To, czego zazdrościmy niemieckiej lidze, to między innymi swobodny przepływ zawodników między klubami. Jeśli u nas zawodnik X zmienia klub A na B, to raczej głównie wtedy, gdy skończy mu się kontrakt (Vassiliev), albo robi wyłącznie za obciążenie budżetu i trzeba go gdzieś upchać. Transfer gotówkowy? Tylko w wyjątkowych sytuacjach. A za zachodnią granicą – normalka.
Borussia Moenchengladbach nie wahała się przelać na konto Borussii Dortmund 17 milionów euro za Matthiasa Gintera, ustanawiając tym samym rekord klubowy w wydawaniu pieniędzy na jednego zawodnika. Co ciekawe, w Gladbach zauroczyli się jakąś dziwną miłością akurat do defensywnych pomocników, bo poprzedni najdroższy zakup w historii – Christoph Kramer – także gra właśnie na tej pozycji (kosztował 15 milionów euro). Choć Ginter oczywiście ostatnimi czasy jest bardziej stoperem, swego czasu robił też za zastępcę Łukasza Piszczka. Wielozadaniowość z pewnością działa na jego korzyść.
No ale… i tak dość śmiesznie wygląda to, że najdroższym piłkarzem w historii twojego klubu jest akurat Ginter. Ten drewniany i elektryczny Ginter, którego wszyscy w Borussii mieli już dość. Ten sam Ginter, który uwielbia się zdrzemnąć, któremu piłka może się omsknąć, który popełnia niewytłumaczalne na tym poziomie błędy. Swoją drogą w Dortmundzie już zdążyli wydać kasę otrzymaną za reprezentanta Niemiec – ściągnęli za nią zdolnego Maximiliana Philippa z SC Freiburg (za dokładnie 20 baniek).
Zwycięzcami tego dealu są zatem Borussia, Ginter i kardiolodzy z Moenchengladbach. Niewykluczone, że to właśnie fanom Źrebaków po popisach duetu Ginter-Vestergaard ciśnienie będzie skakać w najbliższym sezonie mocniej niż zwykle.
Fot. FotoPyK