Lato 1985 roku to był piękny czas dla kibiców sportu znad Loary. Właśnie wtedy ich ulubieniec Bernard Hinault wygrał klasyfikację generalną Tour de France. Dla jego rodaków ten sukces nie stanowił niespodzianki – była to piąta wygrana z rzędu w Wielkiej Pętli przedstawiciela gospodarzy. Mało kto mógł wówczas zdawać sobie sprawę, że na kolejny sukces w rodzimym wyścigu Francuzom przyjdzie czekać kilka dekad…
Niemoc Trójkolorowych w Tour de France trwa już 32 lata. Wielu liczyło, że w 2017 przełamie ją Romain Bardet, czyli drugi kolarz zeszłorocznej edycji imprezy. Nic z tego raczej jednak nie wyjdzie – choć zawodnik grupy Ag2r-La Mondiale wczoraj i dziś próbował uciekać Chrisowi Froome’owi, to jego ataki nie zrobiły na Brytyjczyku wrażenia. Na kluczowych dla imprezy etapach numer 17 i 18 dzielny przedstawiciel gospodarzy nie był więc w stanie przeprowadzić spektakularnej akcji, po której w całej Francji zaczęłyby strzelać korki od szampana. Efekt? Francuz traci do lidera Sky 23 sekundy. Niby niewiele, ale ciężko uwierzyć, że będzie w stanie odrobić ten dystans. Na jutrzejszym odcinku za bardzo nie ma bowiem gdzie uciekać, w sobotę czeka nas jazda na czas, w której Froome góruje nad Bardetem, a w niedzielę odbędzie się etap przyjaźni, zakończony tradycyjnie w Paryżu. Czy w tej sytuacji można już gratulować koledze z teamu Michała Kwiatkowskiego czwartej w karierze wygranej w Wielkiej Pętli?
– Zdecydowanie tak. Już nic złego nie może mu się stać, oczywiście wyłączając sytuacje losowe jak kraksa. A na sobotniej czasówce Froome potwierdzi to, że był najmocniejszym kolarzem imprezy – przewiduje Adam Probosz z Eurosportu. Kiedy pytamy go o to, w czym tkwi tajemnica sukcesu Brytyjczyka, odpowiada:
– W trakcie wyścigu Sky dyktowało tak mocne tempo, że tak naprawdę żaden kolarz z czołówki generalki nie był w stanie zaatakować i odjechać brytyjskiej ekipie. Oczywiście duża w tym zasługa Michała Kwiatkowskiego, czyli pomocnika numer 1 Chrisa. “Kwiato” potrafił podczas Wielkiej Pętli zareagować odpowiednio w każdej sytuacji.
Zaczęliśmy ten tekst od Francuzów i na nich go skończymy – 23 lipca na Polach Elizejskich po raz kolejny przyjdzie im patrzeć na to, jak zwycięstwo celebruje kolarz z innego kraju.
– Są strasznie sfrustrowani tym faktem. Nie podoba im się, że ich narodowy wyścig wygrywa Brytyjczyk, a wcześniej czynił to Amerykanin. Te kraje to nie są kolebki kolarstwa, Francuzom łatwiej byłoby przełknąć triumfy Hiszpana czy Włocha – podsumowuje Probosz.