Pisaliśmy dzisiaj w przedmeczowej zapowiedzi, że Śląsk Wrocław będzie ważnym egzaminem dla Jana Urbana, bo dostał fajne klocki do ułożenia i jeśli znów zbuduje wątłą konstrukcję, może zostać wyproszony nawet z wyrozumiałej ekstraklasowej karuzeli. Cóż, na razie to wygląda tak, że trener przyszedł na ten egzamin bez długopisu, bo jeśli Śląsk nie robi punktów w takim meczu jak z Zagłębiem, może mieć ciężary w kolejnym już sezonie.
Czego chcieć więcej od meczu na wyjeździe? Na złotej tacy chciał gościom bramkę wręczyć Jakub Tosik. Pod koniec pierwszej połowy zabrał się za coś, czego zbytnio nie potrafi, czyli spróbował rozprowadzić akcję i w efekcie stracił piłkę, to naturalnie nic dziwnego. Z tego poszła kontra, Robak świetnie zagrał do Riery, a ten miał prostą robotę do wykonania, z paru metrów pokonać wracającego w panice do bramki Polacka. Niestety, Hiszpana to piłkarskie działanie 2+2 przerosło i kopnął jakby ostatnie śniadanie jadł na Dzień Dziecka, toteż bramkarz sobie z tym strzałem poradził.
No dobra, nie wyszło raz, trudno, ale zaraz Śląsk dostał drugą częścią prezentu od Tosika. Piłkarz po tej stracie zajął się tym co akurat umie robić (i chyba lubi), czyli chcąc ratować sytuację władował się rywalowi w nogi. Sędzia puścił grę, zobaczył jak Riera partaczy akcję i wrócił do przewinienia Tosika. Dał mu żółtą kartkę, a że ta była już jego drugą, piłkarz musiał zejść z boiska i wziąć prysznic w samotności.
Reasumując: Śląsk miał całą drugą połowy gry 11 na 10, co po prostu musiał wykorzystać, zaatakować, zepchnąć gospodarzy do obrony. Nie można powiedzieć, że ekipa Urbana nie spróbowała, ale była w tym skrajnie nieprzekonująca. Trudno inaczej nazwać jeden groźniejszy strzał Celebana, dwie próby Koseckiego z głowy i parę wrzutek rozpaczy na alibi, że „przecież coś gramy!”.
A Zagłębie, choć mniej liczebne, zaczynało czuć, że może ugrać tutaj coś więcej niż remis. Wiadomo – w pierwszej kolejności myśleli o zerze z tyłu, natomiast z każdą kolejną minutą nieudolności Śląska, było coraz bardziej aktywne. Jeszcze uderzenia Todorovskiego i Woźniaka nie sięgały celu, ale w końcu przyszła 90. minuta, kiedy Starzyński ustawił sobie piłkę, by wykonać rzut wolny. Poszła centra w szesnastkę, Wrąbel z kolei poszedł w maliny, bo uprzedził go niewiele wcześniej wprowadzony Świerczok i ustalił wynik na 1:0.
Dla Śląska było to soczystym ciosem twarz, dla widzów nagrodą, że wytrzymali tyle czasu na stadionie czy przed telewizorami. Poza nielicznymi, wspomnianymi sytuacjami, mecz był nudny, jak zresztą większość w tej kolejce. Nie wiemy o co chodzi piłkarzom – czy strajkują, czy mieli za krótkie wakacje albo potracili na nich umiejętności dotykając piłki przywiezionej przez przybyszów z kosmosu. Nie wiemy, ale wiemy, że jest źle.
Ze średnią bramek w tej kolejce (1,5 na mecz) i ze średnią bramek Śląska w tym sezonie: 0.
[event_results 339744]