Ruch Chorzów po raz kolejny pokazał, że w tym sezonie jest od Wisły po prostu zespołem lepszym, bardziej kompletnym, kreatywnym i odpowiedzialnym w każdej formacji. Nie ma żadnego przypadku w tym, że wygrywa z nią zdecydowanie i zasłużenie drugie spotkanie w odstępie dziesięciu dni. W obliczu tego, co wydarzyło się dzisiaj na Cichej, ewentualny awans Wisły do finału Pucharu Polski będzie trzeba uznać za dużą sensację. Krakowianie muszą wygrać u siebie przynajmniej 2:0 i tu pojawia się problem, bo po raz ostatni dwoma golami na własnym boisku zwyciężyli w październiku minionego roku.
Przez niemal całą pierwszą połowę byliśmy tym widowiskiem zażenowani, bo w żaden sposób nie nadawało się nawet na najskromniejszy suport do wieczornych emocji w Lidze Mistrzów. Coś jak koncert Mandaryny śpiewającej bez playbacku przed występem Rolling Stonesów. Gdyby nie informacje na pasku o Urszuli Radwańskiej i jakichś zawodach żużlowych chyba umarlibyśmy z nudów. Na szczęście po przerwie było już znacznie lepiej.
Waldemar Fornalik rozwiał wątpliwości tych, którzy zastanawiali się czy przypadkiem nie zamierza kalkulować i zamiast walką w Pucharze Polski, zająć się na całego finiszem w Ekstraklasie. Wystawił najsilniejszą możliwą jedenastkę, niemal identyczną, jak w ostatnim meczu ligowym. W bramce zamiast Peskovicia zagrał wprawdzie Perdijić, ale w przypadku Ruchu nie jest żadnym znaczącym osłabieniem, bo obaj prezentują bardzo zbliżony poziom. Wisła wyszła mocno przemeblowana w obronie, bez Jovanovicia, Jaliensa i Chaveza, a grający za nich Czekaj z Diazem zdecydowanie nie zdali tego egzaminu. Piech przy pierwszej bramce wbiegł między nich, jakby omijał plastikowe pachołki, chociaż obaj znajdowali się na dwóch metrach kwadratowych, mając całkiem blisko do piłki. Na drugą połowę wyszedł Kew Jaliens i nie minęło piętnaście minut, a już niemal sprezentował Piechowi drugiego gola.
Słowo należy się sędziemu Pawłowi Gilowi, który tej wiosny psuje mecze z większą częstotliwością niż Piech z Jankowskim trafiają do siatki. Tym razem najpierw miał pełne prawo… Nie, miał raczej obowiązek podyktować jedenastkę dla Ruchu, bo Diaz był wyraźnie zainteresowany ściąganiem Jankowskiego za rękę do ziemi. Gil nie zareagował, za to chwilę później postanowił oddać Ruchowi co jego i w tym wypadku, na podstawie bardzo kiepskich powtórek w TVP, trudno podjąć się oceny czy słusznie, ale gdybyśmy byli do tego zmuszeni – uznalibyśmy, że niekoniecznie.
Tak czy inaczej, Ruch na ten wynik w zupełności sobie zasłużył. Któryś mecz z rzędu zastanawiamy się, co dzieje się z Maorem Meliksonem. Jedni mówią, że to efekt przebytej kontuzji. Inni, że być może nie umiera już za Wisłę jak kiedyś, w każdym razie efekt jest taki, że powoli dopasowuje się do poziomu prezentowanego przez resztę drużyny. Niezmiennie zadziwia nas też Daniel Brud, „młody talent” (23 lata), w którego grze absolutnie nie widzimy żadnych atutów. Fajnie, że Wisła wprowadza do składu swojego wychowanka, ale co on jej właściwie daje? Ani nie biega i nie walczy, jak Wilk, ani nie jest kreatywny w konstruowaniu akcji. Jednoosobowo uprawia sobie jakąś inną dyscyplinę, którą nazwalibyśmy najchętniej „alibi futbolem”. Nawet jeśli czasem gra poprawne mecze, chyba nie tego oczekuje się od zawodnika środka pola w zespole mającym, mimo wszystko, poważne aspiracje.
Za tydzień rewanż w Krakowie. Gdyby przed rozpoczęciem sezonu ktokolwiek powiedział nam, że w kwietniu Ruch Chorzów będzie miał realne szanse na zdobycie zarówno mistrzostwa Polski, jak i krajowego pucharu, popukalibyśmy mu w czoło. Tymczasem to właśnie staje się faktem.
PAWEŁ MUZYKA