Ten tekst nie będzie miły dla niektórych czytelników, ale niestety tak już mam, że jak widzę/słyszę głupka, to gotuję się w sobie. Dzisiaj z internetu dowiaduję się, że Pep Guardiola „ucieka jak szczur”, że „dopiero teraz się okaże, czy jest dobrym trenerem”, że „będzie musiał udowodnić swoją wartość w innym klubie”, że „dostał gotowca po Rijkaardzie”. Trzeba być wyjątkowym ignorantem, by pozwolić sobie na wstukanie jednego z czterech zacytowanych zdań. Ale ignorantów nie brakuje.
Pierwsza, podstawowa sprawa – dziwi mnie, że tak wiele osób nie może pojąć, iż ktoś ma prawo być zmęczony, wypruty, zdemotywowany. Dziwi mnie, że zdaniem niektórych Guardiola miałby rezygnować z pracy „ze strachu” (ze strachu?!), ale w ich małych główkach nie ma miejsca na myśl, że prowadzenie Barcelony jest po prostu skrajnie wyczerpujące. Pewnie, że są trenerzy, którzy wytrzymaliby ciągłe mecze, podróże, ciągłą presję, ciągłe światła kamer i ciągły dźwięk migawki bez oznak znużenia. Pewnie tacy są, ale widocznie Guardiola uznał, że gdzieś ten jego zapał wygasł i nie miał zamiaru nikogo okłamywać, nie miał zamiaru wieźć się na plecach zawodników, wymagając od nich stu procent, a samemu dając siedemdziesiąt.
Rozumiem go, miał prawo szukać odpoczynku, odsapnięcia, restartu. Każdy z nas czasami tego potrzebuje. Miał też prawo do szukania nowych bodźców, jeśli czuł, że na Camp Nou powoli gnuśnieje.
Guardiola zawsze wydawał mi się człowiekiem trochę z innej, lepszej bajki i odszedł też w sposób trochę inny. Wyobrażam go sobie jako kogoś, kto teraz zaszywa się w ładnej winnicy na prowincji, gdzie przesiaduje przy dobrej książce. Wydaje mi się, że to duży indywidualista, który czasami musi pobyć sam ze sobą. Kiedy trenujesz Barcelonę, nigdy nie jesteś sam.
Często traktujemy ludzi ze świata piłki jako niewolników – oni mają obowiązek grać czy trenować niemal na nasze żądanie, mają spełniać nasze zachcianki, mają nam co weekend (albo i częściej) dawać gotowy produkt. My tego oczekujemy! Tylko, że to są ciągle ludzie, którzy mają prawo wstać lewą nogą, mają prawo znielubić swoją pracę, stracić motywację, mają prawo zwyczajnie się znudzić, a człowiek znudzony to człowiek smutny. Czy wy wszyscy po trzech albo czterech latach w swojej robocie codziennie z równym entuzjazmem podchodzicie do wszystkich czynności? Nie zdarzyło wam się myśleć o zajęciu czym innym?
O argumentach sportowych w zasadzie nawet nie powinno się dyskutować, bo jeśli ktoś dziś nie docenia klasy trenerskiej Guardioli to zapewne jest futbolowym oszołomem, z czego oczywiście nie zdaje sobie sprawy (stara śpiewka – głupi nie wie, że jest głupi, a mądry to wie). Zastanawiam się jednak, co trzeba mieć w głowie, by uznać, że Guardiola przejął gotową drużynę po Rijkaardzie? Mówimy przecież o Barcelonie, która przez dwa lata nie była w stanie wygrać ligi, a w ostatnim sezonie pod wodzą Holendra zajęła dopiero trzecie miejsce.
Ale to akurat najmniej ważne.
Mówimy o trenerze, który stworzył drużynę prezentującą najlepszy futbol w historii, grającą w sposób niespotykany, rewolucyjny, niepodrabialny. Mówimy o trenerze, który odważył się przesunąć malutkiego Leo Messiego ze skrzydła na środek ataku, mówimy o trenerze, który wszystko co zastał postawił do góry nogami i który ustalił schematy taktyczne, jakich nie widziano nigdy wcześniej. „Może teraz wreszcie Barcelona będzie miała silnego, środkowego napastnika” – mniej więcej coś takiego napisał ktoś pod tekstem o odejściu Guardoli, zupełnie zapominając, że przecież na środku ataku gra Messi i że to właśnie on w wieku 24 lat został najlepszym strzelcem w całej historii klubu. Lubię takich domowych filozofów, którym się wydaje, że gdyby tylko Guardiola ich posłuchał, to wygrałby dwa razy więcej. Lubię tych mądralińskich, którzy wierzą, że trener Barcelony nigdy nie widział drużyny grającej z wysokim, silnym środkowym napastnikiem i że o takim wariancie taktycznym mógłby dowiedzieć się dopiero z internetu.
Fakty są następujące – przyszedł sobie facet w sumie znikąd (jako trener – znikąd) i rozwalił w pył cały świat, co nie dzieje się ot tak, przez przypadek. Ktoś, kto stworzył TAK GRAJÄ„CÄ„ Barcelonę nie musi już nic nikomu udowadniać, może już w ogóle nigdy niczego nie wygrać, bo dzieło jego życia będzie zapisane na Camp Nou. Jeśli ktoś uważa, że to co się stało w Katalonii, stało się samo, że wszyscy piłkarze Barcelony wychwalają Guardiolę tylko przez pomyłkę, jeśli ktoś sądzi, że trener takim zawodnikom nie jest potrzebny, że to kwiatek do kożucha – w moich oczach jest idiotą. Oczywiście, Pep Guardiola pewnie jeszcze sięgnie po kolejne trofea – gdzieś kiedyś – ale nie wykluczam też, że przyjdą dla niego lata chude. I to nie dlatego, że on nie zna się na robocie, tylko dlatego, że trener zawsze uzależniony jest od piłkarzy. Jeśli trafi na zbyt głupich, zbyt przywiązanych do tego, co wpajano im przez lata – może nie osiągnąć natychmiastowego sukcesu. Po prostu Pep nie wydaje mi się szkoleniowcem, który przyjdzie np. do Manchesteru City i powie: – Ty, Tevez, graj tak jak grałeś, tylko już się nie spóźniaj… A ty, Balotelli, zmień furę na mniej krzykliwą. I graj jak grałeśâ€¦ Myślę, że to ktoś, kto kolejne drużyny będzie przeorganizowywał w stopniu niesłychanym – za czym zawodnicy mogą nie nadążyć.
Ja Guardoli dziękuję za to, że mogłem oglądać taki futbol. Oparty nie o to, kto mocniej, kto szybciej, kto ostrzej, kto brutalniej, kto mniej lub bardziej fartownie, ale oparty o to, kto piękniej. Dziękuję mu za przywrócenie ideałów futbolu. Barcelona Rijkaarda też była oczywiście dobra, ale była też taka… zwyczajna. To był po prostu normalny zespół, mający na odpowiednich pozycjach odpowiednich piłkarzy. Pep natomiast przeprowadził futbolową rewolucję, która też ma odbicie w liczbach. Spójrzmy na bilans bramek podczas kadencji Rijkaarda (sezonami, kolejno): +44, +45, +45, +33. I po tym +33, które dało trzecie miejsce, przyszedł Guardiola i niby dostał gotowca. Oto jego bilans: +70, +74, +74, +71 (na razie). Jest różnica czy nie ma? Z Barceloną Rijkaarda, jak z każdym innym klubem, grało się normalne mecze. Do Barcelony Guardioli trzeba się przystosować, trzeba się nagiąć, trzeba porzucić własny futbol i wymyślić jakiś trick, manewr. No i trzeba mieć cholernie dużo szczęścia.
Ludzie mają słabą pamięć, ale chyba trzeba im to przypominać: Rijkaard swój ostatni sezon kończył na trzecim miejscu, za Realem (18 punktów straty) i Villarreal (10 punktów straty), a ledwie trzy punkty przed Atletico i Sewillą. Trzeba im też przypominać, że np. Xavi w 2005 u Rijkaarda nie odgrywał kluczowej roli, że Iniesta znaczył niewiele, że Busquetsa, Daniego Alvesa, Mascherano, Pique, Pedro, Villi, Sancheza czy Fabregasa za czasów Rijkaarda też nie było. Nie da się więc uciec od tego, że fenomen Barcelony ostatnich lat ma jednego ojca – Guardiolę. Nie można mówić o najlepszej drużynie, nie mówiąc jednocześnie o najlepszym trenerze, bo nie byłoby tej drużyny bez tego właśnie trenera. Nie byłoby zespołu złożonego z tak dobrze dobranych charakterologicznie ludzi, nie byłoby takiej normalności wśród zawodników Barcelony, gdyby całego projektu nie koordynował właśnie Pep. Coś o tym wspomina nawet Ibrahomivić w swojej książce, sądząc, że szkoleniowca „Barcy” wyśmiewa i punktuje, podczas gdy w rzeczywistości ośmiesza sam siebie.
Bez względu na to, co stanie się z Guardiolą, pewne jest jedno – przez ostatnie lata oglądaliśmy jedną z największych trenerskich osobowości w futbolu. Czy mówimy o ostatnich 10 latach, 20, 50 czy 100 – niech każdy odpowie sobie sam. Ale dla ułatwienia dodam: tak wielki klub jak Barcelona raptem cztery razy w całej swojej historii sięgał po Puchar Europy. Dwa razy z Guardiolą.
KRZYSZTOF STANOWSKI