potrzeba nie tyle tej sumy, co stałego, comiesięcznego wsparcia rzędu 2-3 tysięcy złotych. Klub na swoim oficjalnym profilu facebookowym zachęcił do udziału w akcji.
Mnie się wydaje, że jednak są jakieś granice żenady. Często powtarza się, że klub X to „jedna wielka rodzina”. A jak przychodzi co do czego, to zrzucać mają się nie członkowie rodziny, lecz przypadkowi ludzie. Moje pytanie brzmi: czy naprawdę Pogoni Szczecin nie stać na to, by zamknąć tę zbiórkę jednym przelewem (brakuje ok. 30 000), w wysokości miesięcznej pensji jednego z kilkunastu zawodników? W ile dni trener Skorża zarabia taką sumę? W czternaście? A przecież zadać można jeszcze inne pytanie – czy naprawdę Pogoń nie może wspierać kogoś takiego comiesięcznym przelewem w wysokości 2-3 tysięcy złotych?
Oczywiście zbiórkę mogliby zakończyć też sami piłkarze, poprzez zrzutkę do kapelusza. Ale oni mają swój styl pomagania.
Kilka lat temu jeden z zawodników – nie wymieniam nazwiska, bo intencje miał dobre i nie chodzi o to, by robić mu wstyd – poprosił mnie o pomoc w rozhulaniu aukcji koszulek dla Michała Globisza. Spytałem go się wprost, czy się z czymś na łby nie pozamieniał i zasugerowałem, by koszulkę wsadził sobie z powrotem do szafy, a dał hajs. I żeby hajs dali też inni piłkarze, którzy u Globisza grali, a którzy z czasem porobili spore kariery.
Udało się sprawić, że za operację zapłacił PZPN, a na koszty poboczne uzbierali sami zawodnicy (niemało). Nie wciskali ludziom koszulek, skarpetek i majtek, tylko po prostu zapłacili.
Piłkarzom – do przemyślenia. Nie tylko w związku z tą akurat zbiórką.
*
Niemcy chcą kupić Wisłę. Oby to było coś poważnego. Polska liga potrzebuje bogatej Wisły.
Ale dlaczego chcą kupić Wisłę za 10 milionów euro, a nie Śląsk Wrocław za 0 milionów euro? Z uwagi na tradycję? Niemcy, którzy mają sporo przykładów, że kluby można postawić od zera, a już na pewno odrestaurować? Dziwi mnie to trochę. Dziwi mnie tak duża suma, wpłacana rzekomo jednorazowo, chociaż rozsądniej byłoby najpierw ponegocjować. A nuż udałoby się przejąć klub za 5 milionów euro? Albo siedem? A tu nikt nie siada do stołu, tylko bach: macie i bierzcie, morda w kubeł.
Kiedyś słyszałem opowieść o Solorzu. Podczas długiej kolacji negocjował umowę wartą kilka milionów dolarów, ale ciągle kłócił się o 100 tysięcy. Trwało to i trwało. Ugrał swoje.
Następnego dnia ktoś go pyta: – A dlaczego tak się kłóciłeś o 100 000 dolarów?
Odparł: – A zarobiłeś kiedyś 100 000 dolarów podczas kolacji?
KRZYSZTOF STANOWSKI